Gdzie jest plus, tam musi być i minus – Esperanza+ na Solidarity Of Arts

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Jarosław Rerych

„No jasne, na to   t r z e b a   iść!” z entuzjazmem zawołał znajomy, gdy zagadnąłem go w drodze do Polskiej Filharmonii Bałtyckiej. Niebawem na jej scenie plenerowej miał się rozpocząć koncert Esperanza+. Pomyślałem, że ma bezsprzeczną rację – nie skorzystać z szansy ujrzenia i usłyszenia legend takich jak Wayne Shorter i Herbie Hancock, samej, będącej obecnie w twórczym rozkwicie, Esperanzy Spalding jak i całej gamy gwiazd zaproszonych na główne wydarzenie tegorocznej edycji festiwalu Solidarity Of Arts byłoby co najmniej niestosowne. Poza tym – liczy się też show.

Liczy się show i nie mam złudzeń, że spora część licznej publiczności dla show właśnie się na gdańską Ołowiankę wybrała. Ostatecznie – nie ma w tym nic złego. Rzeczywiście było na co popatrzeć. Estetycznie przemyślana i dopracowana do perfekcji oprawa widowiska doprawdy mogła imponować. Rozmieszczone za i wokół trzech scen wielkie konstrukcje wizualne skrzyły się kolorowymi animacjami. Pomysłowo wkomponowane między nie telebimy pozwalały zajmującym odleglejsze miejsca obserwować co dzieje się w centrum wydarzeń. W centrum tym zaś brzmiała muzyka. Również na światowym poziomie, odpowiednio skrojona i dzięki reżyserii Krzysztofa Materny złożona w pełen rozmachu spektakl.

Efektowny chwyt zastosowano już na wstępie: korespondencja występujących osobno na każdej z trzech scen basistów Pawła Pańty, Krzysztofa Ścierańskiego oraz Esperanzy Spalding przygotowała grunt pod następne części widowiska. Te zaś były bardzo rozmaite: worek z gwiazdami zaczął się wysypywać już podczas zagranej na właściwe otwarcie wieczoru rozległej orkiestrowo-jazzowej kompozycji Wayne'a Shortera Gaia, w której do oszczędnie grającego słynnego saksofonisty i bohaterki wieczoru dołączyli laureatka Grammy Terri Lyne Carrington i Leo Genovese, a także Orkiestra Symfoniczna Polskiej Filharmonii Bałtyckiej pod kierownictwem Clarka Rundella. Dalej – zgodnie z multikulturowym backgroundem Esperanzy – nastąpiła feeria wielobarwnych koncertów spod znaku world music. Gęstą rytmiką mieniący się występ dali dynamiczni latynosi z Perdito Martinez Group (z huraganem z Hawany Araicne Trujillo na klawiszach), autentyzmem czarował senegalsko-malijski skład Oumou Sangaré zaś energią porwali widzów rodzimi specjaliści od rockowego etno z Voo Voo. Każdy z występów kończył się „gościnnym” udziałem Esperanzy Spalding, która w tej części zaprezentowała się wyłącznie wokalnie, obdarowując przy okazji kolejnych muzyków promiennymi uśmiechami.

Jazz zabrzmiał w pełni później, gdy na scenie pojawił się niecierpliwie oczekiwany Herbie Hancock. Prekursor klawiszy elektrycznych swój wykonany solo na fortepianie, sztandarowy Maiden Voyage okrasił kosmicznymi dźwiękami instrumentu Korga, a choć zaraz potem zszedł ze sceny, powrócił na nią z całym doborowym składem typu all-star kilkadziesiąt minut później. Obok krótkiego, subtelnie akustycznego setu w wykonaniu duetu kanadyjskiej trębaczki Ingrid Jensen ze znanym u nas głównie ze współpracy z Leszkiem Możdżerem perkusistą Zoharem Fresco oraz folkowej „kropki nad i” postawionej przez Kapelę Ze Wsi Warszawa w końcowej fazie widowiska Esperanza Spalding ujawniła się w najbardziej, jeśli można tak powiedzieć, typowej dla siebie odsłonie. All-star band w składzie z Waynem Shorterem, Herbie Hancockiem, Terri Lyne Carrington oraz Leo Gevonesem dał bohaterce wieczoru szanse na prezentację kompetencji instrumentalnych – kompozycje wzięte jakby wprost z prestiżowych jazzowych sal koncertowych pełne były interakcji między muzykami oraz złożonych struktur, a prócz kontrabasu i wokalu Esperanzy podziwiać można było współpracę Gevonese z Hancockiem. Przy tej okazji pojawił się również z lekka niepokojący akcent antywojenny (utwór „Wargames”). Drugim z szerokich jazzowych składów był występujący w roli zamykającego imprezę zespół niezwykle ciepło przyjętego Marcusa Millera złożony min. z Louisa Cato i Alexa Hana, z udziałem Leszka Możdżera, Ingrid Jensen, Zohara Fresco i Zbigniewa Namysłowskiego (którego utwory podczas tej części zabrzmiały). Obecność sekcji dętej, soczysty puls basu i fortepian gdańszczanina dodały ognia, dostarczając stojącej od 4 godzin publiczności nieco energii, by dotrwać do finału – ostatnim akcentem koncertu było dołączenie Esperanzy, która wykonała min. utwór Steviego Wondera „Sir Duke”. 

Blisko czterogodzinny, spektakularny maraton na plenerowej scenie Polskiej Filharmonii Bałtyckiej zakończył się grubo po północy i, jak widać – pełen był atrakcji. Artystycznie cechowała go stuprocentowa demokracja – dla każdego tak zwanego jazz-fana (cokolwiek to dzisiaj oznacza) coś dobrego się znalazło. I znów się udało – przy takich nakładach sił a zwłaszcza środków nie miało prawa się nie udać. Fakt zaistnienia widowiska z całą pewnością znów podniesie na duchu jego pomysłodawców i organizatorów, tak jak fakt w nim uczestnictwa – rzesze widzów, które miały okazję je podziwiać. Równowaga kulturalna w narodzie przywrócona, sprawa załatwiona wielkim plusem – cóż, że tylko jednym. Trzeba się cieszyć - wszak byliśmy świadkami największego wydarzenia jazzowego w Polsce.