Antonio Carlos Jobim - chłopak z Ipanemy. W dniu 97 urodzin wielkiego Brazylijczyka wspomina Piotr Jagielski

Autor: 
Piotr Jagielski
Zdjęcie: 

Kto nie słyszał nigdy „The Girl From Ipanema”, ręka do góry. Nawet jeśli znalazłaby się jakaś wyciągnięta w górę dłoń, to tylko dlatego, że pewnie nie kojarzy tego utworu po tytule. Ale każdy to zna. Tak jak każdy zna „Take Five”, nawet jeśli nigdy nie słyszał o Davie Brubecku, że o jego kompozytorze Paulu Desmondzie nie wspomnę. „Girl From Impanema” to jeden z najczęściej coverowanych utworów w historii. Śpiewał go Frank Sinatra, Diana Krall („The Boy From Ipanema”), Ella Fitzgerald, Nat King Cole. Najsłynniejsza wersja wykonana została przez Stana Getza i Joao Gilberto, a zaśpiewała go żona gitarzysty, Astrud, która została oddelegowana do wykonania angielskiej wersji utworu, jako jedyna osoba z brazylijskiego zespołu mówiąca po angielsku. Jej proste, pozbawione techniki, ale pełne naturalności wykonanie stało się słynne. A razem z nim, nazwisko kompozytora – Antonio Carlosa Jobima.

 

Jobim przyszedł na świat w bardzo inteligenckiej rodzinie, pełnej dziennikarzy i polityków. Gdy jego rodzice się rozwiedli, trafił pod opiekę matki, z którą zamieszkał w południowej dzielnicy Rio, położonej przy samej plaży – Ipanemie. Młody Antonio przechadzał się wzdłuż bulwaru przy Copacabanie, aż pewnego dnia spotkał bardzo ważną dziewczynę, być może najważniejszą w jego życiu – Heloizę Eneidę Menezes Paes Pinto, która stała się bohaterką jego najsłynniejszej kompozycji. Heloiza była „dziewczyną z Ipanemy”. Codziennie można było spotkać ją w położonej tuż przy plaży kawiarni „Veloso”, gdzie kupowała papierosy i wzbudzała jazgot i gwizdy mężczyzn, podekscytowanych widokiem pięknej, wysokiej i posągowo zbudowanej brunetki. Helo miała wówczas dopiero siedemnaście lat, mieszkała przy eleganckiej ulicy Montenegro i nie miała nawet pojęcia, że stanie się najsławniejszą dziewczyną, jaka przechadzała się po Ipanemie. Antonio musiał ją obserwować, należała do tego rodzaju dziewcząt, których po prostu się nie przegapia.

Antonio zainteresował się muzyką za sprawą klasycznej muzyki brazylijskiej (reprezentowanej przez Pixinguinhę oraz Heitor Villa-Lobos) oraz francuskiego impresjonizmu (Debussy). Jego właściwa kariera zaczęła się wraz z poznaniem poety Viniciusa de Moraesa. Wspólnie pracowali nad muzyką do spektaklu „Orfeu de Conceicao”, który poprowadził obu panów na wyżyny kariery, zwieńczonej dwiema płytami „Getz/Gilberto” (1963) i „Getz/Gilberto, Vol. 2” (1964). Razem skomponowali muzykę dla duetu Joao Gilberto/Stan Getz. Oba albumy okazały się absolutnymi kasowymi strzałami w dziesiątkę. Amerykańska publiczność wczesnych lat 60. z chęcią przygarniała taki rodzaj jazzu. Właściwie panowie stworzyli niemal od zera „bossa novę”. Biała Ameryka miała dosyć hałasów dochodzących z Harlemu, których nie potrafili ani zrozumieć ani tym bardziej okiełznać. Jazz był dziki, niebezpieczny i agresywny. „Dziewczyna z Ipanemy” przypominała prostotą, banalnością i infantylnością melodyjną chętnie nucone przez bogobojnych Amerykanów „How Much Is That Doggy In The Window”. Piosenka o ulotnej miłości w egzotycznym kraju? Murowany sukces.

Trochę przykre, że po tylu latach pracy, tylu płytach i kompozycjach, Jobim nadal najbardziej znany jest z „The Girl From Ipanema”, utworu, którego nadmierna obecność w popkulturze aż irytuje. Zmarł w 1994 roku, na trzy dni przed ukazaniem się jego, jak się okazało, ostatniej płyty - „Antonio Brasiliero”. Podobno jego ostatnie słowa miały brzmieć: „Pamiętajcie mnie”. Nieco melodramatycznie, ale niewykluczone, że właśnie tak było. No i jest pamiętany. Za „dziewczynę z Ipanemy”, siedemnastoletnią Heloizę Pinto. Trochę gorzko.

Głębsze zanurzenie się w muzyce Jobima umożliwia pięciopłytowy box wydany nakładem wytwórni Warner Music. Wydawnictwo prezentuje pięć płyt „The Wonderful World of Antonio Carlos Jobim” (1965), „Love, Strings and Jobim” (1966), „A Certain Mr. Jobim” (1967), „Urubu” (1976), „Terra Brasilis” (1980), opakowanych w kartonowe etui. Więc jeśli ktoś ma ochotę zrelaksować się odrobinę przy dźwiękach rodem z brazylisjskiej plaży, może przy okazji spełnić największe życzenie Jobima i zapamiętać go z czegoś więcej niż tylko „The Girl From Ipanema”.