Są tacy artyści, którzy niemal w pojedynkę zmieniają bieg historii muzyki jazzowej. Nie oglądając się na nikogo, zawsze zmierzają tam, gdzie nikt jeszcze przed nimi nie dotarł. Przecierają nowe ścieżki, jednocześnie wywołując ból głowy wśród tych krytyków, którzy czują potrzebę ścisłej klasyfikacji każdego muzycznego zjawiska. W przypadku saksofonisty Roscoe Mitchella, będącego prawdziwym wizjonerem i erudytą chicagowskiej sceny jazzowej, takie gatunkowe przyporządkowanie jest niewykonalne. Świadczy to o tym, z jak wyjątkową postacią mamy do czynienia.