Co to?! Trzaska dzisiaj gra?! - zapytał z lekka znieświeżony, starszy pan, poszukujący wśród zebranych w Powiększeniu tłumów, swojej czapki z daszkiem z napisem “New York”. I choć tym razem Mikołaja Trzaski na scenie zabrakło (zagra za to w niedzielę na koncercie Ohel Warszawa), coś z nowojorskiej atmosfery wisiało w powietrzu. Mimo ulewy, która przetoczyła się przez Warszawę, uniemożlwiając realizację koncertu na nadwiślańskiej BarCe i, w konsekwencji, godzinnego opóźnienia, do piwnicy przy ulicy Nowy Świat 26 przyszli fani, muzycy, dziennikarze, animatorzy i bywalcy. Warszawka? Być może. To jednak wielka wartość cyklu LADO w mieście, że choć odbywa się dopiero po raz trzeci, zasłużył już sobie na tytuł imprezy kultowej, regularnie gromadząc na koncertach nieoczywistych wykonawców pełną widownię. Ale przejdźmy do muzyki...
Mikołaj Trzaska nie wychodzi na scenę w chałacie ani w kapeluszu. Nie woła “shalom!” czy “Hava nagila”. Może nawet nie gra muzyki żydowskiej. I dlatego m.in. “Zikaron Lefanay” to dzieło sztuki.
A gdyby tak wyjąć tę płytę z kontekstu żydowskiego? Nie pisać za każdym razem o tożsamości, pamięci i kulturze, której nie ma. Bo właśnie dzięki tej nieobecności, przerwaniu przynosi ona tak piękne owoce.
”Horny Trees” to grupa trzech muzykujących mężczyzn po trzydziestce, których połączyła głęboka dendrologiczna pasja. Hubert Zemler, Maciej Trifonidis i Paweł Szamburski 6 lipca ruszają w trasę koncertową.