Czy Gila Scott-Herona można wymyślić na nowo?

Zdjęcie: 

Tego artykułu miało nie być. Był za to w planach wywiad z perkusistą Makayą McCravenem, który od kilku już lat jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci chicagowskiej sceny jazzowej i całkiem niedawno wydał album “We’re New Again” z muzyką Gila Scott-Herona. Z różnych powodów do mojej rozmowy z amerykańskim artystą jednak nie doszło. Od menedżera artysty dowiedziałem się, że Makaya z rodziną udali się gdzieś, gdzie urywa się kontakt z tzw. cywilizacją. Trudno, może będą ku temu lepsze okoliczności i taka okazja się jeszcze kiedyś nadarzy. Tematów, które można byłoby poruszyć, jest coraz więcej. Makaya McCraven należy do grona artystów bardzo aktywnych, występuje na wielu płytach i pewnie ma sporo ciekawego do powiedzenia.

Motywem przewodnim wywiadu miała być twórczość Gila Scott-Herona. A przede wszystkim to, dlaczego Makaya McCraven zdecydował się przerobić jeden z albumów nieżyjącego już artysty i czemu wybrał akurat ten, który w 2010 roku przyniósł poecie rozgłos. Pytanie pozostaje na razie bez odpowiedzi - a już na pewno na tych łamach. Warto zastanowić się jednak nad tym, co jest szczególnie cenne w dorobku Scott-Herona i czy Makaya mógł wybrać lepiej lub mądrzej.

Z pewnością “I’m New Here”, które wydobyło Gila Scott-Herona z muzycznego niebytu, nie jest dziełem reprezentatywnym dla dorobku artysty. Amerykanin poruszał ważkie tematy w swoich piosenkach i dochodził do niezbyt optymistycznych wniosków. Muzyka jednak potrafiła nastroić pozytywnie, podobnie jak miało to miejsce w przypadku innych wielkich pieśniarzy soulowych. “I’m New Here” było zaskoczeniem pod każdym względem. To był trochę taki powrót w stylu Johnny’ego Casha - raczej w tym sensie, że obaj artyści w gorzki sposób rozliczali się ze swojego życia i pod względem muzycznym odcisnęło to piętno na ich piosenkach. Oczywiście pamiętam i o różnicach. Gil Scott-Heron zrobił to na jednym albumie, który nie przekroczył 30 minut trwania, a Cash nagrał całą serię płyt ze standardami. Większość z nich zresztą została bardzo dobrze oceniona przez krytyków. A Gil Scott-Heron zyskał jeszcze na popularności w 2011 roku za sprawą płyty z remixami autorstwa Jamiego xx.

Makaya McCraven poszedł o krok dalej i postanowił przerobić “I’m New Here”. Gdyby wybrał któryś z klasycznych albumów, np. “Pieces Of A Man”, na którym znajdziemy szlagiery Scott-Herona: “The Revolution Will Not Be Televised” i “Lady Day And John Coltrane”, miałby problem, co z tym dalej zrobić. Jak ożywić muzykę, która już sama w sobie aż tętni życiem? Podobnie nie wyobrażam sobie przeróbki wydawnictw duetowych. “Bridges” czy “It’s Your World” to zresztą według mnie Gil Scott-Heron w najlepszym wydaniu. Z Brianem Jacksonem, z którym nagrał obie płyty, rozumiał się jak mało z kim i doskonale połączył jazz, funk i soul. Najlepsze dokonania artysty raczej do przerobienia się nie nadają. Myślę, że więcej pożytku zrobiłby z nich didżej, wszak to kopalnia sampli, niż perkusista jazzowy.

A “I’m New Here” stworzyło jednak szerokie pole do reinterpretacji. Po pierwsze to krótki album, więc już chociażby z tego powodu można coś od siebie dodać. Poza tym cechuje się surowym brzmieniem, sporo na nim melorecytacji i ponurego, wręcz depresyjnego nastroju, który Makaya mógłby ocieplić. Dużo też ukłonów w stronę elektronicznych brzmień, dalekich od klubowego blichtru. I jak to zawsze bywało u Scott-Herona, sporo zaangażowania społecznego i politycznego.

 

 

Można zatem powiedzieć, że Gil Scott-Heron ciągle jest wymyślany na nowo. Najpierw zrobił to sam artysta, po przerwie w karierze spowodowanej między innymi odsiadkami w więzieniu. Potem był album z remixami, według mnie zresztą niezbyt udany. Makaya McCraven na “We’re New Here” dodał to, z czego jest znany: dużo regularnych perkusyjnych rytmów, improwizacji oraz nowoczesnego, jazzowego feelingu. No i oczywiście sampli z własnych sesji, co jest jego wizytówką co najmniej od czasu wydania “In The Moment”.

Na koniec warto wrócić do pytania, które postawiłem w tytule artykułu. Czy Gila Scott-Herona można wymyślić na nowo i jak to zrobić? Wystarczy poprosić o to Makayę McCravena. Byłem specyptycznie nastawiony do tego projektu i traktowałem go jako żerowanie na czyimś dorobku. Efekt finalny nie przekonuje mnie do tego, że podobne przedsięwzięcia mają jakiś głębszy sens. Nie wiem nawet, czy chcę, żeby Makaya sięgnął po kolejną znaną płytę i ją przerobił na swój sposób. Jeśli już jednak wymyślać Gila Scott-Herona na nowo, to McCravenowi ta sztuka się udała. A ja tymczasem z przyjemnością wracam do jego starszych nagrań. I tego wszystkim życzę - oby czerpanie radości ze słuchania muzyki Gila Scott-Herona nas nie opuszczało. Niezależnie od tego, do którego z wcieleń artysty jest nam najbliżej.