Marcin Hałat - Sztuka muzyki czyli jak grać aby być autentycznym i szukać prawdy w muzyce.

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Rafał Pawłowski

Mrcin Hałat, chciałby się powiedzieć muzyk na początku drogi muzycznej, bo jak do tej pory wydał tylko dwie płyty jako lider. Tak naprawdę jest jednak bardzo doświadczonym artystą traktującym muzykę nie tylko jazzową z wielką powagą i namysłem.  Jest gruntownie wykształcony. Grał z Sinfoniettą Cracovią, Pracował pod batutami takuch sław jak Krzysztof Penderecki, Jerzy Maksymiuk, Christoph Eschenbach, Lorin Maazel, Valery Gergiev, Lawrence Foster, John Axelrood, Rafael Payare czy Jurjen Hempel. Dziś poznamy także jego jazzową duszę.

 

Marcin Hałat - skrzypek, którego jazzowy debiut płytowy miał miejsce dwa lata temu albumem On the Way. To był późny debiut. Opowiedz czytelnikom coś o sobie na dobry początek. :-)

Urodziłem się w Brennej, pięknej góralskiej wiosce w Beskidzie Śląskim. Z tego miejsca pochodzi część mojej rodziny. Również w pobliskich wioskach takich jak Górki Wielkie czy Lipowiec. To miejsca, w których moja rodzina mieszka od XV wieku. To duża część historii, kultury, obyczaju, jak również tradycji w której się wychowałem.  Jednym słowem Śląsk Cieszyński- jego wielokulturowość oraz język. Lata mojego dzieciństwa to dom moich dziadków. Dom pełen muzyki, spotkań, pracy, rozmów i pięknych przeżyć. Dom pod Lipowskim Groniem, wokół którego rozciągają się łąki i pola oraz widok na góry. Z tego okresu pochodzą też moje najpiękniejsze dotychczas wspomnienia.

Tęsknisz za czasami dzieciństwa?

Tak, bardzo. Tęsknie za relacjami, których wtedy doświadczałem. Relacje, których doświadczałem mieszkając z dużą rodziną, wielopokoleniową. Był to czas poddawania się naturalnemu rytmowi życia i zarazem poznawania świata.

Co jest dla Ciebie szczególnie ważnego w życiu w wielopokoleniowej rodzinie? 

Uczucia, wartości, żywa pamięć o przodkach, gwara, którą się podtrzymuje i pielęgnuje i szczególny rodzaj więzi międzyludzkiej. To dla mnie ważne rzeczy. To, że wszyscy są sobie bliscy. Są razem przez prawie cały czas a mimo to każdy ma "swoja" prywatność.  To szacunek dla każdego, pomimo trudności. To wykuwanie prawdziwych więzi.  Dostrzeganie w każdym jego pasji, zainteresowań, jego przeżyć, które odbijają sie w jego codziennym życiu. Ale również siła we wspólnym pokonywaniu trudności dnia codziennego.

 

Szacunek pomimo trudności to brzmi bardzo zachęcająco. Nie dziwię się zatem tęsknocie. Czy rodzina wpłynęła na twoją muzyczną drogę?

Tak. niewątpliwie był to silny impuls. Początkowo nauka gry na fortepianie. Zacząłem w wieku pięciu lat. Skrzypce dostałem w prezencie od dziadków. I w wieku sześciu lat rozpocząłem naukę gry na skrzypcach, które po dziś dzień są moją radością i rozpaczą.

Rozpaczą?

Tak! Skrzypce to nie tylko piękne dźwięki. To także instrument, który potrafi w wyjątkowy sposób wyrywać ludzkie uczucia z głębi człowieka. `A dlaczego rozpacz? Bo był moment, że chciałem się poddać. Skrzypce leżały obok mnie a ja nie wiedziałem co mam dalej z nimi robić. Cały czas powraca pytanie jak grać aby być autentycznym. Jak szukać prawdy w muzyce. Jak sprawić, że wydobywane dźwięki szczere.

To problem tego jak grać czy tego kiedy zdiagnozować siebie szczerość?

Teraz juz wiem, że wszystko rozpoczyna się w nas samych. każdy dźwięk jest odbiciem naszych uczuć. A wszystko co najważniejsze i najpiękniejsze rozpoczyna sie gdzieś tam w głębi nas. Tak. To zdiagnozowanie w sobie prawdy i szczerości.

To z pewnością był cały proces, ale może pamiętasz kiedy nastąpił ten moment?

Oczywiście, że pamiętam. To był czas moich recitali dyplomowych. Wiesz, grałem w odstępie dwóch tygodni pełen recital skrzypcowy w Akademii Muzycznej w Krakowie, na którym prezentowałem utwory Prokofiewa, Brahmsa , a później recital na Akademii Muzycznej w Katowicach- w programie standardy jazzowe itd.. I to był ten moment w którym uświadomiłem sobie, że jeśli nie będę w stanie czegoś zmienić w sobie , to kończę moją przygodę ze skrzypcami!

 

To trochę karkołomne przedsięwzięcie grać muzykę klasyczną ze wszystkimi związanymi z nią wymogami interpretatorskimi a potem rzucić się na jazzowe standardy.

Chciałem sprostać wszystkim tym regułom wykonawczym. Na studiach na nowo zacząłem odkrywać skrzypce klasyczne i jawiła sie przede mną wizja własnej muzyki klasycznej. A z drugiej strony impuls, pod wpływem którego rozpocząłem grę na zupełnie innych zasadach. Grę intuicyjną. I szukanie wszystkiego czego do tej pory nie potrafiłem zagrać.

A tak na prawdę byłem rozczarowany swoim podejściem do muzyki jazzowej. Jedno wiedziałem na pewno. Jeśli będę budował to, to tylko na fundamencie i doświadczeniu związanym z muzyka klasyczną.

Podobno zdałeś na wydział jazzu w katowickiej uczelni i porzuciłeś go aby studiować klasyczną grę?

Trochę inaczej to wyglądało. Zdałem na dwa wydziały katowickiej uczelni, Wydział Jazzu i Wydział Instrumentalny.  Jednak za moimi plecami postawiono przede mną wybór tylko jednego wydziału. I tutaj prof. Andrzej Zubek zadecydował, że będę studentem na jego wydziale. I teraz z perspektywy czasu, cieszę sie z takiego obrotu sprawy. Studiując na pierwszym roku Wydziału Jazzu poznałem Roberta Kabarę, i tak kilka miesięcy później rozpocząłem studia na Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie skrzypiec właśnie u profesora Kabary.

 

I to był moment przełomowy. Poszedłeś drogą studiów klasycznych i niejako po godzinach budując swoją drogę do improwizacji?

Wiesz, czułem że muzyka klasyczna wtedy otwiera mnie w dużo większym stopniu aniżeli jazzowa. Czułem wtedy, że potrafię grać ją bardziej autentycznie aniżeli muzykę jazzową. A droga do improwizacji rozpoczęła sie po studiach. W małej sali na Uniwersytecie. Gdzie rozpoczęły się godzinne spotkania ze skrzypcami. I gdzie porzucałem kolejne barykady własnej wyobraźni.

Barykady własnej wyobraźni! W jaki sposób stworzyłeś sobie te barykady? A może jak to się stało, że Twoja wyobraźnia została na takie barykady wrzucona?

Tą barykadą jest w pewnym sensie system edukacji, w którym tkwimy. Konieczność dostosowania się do wymogów egzaminu, przesłuchania, konkursu. Z natury nigdy nie potrafiłem się do tego dostosować. To była dla mnie barykada. Kochałem i kocham muzykę ale bez tej całej edukacyjnej otoczki.

Chcesz powiedzieć, że w obowiązującym systemie edukacyjnym bardziej uczy się wygrywać muzyczne turnieje niż wygrywać ciekawą oryginalną muzykę?

O to cały czas toczy sie walka. O to czym jest system, a gdzie w tym systemie jest człowiek i artysta.

Twoim zdaniem gdzie jest?

Człowiek i artysta to w moim odczuciu najważniejszy mianownik. Cały czas starałem się uporać z wszystkimi tymi wymogami systemu.

Czyli z tego co mówisz jest w tym systemie miejsca dla człowieka i artysty?

Tak. W moim odczuciu jest. Jest i dla muzyków, którzy uwielbiają turnieje, jak również poszukujących piękna i innych głębokich muzycznych emocji. Mam też świadomość, że system ten cały czas ewoluuje.

Miejsce miłośników turniejów łatwo sobie wyobrazić. Gorzej z miejscem dla tych, którzy szukają nieco innych doznań niż laur zwycięzcy. Co byś poradził z tymi, którzy tak jak Ty nie chcieli się ścigać na muzykę tylko tworzyć sztukę?

Sam swego czasu odrzuciłem wszystkie artystyczne ambicje. Czułem, że one są przeszkodą w dochodzeniu do własnej artystycznej drogi. Uwolniłem niejako muzykę od przyziemnych spraw. Moja twórczość nie jest podyktowana koniecznością zarabiania, utrzymania itd. Kiedy w związku z tym pojawił się u mnie spokój zaczął sie istotny artystycznie czas.

To jest Twoja rada dla młodych ludzi, którzy chcąc zdobyć muzyczne kwalifikacje uwikłani są w system edukacyjny?

Dlaczego uwikłani? Sam będąc młodym poddawałem się tym wymogom edukacyjnym i szukałem również odpowiedzi jak być sobą. To chyba równie ważne w tym wszystkim. Jeśli rozwój osobowy jest równorzędny z rozwojem w tym wypadku artystycznym to w moim odczuciu wszystko będzie dobrze. Jeśli ta równowaga będzie widoczna to jest również szansa, że muzyka będzie posiadała głębszą wartość

 

 

Oczywiście, że ważne! Z tego co opisywałeś poszukiwanie to Ciebie doprowadziło nieomal do rezygnacji ze skrzypiec. Jakoś nie wydaje mi się aby sytuacja mogąca skutkować porzuceniem instrumentu była na tyle neutralna emocjonalnie żeby użycie słowa uwikłanie było wielkim nadużyciem. To po pierwsze. Co w sytuacji kiedy rozwój osobowy i artystyczny nie będzie idealnie zsynchronizowany.? Czy na taką ewentualność system ma jakieś systemowe rozwiązanie?

Często się zdarza, szczególnie na pierwszych etapach kształcenia muzycznego dostrzegalna rozbieżność pomiędzy rozwojem osobowym a instrumentalnym. Te dwie sfery potrafią sie wyprzedzać, aby w najmniej nieoczekiwanym momencie zaistnieć razem.

Niewątpliwie tak jest. I bez wątpienia często zdarza się, że potrafią obydwie te sfery zaistnieć razem w najmniej oczekiwanym momencie. Ponowię zatem pytanie. Jak radzi sobie z tym system edukacyjny?

Cały system jest w rekach poszczególnych ludzi- nauczycieli, muzyków, artystów. To od nich zależy czy potrafią dostrzec te szczególne predyspozycje czy też nie. Czy posiadają wiedzę jak kształtować człowieka i muzyka-artystę jednocześnie. Czy sami się rozwijają, czy są specjalistami w swojej dziedzinie, czy cały czas są na drodze rozwoju? To pytania kluczowe z punktu widzenia funkcjonowania systemu edukacyjnego

Jasne! Po co zatem system skoro wszystko w rękach nauczycieli ich umiejętności obserwacji, talentów diagnostycznych i za przeproszeniem coachingowych umiejętnościach?

Nie każdy ma możliwość pobierania lekcji indywidualnych. W moim odczuciu również nauka gry na instrumencie wymaga wsparcia innych przedmiotów muzycznych, wszechstronnej wiedzy muzycznej i nie tylko. Zatem stwarzanie możliwości wszechstronnego rozwoju jest dobrym zabiegiem. Nawet, jeśli muzyk rezygnuje z gry na instrumencie po kilku czy kilkunastu latach to pozostaje w nim ślad obcowania z tą materia. Tu przykład: spotkałem kiedyś w Austrii hydraulika, z którym rozmawiałem o symfoniach Brahmsa.  Jestem nauczycielem i tak właśnie to widzę. Dostrzegam też zależność pomiędzy świadomością zagadnień teoretycznych a rozwojem czysto instrumentalnym

Czyli jeśli dobrze rozumiem system jest po to żeby można było uczyć zbiorowo i  wszechstronnie, ale i tak oddaje się naukę w ręce ludzi-nauczycieli, którzy mają umożliwiać uczniom wszechstronny rozwój trochę na zasadzie relacji uczeń/mistrz tyle, że w skodyfikowanej na wzór pruski szkole/uczelni. Przykład austriackiego hydraulika podejmującego tematy symfonii Brahmsa jest w istocie wspaniały, ale jakoś trudno mi uwierzyć, że jest sukcesem systemu. Ostatecznie ów człowiek, co prawda zna Brahmsa, ale dla muzyki raczej został stracony.

Nawiązujesz do pruskiej szkoły. I dużo w tym racji. Ale czy wszyscy muszą być wybitnymi muzykami i artystami? Czy samo obcowanie z muzyką na każdym etapie życia nie powoduje zmiany postrzegania rzeczywistości, rozwoju tak istotnych sfer ludzkiej osobowości oraz sposobu widzenia świata?

Absolutnie tak zgadzam się w pełni! Obcowanie z muzyką nawet jeśli nie skutkuje karierą muzyczną potencjalnie przydaje życiu smaku, nasyca je kolorami, uwydatnia wrażliwość i poszerza horyzont oraz umiejętności myślenia abstrakcyjnego. Szczególnie w początkowym okresie życia człowieka. I kolejna zgoda na to, że nie każdy musi zostać wybitnym artystą. Ale też jeśli już się zaczyna studia muzyczne to chyba raczej nie po to by potem skręcać rurki podśpiewując Brahmsa? 

Wiesz, przykładów tego, co mogą robić muzycy, którzy ukończyli studia muzyczne jest wiele. szczególnie w ostatnim czasie....

Podobnie jak przykładów młodych ludzi, w których system zabił radość, jaką można czerpać z muzyki.

To prawda. ale to nie muzyka zabija tę radość tylko najczęściej ludzie, których spotkało sie na swojej drodze

Parafrazując marszałka Piłsudskiego można podsumować tak: System wspaniały tylko ludzie kurwy.

Zgadzam się w 100 procentach. Pamiętam też moje wspomnienie ze szkół muzycznych w Katowicach. Nauczyciele byli dla mnie autorytetami. Muszę powiedzieć, że miałem szczęście do nauczycieli, wykładowców i ludzi, których spotkałem na swojej drodze. Nikt mnie nie zraził. Dużo ode mnie wymagano. A ja nie zawsze potrafiłem sprostać tym wymogom

To krzepiące, choć z drugiej strony liczenie na łut szczęścia w objęciach systemu krzepiące już jest mniej. Ty miałeś szczęście, a jednak zadebiutowałeś jako twórca bardzo późno. Opowiedz proszę o albumie formacji THE OWL – On the Way.

To dla mnie bardzo ważny album- pierwszy tak osobisty. Spełnienie skrytych marzeń o muzyce, która rozbrzmiewała w mojej głowie od wielu lat. Kiedy kończyłem studia słyszałem muzykę, którą chciałbym kiedyś grać. Myślałem wtedy o brzmieniu skrzypiec, o tym jak może to kiedyś brzmieć.  Chciałem słyszeć muzykę głęboką, porywającą, uczuciową i prawdziwą. I jestem zadowolony. Ten album utwierdził mnie w przekonaniu, że warto było nie raz i nie dwa zagryźć zęby. Kiedy ćwiczyłem, biłem się z myślami o to jaki ma być kształt dźwięku. To wtedy, na tym etapie zrobiłem ukłon w kierunku klasycznych podstaw gry na skrzypcach.

W czasie prac nad płyta także zagryzałeś zęby?

Ja nie pracowałem nad płytą. Pracowałem nad sobą przede wszystkim  Płyta The Owl jest już tego owocem. Czym innym jest nagranie muzyki, która znalazła się na płycie. To jak do tej pory dwa najbardziej wymagające dla mnie artystyczne przedsięwzięcia w moim życiu.

 

Znaczna część materiału na płycie to muzyka w pełni improwizowane. Jak się czujesz stając wobec mającej zdarzyć się muzyki?

To najbardziej ekscytujące, tworzyć w danej chwili, szczególnie na skrzypcach. To przepiękne uczucie. wszystko, co do tej pory grałem było w dużej mierze zapisane, poukładane. muzyka na tej płycie wylała się nieskrępowanym strumieniem. Miałem wrażenie w pewnym momencie że skrzypce zaczynają grać same..... Ale słyszałem też, co wyprawiają moi muzyczni partnerzy. To było niesamowite. Cały czas przed siebie! Maciej i Krzysztof odczytywali moje intencje z łatwością. wszytko pod kontrolą: dźwięk, dynamika, fraza, narracja i zaskoczenie. Miałem wrażenie, że czytają w moich myślach. Nigdy też nie czułem się tak zespolony z instrumentem. A gram na nim od ponad 30 lat...

 

 

Choć i Maciej Garbowski, i Krzysztof Gradziuk to wytrawni i doświadczeniu improwizatorzy to czytając takie słowa się rumienią.

Nigdy też nie czułem się bardziej artystycznie wolny jak właśnie w trakcie tej pamiętnej sesji. Ta płyta to moment przełomowy na drodze poznawania skrzypiec. Dla mnie bardzo ważna.

Czego nowego wówczas dowiedziałeś się o skrzypcach i o sobie w relacji z nimi?

Uświadomiłem sobie jak ważna dla mnie jest skrzypcowa tradycja. I to, że skrzypce uczą mnie cały czas pokory.

Masz na myśli tradycja skrzypcową w szerokim rozumieniu tego słowa czy bardziej w rozumieniu tradycji muzyki jazzowej? Co jednak mnie bardziej ciekawi jak pogodzić z jednej strony uczucie pokory z uczuciem nieskrępowanego wylewania się muzyki i poczuciem artystycznej wolności?

Tak . Mam na myśli tradycję skrzypcową nie jazzową. Co do drugiego nie widzę sprzeczności. pokora nie znaczy zamknięcie.

Zatem poroszę Cię o wytłumaczenie tego tak, aby dla mnie i czytelników, którzy sprzeczności mogą się dopatrzeć, rzecz była jasna i zrozumiała.

Uświadomiłem sobie wówczas, że skrzypce przede wszystkim nieustannie wymagają ode mnie wysiłku, pracy, poświęcenia i zachęcają mnie do rozwoju. Wiem również ,że instrument ten od początku uczy i zachęca mnie stale do łączenia i ubierania w dźwięki wszystkiego co mnie otacza.

Zauważyłem, że uczuciami, które blokują moje muzyczne intencje jest próba zaistnienia poprzez instrument. Być może to spuścizna z okresu konkursów. zaistnienie poprzez idealną prezentacje utworu. W tej muzyce musiałem odrzucić cały ten narzucony sobie we wcześniejszych okresach mojej edukacji bagaż. To może część tej systemowej spuścizny o której rozmawialiśmy. Dopiero wtedy, kiedy zrozumiałem, że nic nie musi być idealne poczułem się wolny artystycznie. To na tym fundamencie powstała właśnie pierwsza płyta The Owl.

Idealne? To ciekawe, że tego słowa właśnie użyłeś. Kiedy Twoim zdaniem muzyka jest idealna i czy w ogóle możliwe jest stworzenie takiej muzyki?

Teraz wiem, że nie ma muzyki idealnej. Muzyka w każdym zakątku świata jest inna. Odpowiada na otaczającemu światu, opisuje go, wchodzi z nim w dialog, budzi do refleksji a czasem doprowadza do szału. A nawiasem mówiąc, rzeczywiście zaistniało w kulturze europejskiej pojęcie idealnego wykonania utworu. Ja jednak sądzę, że nie ma idealnej muzyki ponieważ nie ma idealnych ludzi.

No to teraz, jeśli czytając naszą rozmowę rzesze profesorów uczących właśnie o idealnej muzyce pewnie dokonują Twojej ekskomuniki. Ale to ich problem. Zostawmy ich z tym. Po nagraniu On The Way był okres dwóch lat przerwy i kolejna płyta IMPROCODE. Co działo się w Twoim muzycznym życiu w tym czasie?

Zająłem się muzyką klasyczną. Powróciłem do muzyki współczesnej. Przygotowywałem się do nagrań kompozycji polskich kompozytorów emigracyjnych. Kompozycji, które jak dotąd nie były wykonywane. Miałem przyjemność nagrać dwa tria fortepianowe Karola Rathausa w tym czasie. I w trakcie pracy nad wspomnianymi kompozycjami pojawiła się okazja do spotkania z Pablo Heldem oraz wspólnego nagrania.

Zaraz wrócimy do nagrania z Pablo Heldem. Powiedz proszę czy te tria to kompozycje z pierwszego, dodekafonicznego skrótowo rzecz ujmując, okresu twórczości Rathausa czy te późniejsze kiedy tworzył w nurcie nazwijmy to neoklasycznym?

To kompozycje z nurtu neoklasycznego. Jedno z nich napisane rok przed śmiercią. Drugie trio z lat 40 –tych. Trio na skrzypce, klarnet i fortepian op. 53 powstało w czasie letnich wakacji Rathausów, w Hanoverze w stanie New Hampshire, w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych, „w uroczym otoczeniu”, jak pisał kompozytor, między 1 a 25 sierpniem 1944. Trio Serenade na fortepian, skrzypce i wiolonczelę op. 69 zostało napisane w wiosce Salisbury Cove, w stanie Maine, w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych, w czerwcu 1953 r., na zamówienie wybitnego zespołu Albeneri Trio (zostało też im dedykowane), propagującego m.in. muzykę współczesną.

 

 

Mówiłeś wcześniej, że doświadczenia nabyte w trakcie studiów nad muzyką klasyczną i badanie literatury skrzypcowej stało się dla Ciebie ważną inspiracją w muzyce improwizowanej. Czy z kolei odkrycia improwizatorskie miały wpływ na to jak podszedłeś do materii muzycznej kiedy wróciłeś do muzyki współczesnej?

Te improwizatorskie odkrycia bardzo mi pomogły. Wszystko w tej Rathausowskiej partyturze wtedy budziło moją ciekawość. A najważniejsze, to jak poznać ukryte intencje kompozytora. Te partytury były jedną wielką niewiadomą! Próbowałem łączyć poszczególne fragmenty kompozycji z improwizacją. Szukałem odpowiednich do tego środków. Były miejsca, które nie brzmiały za dobrze. zastanawiałem się co zrobić, aby dźwięki nabrały znaczenia. Powoli zacząłem uwalniać w obrębie tych kompozycji element improwizacji i okazało się, że sporo odcinków w zapisanej muzyce zmienia sie nie do poznania.

Sądzisz, że taka była ukryta intencja Rathausa aby w neoklasycznej kompozycji zawrzeć elementy podejścia improwizatorskiego?

Biorąc pod uwagę doświadczenie Rathausa, śmiem twierdzić,  że rozumiał ten element doskonale.

miałem wrażenie, że zapisana partytura to tylko część tej kompozycji i że wiele więcej nie udało się już zapisać w partyturze. i tu powracamy do naszej rozmowy o ukrytych intencjach w muzyce klasycznej.

Skoro powracamy do tego wątku to trzeba też jasno powiedzieć, że w procesie klasycznego kształcenia umiejętności improwizatorskie nie są szczególnie ani powszechnie, że tak powiem systemowo poważane.

To się już zmienia. W naszych szkołach pojawiają sie już zajęcia z improwizacji, jazzu. W szkole w której pracuję jest big- band a nawet kompozycja dla uczniów, którzy są zainteresowani tymi zagadnieniami. I nie spotkałem się z jakimkolwiek oporem nauczycieli do tej materii.

Znakomita wiadomość! I cudownie, że nastąpiło to już! Widać młyny akademickie mielą tak wolno jak młyny kościoła. Zostawmy już edukacyjne wtręty. Wróćmy do nagrania sesji z niemieckim pianistą Pablo Heldem.

W mojej pamięci dawało o sobie znać wrażenie ze wspólnego koncertu tria The Owl z Pablo Heldem w Kolonii. Koncert, który zagraliśmy wspólnie dał mi impuls do zorganizowania sesji.

Współpraca z fortepianem jest mi bliska, ale do tej pory nie próbowałem eksperymentować z nim na polu improwizacji. Nagranie tej płyty to było kolejne duże wyzwanie. Nie współpracujemy ze sobą na co dzień. Pomimo tego znaleźliśmy wspólny język. W pewnym momencie nagrania czułem że cały zespół zaczyna co raz lepiej się rozumieć. Pablo grał z wielkim wyczuciem. Czułem wielkie skupienie i potężne wsparcie kolegów! Improwizacje przeplatane były kompozycjami pisanymi. Dawało to poczucie pewnej równowagi. Ale tak na prawdę to utwory improwizowane brzmiały najciekawiej. W trakcie nagrania cały czas wymienialiśmy sie pomysłami. Inspirowaliśmy sie wzajemną grą.

Dlaczego wybraliście akurat Pablo Helda?

Koncert w Kolonii był tego początkiem. Tam zagraliśmy z Pablo po raz pierwszy i wiedzieliśmy że Pablo rozumie ten sposób gry. I dalej to juz samo się potoczyło. Telefon, terminy, podniecenie. A wiedziałem również, że Pablo ma swoje fascynacje odbiegające od naszej wizji muzyki.

Jakie fascynacje mas zna myśli?

Fascynacje nurtem amerykańskim,

A czyli jazzem po prostu!

No tak.

 

 

Walczył bardzo o szansę ich zademonstrowania?

Właśnie nie. Czułem że robi wszystko aby wypracować wspólny język. Nie demonstrował swoich możliwości ani fascynacji. Miałem też poczucie że sporo o muzyce wie. Miejsce w którym nagrywaliśmy to kultowe miejsce w Kolonii. Tam dzieją się przeróżne muzyczne inicjatywy i te hołdujące tradycji jak również te bardzo eksperymentalne. To w tym miejscu zagraliśmy nasz pierwszy wspólny koncert. Po prostu LoFt.

Co oznacza tytuł albumu IMPROCODE?

Kod improwizacji czyli to  co ukryte, niezapisane, niewidoczne, niedostrzegalne. Coś po co trzeba sięgnąć głębiej. Każdy ma swój kod improwizacji. Nie ma jednego sposobu na improwizację. każdy jest na swój sposób wyjątkowy ten kod decyduje o improwizacji. Nadaje jej kształt. I mysle że znalazłem swój kod.

Czego można zatem życzyć człowiekowi, który odnalazł swój kod?

Cierpliwości i pogody ducha! Wytrwałości w dążeniu do kolejnego celu!

Którym to celem jest?

Jeszcze nie wiem!

Cokolwiek zatem miałoby to być, tego Ci życzę i dziękuję za rozmowę.