Tyshawn Sorey - The Off-Off Brodway Guide to Synergism - Skandalicznie dobre rozdanie!

Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Perkusista Tyshawn Sorey to z pewnością jeden z najciekawszych muzyków w krainach improwizacji. Usłyszałem nawet kiedyś na jego temat określenie ,,muzyk kompletny". Gra najtrudniejsze podziały rytmiczne w sekstecie Vijay'a Iera, improwizuje z Roscoe Mitchelem. Komponuje, prowadzi swoje zespoły, gra z topowymi muzykami zarówno ze świata snajperskiego jazzu opartego na technice, jak i z tymi, którzy zamiast techikaliów wolą improwizować tak, jak gdyby pierwszy raz dotykali swojego instrumentu. Od nowojorskiego, wyrachowanego mainstreamu, aż po ogniste free-improvised. No i jak tu się takim nie zaciekawić? Tym bardziej, że na najnowszym wydawnictwie zatytułowanym The Off-Off Brodway Guide to Synergism obok perkusyjnego profesora Soreya usłyszymy muzyków o, wydaje mi się, raczej znanych nazwiskach. A są to: Greg Osby (saksofon altowy), Aaron Diehl (fortepian) oraz Russell Hall (kontrabas).

Przyznam bez bicia, że przeraziłem się przeczytawszy iż to właśnie amerykański saksofonista Geg Osby pojawia się na najnowszej płycie Sorey'a. I to jeszcze płycie ze standardami. A nawet płycie ze standardami nagranej live. Jakby tego było mało, to płyty właściwie są trzy. Osby nie należał nigdy do grona moich ulubionych muzyków i ani nie zachwycałą mnie jego gra, ani nie interesowały mnie zbytnio jego solowe płyty. Oczywiście nie słyszałem ich wszystkich, ale to co słyszałem absolutnie nie skradło mego serca. Do tego skład płyty, czyli tradycyjny kwartet jazzowy - piano trio plus saksofon, no i do tego te standardy. Standardy grywane przecież tak niezliczoną ilość razy, a najczęściej niestatety średnio-fajnie i bez pomysłu, że można poczuć się zaalarmowanym.

Jaką zatem muzykę usłyszymy na The Off-Off Brodway Guide to Synergism? Muszę przyznać, że jest to ni mniej ni więcej, a po prostu znakomity jazz. Właściwie wszystko co kryje się dla mnie pod tą nazwą - improwizacja, energia, ekspresja, tradycja, innowacja, dyscyplina, swoboda - wszystkie te elementy przetapiają się w żywiołowych dekonstrukcjach standardów, które usłyszymy na płycie. Nie jestem jednak przekonany, czy ,,dekonstrukcja" to najlepsze słowo w tym przypadku, bowiem kwartet pod wodzą Sorey'a nie stawia sobie za cel usuwania wszelkich form i konwencji z materiału źródłowego, czyli standardów. Mam wrażenie, że muzycy postanowili raczej wziąć na warsztat znane utwory, aby przeprowadzić na nich jakiś okulstystyczny rytuał, z którego - w ogniu mrocznych sił - wykluwa się i przetapia jakaś nowa substancja, co chwila zmieniająca barwy i odcienie.

 

Z drugiej strony, choć mocno eksperymentalna, muzyka na płycie Soreya nie jest poddawana przekształceniom bezmyślnie. Ekipie Soreya nie chodzi tu o wywracanie do góry nogami wszelkiego porządku i całkowite odrzucanie reguł. Słychać w niektórych utworach oczywiście bardziej otwarte i spontaniczne podejście, jednakże w innych momentach panowie traktują utwory z cierpliwością i dojrzałością, dzięki którym pojawia się czas i przestrzeń na zaistnienie nowych struktur. Stare i, wydawałoby się, zgrane standardy otrzymują tu w wielu momentach nowe życie. I mam wrażenie, że muzycy grają je tak, jak gdyby były one ich muzyką. Nie czymś sztucznie wyćwiczonym i przemyślanym, ale jednak obcym. Nie. Standardy w interpretacji kwartetu Sorey'a brzmią jak muzyka na wskroś autorska, bliska twórcy. W jaki sposób osiągnięto tu takie wrażenie wykonując standardy? Zachęcam do przekonania się samemu.

Poszczególne wkłady muzyków zrobiły na mnie duże wrażenie. Osby balansuje na granicy intelektu i szaleństwa. W jego grze słychać tradycję jazzu, podaną jednak często w sposób bardzo ekperymentalny. Z drugiej strony z fragmentów szalonych i swobodnych przebija się jednak doskonała technika i ogromna wiedza o budulcach muzyki. Pianista Aaron Diehl znakomicie akompaniuje, dobiera różne faktury instrumentu w zależności od tego czego wymaga muzyka. Momentami realizuje podkład dla tematów granych przez Osby'ego, aby po chwili przejść do nieoczywistych kontrapunktów. Jazzowej tradycji przeciwstawia chromatyczne eksperymenty, a w dowolnej chwili wyciąga niewiadomo skąd akordy rodem z klasycznej pianistyki. Russell Hall wspaniale dialoguje z pozostałymi muzykami, w innych momentach potrafi realizować cudownie pulsujący walking. Tyshawn Sorey również mistrzowską realizuje swoje partie: od sonoryzmu, przez cierpliwe równe ósemki, aż po rasowy i energetyczny swing.

 

Największą zaletą albumu jest jednak siła zespołu. Szokowały mnie, znalezione w zagranicznych recenzjach, porównania zespołu Sorey'a do najbardziej legendarnych grup jazzu. Po przesluchaniu albumu rozumiem jednak zasadność takich skojarzeń. Porównania do kwartetów Milesa, Shortera czy trio Jarretta uważam za głupawe i zbędne, tym niemniej słychać w tym kwartecie podobne cechy. Silne osobowości, które oprócz elementów tradycji, wnoszą do muzyki swoje indywidualne brzmienie i improwizatorską charyzmę. Kwartet Sorey'a to przede wszystkim fenomenalna interakcja między muzykami, wspólne kreowanie nowych przestrzeni, niesłychane słuchanie swoich muzycznych towarzyszy, otwartość na eksperyment, ale także dojrzałość i cierpliwość w budowaniu nowych elementów i wspólnej narracji. Te elementy gry zespołu sprawiają, że muzyka wciąga nas i intryguje. A także, o czym już wspomniałem, w pełni zasłużenie przywodzi na myśl wielkie zespoły z przeszłości jazzu i muzyki improwizowanej.

Wrócę jeszcze do tego o czym wspominaem na początku: tradycja miesza się tu z eksperymentem, a techniczna rzetelność i wirtuozowska maestria stanowią środki i narzędzia, umożliwiające tym czterem znakomitym muzykom artystyczny dialog na najwyższym poziomie. Jeśli ktokolwiek wyrzuci z siebie bzdurę o tym, że warsztat nie jest ważny w muzyce, to koniecznie powinien sięgnąć po tę płytę. Muzyka to nie sport, tym niemniej wykonana przez takich potężnych muzyków, smakuje po prostu wybornie i dostarcza nam mnogości różnorodnych bodźców i doświadczeń.  Przez ponad trzy i pół godziny na albumie Sorey'a znajdujemy się na prawdziwym rollercoasterze estetyk, konwencji, tradycji, epok jazzu, eksperymentów, swingów, ballad, groove'ów i właściwie wszystkiego, co może przyjść człowiekowi do głowy. Usłyszymy tu nawet fragmenty po prostu konwencjonalne, jednakże ich współistnienie obok fragmentów muzyki pawdziwie eksperymentalnej sprawia, że ufam muzykom, że na moment obrane znajome ścieżki są ich w pełni świadomym wyborem, a nie kajdankami nawyków. Do tego ta monstrualna ekspresja!  Takich płyt ze standardami mógłbym słuchać!

The Off-Off Brodway Guide to Synergism to album trzypłytowy, jednakże nawet najbardziej zagorzałym fanom proponowałbym słuchanie krążków osobno. Eksperymentalny i ekspresyjny charakter muzyki sprawia, że przesłuchanie jednej płyty to intensywne doświadczenie i mnogość bodźców. Uważam jednak szczerze, że warto przesłuchać wszystkie trzy płyty. Na każdej z nich znajdziemy momenty wspaniałej i wciągającej muzyki. Mnie najnowszy album Sorey'a po prostu zachwycił i polecam go właściwie wszystkim. A co. Bierzcie i sluchajcie z tego wszyscy. Znakomita to bowiem muzyka jest.

Małe post scriptum: ostatno miałem przyjemność słuchać płyty Dave'a Liebmana (Live at Smalls), na której obok lidera pojawia się (obok Genovese'a i Heberta) właśnie Tyshawn Sorey. Aż ciężko uwierzyć, że jeden muzyk może w ciągu kilku tygodni pojawić się na dwóch albumach, które zaskakują tak bardzo pozytywnie. Chapeau bas panie Sorey! Skandalicznie dobre rozdanie! Oby więcej takich skandali!