Zakochać się znów w Vivaldim - rozmowa z Maxem Richterem i Danielem Hopem

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
© privat

Max Richter podpisał kilka miesięcy temu kontrakt płytowy z legendarną wytwórnią Deutsche Grammophon. To właśnie pod tym szyldem ukazało się nowe wydnie jego reinterpretacji "Czterech pór roku" Antonio Vivaldiego. Album nosi tytuł "Vivaldi - The Four Seasons Recomposed by Max Richter". O tym przedsięwzięciu udało nam się porozmawiać z kompozytorem. Naszej rozmowie przysłuchiwał się też i dopowiadał wybitny skrzypek Daniel Hope.

Chcąc uniknąć pytania, które pewnie słyszałeś już setki razy, postanowiłem sam znaleźć odpowiedź na pytanie czym jest „rekomponowanie”. Mam więc pewną teorię, którą chciałbym się z Tobą podzielić - i powiedz mi jak bardzo się mylę. Pomyślałem sobie, że Twoja praca podobna jest w pewnym sensie do pracy projektanta, który tworzy nowe przedmioty, nowe produkty - wykorzystując wiedzę jaką dziś dysponujemy, technologię, estetykę ale także to, co nazywa się user interface czy user experience,  czyli sposób w jaki człowiek będzie potem z tego produktu korzystał - np. w jaki sposób ludzie dziś słuchają muzyki. Jeśli masz ochotę już teraz spoliczkować mnie za nazwanie Twoich słuchaczy użytkownikami, a Twojej muzyki produktem - wal śmiało.

Max Richter: To bardzo ciekawa teoria - nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób. Dla mnie to przede wszystkim bardzo osobiste przedsięwzięcie. Bardzo różne od tego, czym zajmuję się na co dzień. Zawarty jest w nim też element psychologiczny: jako dziecko zakochałem się w „Czterech porach roku” a potem, z wiekiem, stopniowo się w nim odkochiwałem - bo słyszałem go po prostu zbyt wiele razy. Nawet jeśli mieszkasz w najpiękniejszym miejscu na świecie i jedziesz rano do pracy mijając najpiękniejsze możliwe krajobrazy, po jakimś czasie nawet ten widok w końcu ci się znudzi. Moim celem było wytyczenie nowego szlaku w tej pięknej krainie po to, by znów się w niej zakochać. Jest to więc zdecydowanie inne podejście niż to, które opisałeś. Moja praca nie jest w żaden sposób krytyką Vivaldiego - wprost przeciwnie - jest jego afirmacją. Vivaldiego grać będzie się tak długo jak ludzie będą żyć na Ziemi - jestem tego pewien.

Jak ciężka była to przeprawa?

Po pierwsze była ona po prostu fascynująca! Co ciekawe, już spoglądając na partyturę Vivaldiego znalazłem bardzo wiele punktów stycznych z moim językiem muzycznym. Np. jednym ze środków, które wykorzystuje Vivaldi są modulowane segmenty - klocki, segmenty - podobnie jak w świecie muzyki post-minimalizmu, który jest mi bliski. To po pierwsze. Po drugie niesamowity jest kunszt z jakim Vivaldi potrafi opowiadać muzyką historie - tak wprost, samym dźwiękiem, jak i poprzez budowanie złożonych muzycznych obrazów. Podejście to, pewna narracyjność muzyki jest dla mnie ogromnie ważna także jako kompozytora.

To może trochę infantylne pytanie, ale czy Twoim zdaniem, któreś z osiągnięć muzyki współczesnej szczególnie przypadłoby Vivaldiemu do gustu?

O tak! Vivaldi oprócz tego, że był gwiazdą rocka - na miarę swoich czasów - podchodził do muzyki w sposób niezwykle poważny. A jeśli jesteś muzykiem musisz nieustannie poszukiwać nowych form ekspresji. Stąd właśnie rozwijały się przez lata najróżniejsze techniki gry, sposoby budowania instrumentów, organizacji orkiestry - wreszcie pojawienie się elektroniki - wszystko to łączy się z procesem komponowania. Najpierw coś, co wydaje się niemożliwe do zagrania nagle staje się możliwe. Taka jest natura muzyki. Myślę, że Vivaldi byłby bardzo zaintrygowany i podekscytowany światem muzyki współczesnej.

Jak ważna dla Ciebie w tworzeniu muzyki jest świadomość tego w jaki sposób ludzie będą jej potem słuchać?

Jako kompozytor twoim podstawowym zadaniem jest stworzyć taki utwór, napisać taki materiał, który podoba się i spełnia twoje własne oczekiwania. To jest początek drogi. Potem trafia on do ludzi - i nam pozostaje mieć nadzieję, że znajdzie on drogę do ich gustu. Obserwujemy potem, którędy biegną te drogi i staramy się poszerzać je koncertując. Przy okazji tego projektu stworzyliśmy też aplikację na iPada, która, jak sądzę, otwierają nowe ścieżki do poznania muzyki - tak przed osobami, które nie bywają zbyt często na koncertach, jaki i przed wiernymi melomanami. Muszę przyznać, że sam oniemiałem, kiedy pierwszy raz zobaczyłem tę aplikację. To zupełnie nowy sposób słuchania, dający szansę prawdziwej eksploracji dzieła.

A czy dowiedziałeś się czegoś nowego o swojej muzyce czy może o muzyce Vivaldiego z remiksów, które towarzyszą nowemu wydaniu płyty?

Oczywiście! Remiks jest rodzajem analizy utworu. Ktoś wyciąga fragment całości - mówi w pewien sposób: patrz, ten fragment mi się podoba - i przemienia go w coś zupełnie innego. Bardzo ciekawe jest obserwować te reakcje i podążać potem za czyimiś myślami, w pewnym sensie równoległymi do moich własnych.

Jeszcze niedawno myśląc o tym w jaki sposób ludzie słuchają dziś muzyki mówiliśmy o generacji iPod Shuffle. Dziś część najmłodszych słuchaczy może już nie wiedzieć co to jest iPod. Może ktoś nazwie ich generacją Spotify. Album jako zamknięta całość przeszedł w wielu kręgach do przeszłości. Na festiwalach muzycznych świat popkultury przeplata się z muzyką współczesną i na odwrót - jak chociażby na krakowskim Sacrum Profanum. Z pewnością Twoja muzyka również będzie tak traktowana.

Z pewnością powszechne ściąganie muzyki - w ten czy inny sposób - z internetu rozmyło koncepcję albumu jako całości. W pewnym sensie odszedł on do przeszłości stając się jedynie zbiorem utworów, ścieżek. Jakaś cześć mnie jest temu przeciwna - album jest w pewnym sensie odbiciem skończonego dzieła: symfonii. I jako kompozytor z pewnością wciąż posługuję się takimi kategoriami. Z drugiej strony, sytuacja w której słuchacz wybiera sobie tylko fragment, utwór, ścieżkę tylko i wyłącznie z powodu jego brzmienia - muzyki, która na tym krótkim odcinku go prowadzi, budzi jego entuzjazm, nie spowita więzami gatunków czy jakichkolwiek muzycznych terminów - to bardzo interesujące. Wspaniale jest występować przed publicznością, która jest wolna od uprzedzeń, oczekiwań co powinno a co nie powinno jej się podobać. Jest coraz większa grupa słuchaczy, której gusta krążą gdzieś między post-rockiem, elektroniką, muzyką eksperymentalną, klasyczną… Kiedyś sporo wysiłku poświęcaliby na odnajdywanie konkretnego nagrania. Teraz prawie wszystko mają w zasięgu ręki i to co z tym zrobią jest właśnie ekscytujące.

Daniel Hope: Jest coś niesamowitego w tym, że możesz nawiązać relacje ze słuchaczami na całym świecie w przeciągu kilku sekund. Oczywiście zmienia to zupełnie sposób w jaki muzyka jest narzędziem komunikacji. Bardzo wiele ludzi przychodzi pierwszy raz na mój koncert - czy też w ogóle na koncert muzyki klasycznej - tylko dlatego, że widzieli jakiś mój występ na youtubie - albo widzieli clip „Vivaldi Recomposed” czy też kochają muzykę Maxa. Mamy dziś tak wiele spotkań na styku różnych światów czy dziedzin - to chyba znak naszych czasów.

Czy wpływa to na Twój sposób postrzegania muzyki?

DH: Nie. Niezależnie od tego gdzie, co i przed kim gram zawsze chodzi o to samo: grać najlepszą możliwą muzykę najlepiej jak potrafię, z największym możliwym zaangażowaniem - to się nigdy nie zmienia.

A czy Ty dzięki pracy Maxa dowiedziałeś się czegoś nowego o Vivaldim?

DH: O tak! „Cztery pory roku” gram odkąd skończyłem 8 lat. To jeden z pierwszych koncertów skrzypcowych jakiego się nauczyłem. A jeśli grasz jakiś utwór bardzo długo, wchodzisz w pewien tryb auto-pilota. Aż tu nagle pojawia się coś co cię z tego letargu wybudza, co konfrontuje się z twoją pamięcią. Każe ci na nowo spojrzeć, przemyśleć, przeegzaminować coś, co wydawało ci się, że znałeś przez całe swoje życie. Najbardziej lubię grać wersję oryginalną i zrekomponowaną podczas jednego koncertu. Uwielbiam to. Publiczności pokazuje to po pierwsze jak znakomita jest rekompozycja Maxa, gdzie łączy się ona z oryginałem, a gdzie od niego odsuwa, pokazuje im różnice. A ja dostaję szansę na świeże spojrzenie na oryginał Vivaldiego - na jego dynamikę, ekspresję, tempo… Bardzo ciekawe są te miejsca w utworze Maxa, w których dokładnie cytuje oryginał. Musimy sobie wtedy postawić pytanie jak to wyrazić - zagrać jak Vivaldiego, ze swoistą barokową interpretacją czy też np. romantyczną, emocjonalną, związaną bardziej z całością dzieła. Takie dylematy i cała praca nad „Recomposed” są dla mnie bardzo ożywcze, zdrowe - sprawia, że na nowo zakochujesz się w oryginalnej wersji.

Kiedy sam słucham Waszej pracy, zestawiając ją z którymś z „klasycznych” wykonań „Czterech pór roku” nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w „Recomposed…” tkwi jakaś niesamowita łączność, więź z naszym dzisiejszym muzycznym światem…

DH: …to zabawne, że zwracasz na to uwagę bo sam, tak jeśli chodzi o płytę, ale przede wszystkim na koncertach - sposób w jaki ludzie reagują na tę muzykę jest zupełnie niesamowity. Reakcje są tak pełne emocji. Mam poczucie, że ten utwór oddziałuje na słuchaczy bardziej niż jakikolwiek inne dzieło muzyki współczesnej. Ludzie od pierwszych dźwięków wchodzą w te muzykę a potem chcą więcej - chcą w tym uczestniczyć, być częścią tej muzyki. Czego więcej mógłbym chcieć jako interpretator niż właśnie tej świadomości, że udało mi się wyrazić myśli kompozytora a do tego dostaję tak niezwykły odzew ze strony słuchaczy. Większość utworów muzyki współczesnej nie spotyka się z takim niesamowitym rezonansem. Mam poczucie, że dla nas to dopiero początek podróży, która zapowiada się niesamowicie.