Przeczytaj

  • Melt

    Fakt, iż przy dzisiejszym nawarstwieniu powstających jak grzyby po deszczu, często okazjonalno-efemerycznych duetów zajmujących się wolną improwizacją nie pojawił się u nas żaden słusznej siły artystycznego rażenia skład na dwa saksofony może dziwić. W świecie free jest to formuła znana i od czasu do czasu z sukcesami uprawiana – najłatwiej tu chyba przypomnieć znakomity album Stones autorstwa Colina Stetsona i Matsa Gustafssona. Krakowsko – gdyński duet Sambar swą płytą Melt! właśnie tę lukę wypełnił – i zrobił to w bardzo przyzwoitym stylu. 

  • Live At The Village Vanguard

    Po niemal dekadzie wspólnego grania materiał tria Marca Ribota wreszcie ukazuje się na płycie. Jakżeż jednak warto było na nią czekać! 

  • Zakochać się znów w Vivaldim - rozmowa z Maxem Richterem i Danielem Hopem

    Max Richter podpisał kilka miesięcy temu kontrakt płytowy z legendarną wytwórnią Deutsche Grammophon. To właśnie pod tym szyldem ukazało się nowe wydnie jego reinterpretacji "Czterech pór roku" Antonio Vivaldiego. Album nosi tytuł "Vivaldi - The Four Seasons Recomposed by Max Richter". O tym przedsięwzięciu udało nam się porozmawiać z kompozytorem. Naszej rozmowie przysłuchiwał się też i dopowiadał wybitny skrzypek Daniel Hope.

  • Ćwiczenie z improwizacji

    Lubię koncerty, podczas których muzyka nie jest gotowa - zamknięta, zaplanowana, przygotowana. Kiedy na scenie wydarza się proces, zmaganie, poszukiwanie. Wtedy mogę czuć się jej, niemalże równoprawnym - razem z muzykami - uczestnikiem. Tak jak oni muszę w skupieniu słuchać, śledzić siatki mapy, która odkrywa się gdzieś przed nami. Nasłuchiwać echa myśli jednego muzyka w grze drugiego czy trzeciego. I tak było wczoraj, podczas koncertu trębacza Kamila Szuszkiewicza i perkusistów Huberta Zemlera i Piotra Dąbrowskiego w warszawskim Pardon, To Tu.

  • Tone Hunting

    Trudno powiedzieć, czy Arturowi Majewskiemu bądź Kubie Sucharowi zdarzyło się przysięgę harcerską składać, ale w swojej działalności muzycznej – celowo lub nie – zdarza im się postępować zgodnie ze wzorem zasad obowiązujących w tej jakże szlachetnej organizacji. Nie dosyć, że można na nich „jak na Zawiszy” polegać, gdyż nagrywają doskonałe płyty, to jeszcze przecierając polskiej scenie jazz/impro szlaki do zasłużonych, czy nawet legendarnych światowych wytwórni w tej muzyce się specjalizujących są społecznie pożyteczni.

  • The New Tradition

    Nowa tradycja. "Nasza tradycja" - chciałoby się rzec, z perspektywy słuchacza. Wsparta na tak wielu fundamentach, że aż trudno uwierzyć w gruntowne jej przestudiowanie i przeżycie przez muzyków.  Talent i wrażliwość duetu Bałdych & Herman sprawiają jednak, że zasłuchujemy się bez pamięci.

  • Injuries

    Często zastanawiam się na ile na odbiór i ocenę płyty wpływa fakt, że wkładając ją do odtwarzacza wiemy kto ją stworzył? Na ile inaczej odbierałoby się muzykę z całkowicie zasłoniętymi oczami? Ta płyta z pewnością trafiłaby do grona moich ulubionych nawet gdybym nie wiedział, o tym zespole nic.

  • Etran Finatawa w Pardon To Tu - wielki trans

    Dwa plemiona z Nigru. Wielcy nomadzi Tuaregowie i podobno pogardzani przez sąsiadujące plemiona Wodaabe. Choć obydwa to ludy saharyjskie, różnią się od siebie znacznie. Strojem i makijażem, organizacją społeczną i kulturą muzyczną. Jedni owijają twarze częścią turbanu, drudzy strojni w kolorowe szaty, malują twarze żółtymi ornamentami i tańczą tak jakby świat miałby skończyć się zaraz. W zespole Etran FInatawa grają razem. Tak jakby podziałów plemiennych od tysięcy lat nie było.

  • The Loud Minority

    Nie wiem czy Frank Foster podczas nagrywania własnej kompozycji „The Loud Minority” na płytę Donalda Byrda „Kofi” (znakomitej zresztą!) miał już w głowie pomysł na swój zespół. Może iskrą do jego założonia było to, że sesje na „Kofi”, w tym jego autorski utwór, zostały na 25 lat wrzucone do archiwum Blue Note’u? Muzyka z lat 1969-1970 ukazała się bowiem dopiero w roku 1995! A idąc jeszcze głębiej – może autorski album „The Loud Minority” to kamień rzucony w świat muzycznej branży, która zakopała jazzowy klejnot?

  • An On Bast & Maciej Fortuna na Red Bull Music Accademy

    Miło było zobaczyć w festiwalowym line-upie imprezy produkowanej przez Red Bulla nazwisko Krzysztofa Pendereckiego, Macieja Fortunę oraz pseudonimy An On Bast i VJ Pillowa. Miło, bo otoczenie to dla wszystkich trojga raczej niecodzienne. A więc radość!

  • Root Of Things

    Jest w moim odczuciu zdumiewającą sprawą sposób, w jaki Matthew Shipp zaprasza do słuchania muzyki. Muzyki, którą bez wątpliwości klasyfikujemy jako jazzową, ale o której jak o po prostu jazzowej nie sposób jest mówić. Zaprasza rzecz jasna na swoich warunkach i wiele od słuchaczy wymaga.Ale to wiele, nie oznacza wcale stawiania przed słuchaczami jakichś sztucznie wybudowanych i trudnych do pokonania barier. Nie domaga się od nich ponadprzeciętnych kwalifikacji.

  • III

    Jazz się starzeje - to fakt. Kanadyjskie trio BadBadNotGood swoją trzecią płytą - „III” - dostarcza mu kolejnej transfuzji świeżej krwi.

  • Hailu Mergia / Tony Buck / Mike Majkowski - siła transu

    Słynną już ścianę w Pardon, To Tu, na tle której grają muzycy, w całości zdobią wypisane ciurkiem nazwiska i nazwy grup - i te bezwzględnie kultowe,  i te zapewne ważne dla właściciela klubu. Zdecydowanie każdy miłośnik muzyki, nie tylko jazzowej, odnajdzie tam przynajmniej kilku wykonawców, których usłyszenie na żywo uzna za czołówkę prywatnych marzeń. Jednym z „wypisanych” jest Mulatu Astatke.

  • Inti

    Label MoonJune obserwuję uważnie od dłuższego czasu, bo jest on jednym z ostatnich bastionów sensownego fusion i rocka progresywnego.  Z wydanych w tym roku albumów moją uwagę mimowolnie przyciągnęła biała okładka ze zdjęciem wnętrza budynku, pod którą był podpisany wyraźnie Dave Liebman, jeden z moich ulubionych saksofonistów. I chociaż nie ma on już tak potężnego zadęcia, jak w czasach gry z Milesem czy Lookout Farm, nadal świetnie odnajduje się w nowej elektryczno-jazzowej muzyce.

  • Man Of The Light

    Kiedy zainteresowanie geniuszem Zbigniewa Seiferta zaczęło przybierać na sile, nadchodzić zaczęły również propozycje płytowe od wydawców zagranicznych. Po nagraniowy kontrakt ubiegały się m.in. dwie potężne firmy płytowe. Capitol Records z USA oraz założona  przez Joachima Ernsta Berendta MPS. Obydwie oficyny kusiły Seiferta jak mogły. Wybór był tym bardziej trudny, że zarówno jedna jak i druga oferowały niemal równorzędne profity i pozwalały realizować muzyczne koncepcje w takich składach, jakie samemu liderowi wydawały się najbardziej pożądane.

Strony