Mulatu Asktake - jak było na koncercie ojca ethiojazzu w Krakowie?

Autor: 
Bartosz Adamczak

Mulatu Astatke nazywany powszechnie ojcem ethio-jazzu, od wielu lat cieszy się statusem kultowej postaci sceny muzycznej. Niszowa, ale jednak globalna rozpoznawalność jego muzyki wiele zawdzięcza obecności na ścieżce dźwiękowej filmu “Broken Flowers” Ethio-jazz to zupełnie inne brzmienie niż radosne harmonie Południowej Afryki czy energetyczny drive afrobeatu rodem z Nigerii. Ethio-jazz to hipnotyczny groove i mistyczna melodyka bliższa tradycji arabskiej – tworzące razem tajemniczą, kuszącą całość, która tak idealnie pasuje do spowitej papierosowym dymem filmowej poetyki Jarmuscha.

Mulatu Astatke zawitał do Polski na trzy koncert, z których ten w Krakowie w studenckim klubie Kwadrat był ostatnim (po wizycie w Poznaniu oraz Warszawie) i trzeba z uznaniem przyznać, że pomimo 77 lat nie oszczędza on sił na koncercie. Początek był trochę senny, oniryczny – ale zespół z każdym utworem jakby nabierał więcej energii, do głosu dochodziły elementy afro-latynoskie, taneczne – i tak już do końca blisko 100 minutowego (!) występu.

Wybrzmiały wielkie przeboje takie jak “Mulatu”, “Yekermo Sew”, “Motherland” czy “Yegelle Tezeta” – kto nie zna niech jak najszybciej nadrobi zaległości (płyta “Mulatu of Ethopia” to będzie dobry punkt wyjścia). Egzotyczna muzyka Astatke łączy w sobie wiele zaskakujących elementów – do słuchania polecam jakąś aromatyczną kawę z Etiopii.

Trochę o składzie instrumentalnym – Mulatu grał na wibrafonie (to na pewno najmocniejsza pozycja w jego arsenale), pianie Wurlitzera oraz kongach. Gęstę rytmiczne wsparcie zapewnia perskusjonista Richard Olandatune Baker  (głównie kongi, talking drum) obok tradycyjnego zestawu perkusyjnego, za którym siedzi Jon Scott. Na pianie elektrycznym (czasasami z lekko psychodeliczną syntezatorową barwą) gra Liam Noble. Transowy groove trzyma potęźnie kontrabas (o tym za chwilę więcej). Towarzyszy mu wiolonczela – czasami dublująca riff, czasami zastepująca gitarę elektyczną – Danny Keane dostał zasłużony aplauz za porywające solo w finałowym uworze – zagrane właściwie w skrzypcowym, wysokim rejestrze. Frontline tworzyli energetycznyJames Arben – tenor sax, flet oraz bardziej liryczny Byron Wallen – trąbka. Zwłaszcza ten pierwszy porwał publiczność kilkoma  żywiołowymi improwizacjami. Dodatkoww bardzo intrygująca brzmiały tematy zagrane unisono w parze flet-trąbka. Przy relatywnie skromnym składzie zespół miał do dyspozycji sporo brzmieniowych kombinacji, z czego korzystał bardzo owocnie – co świadczy też świetnie przygotowanych aranżach.

Obiecałem, że będzie więcej o kontrabasie, którego głębokie brzmienie przykuwało uwagę od samego początku koncertu. Przyznam, że początkowo stałem nieco na uboczu, bardziej skupiony na dźwiękach niż na scenie – ale kiedy gdzieś na półmetku koncertu stanąłem bardziej na wprost sceny, postać kontrabasisty wydała się dziwnie znajoma, a kiedy ten zagrał piekielnie dobre solo wypełnione różnymi technikami znanymi przede wszystkim ze stylistyki free improv (smyczek na gryfie, pomiędzy strunami, pod strunami itd) to ta znajomość była już niemal pewna (choć, nie dowierzając uszom, zbliżyłem się do sceny na ostatnie utwory, żeby potwierdzić to naocznie) – oto w zespole Mulatu Astatke gra nie kto inny jak John Edwards – jeden z najciekawszych kontrabasistów brytyjskiej sceny free improv, znany z gry z Evanem Parkerem czy Joe McPhee (wśród wydanych nagrań m.in koncert z krakowskiej Alchemii).

To był bardzo udany pełen pozytywnej energii i czarującej swoją egzotyką muzyki Mulatu Astatke, którą polecam bardzo gorąco – na żywo (trzymam kciuki, że jeszcze będzie ku temu okazja) jak i w domowych zaciszu.

Mulatu Astatke 24.10 Kraków. Klub Kwadrat

Mulatu Astatke – wibrafon, Wurlitzer piano, percussion, James Arben – sax tenor, flute, Byron Wallen– trumpet, Liam Noble – electric piano, Danny Keane – cello, John Edwards – double bass, Jon Scott- drums, Richard Olandatune Baker – percussion, voice