Tzadik Poznań Festival: Meadow Quartet i Muzyka Żydów z Jemenu
Ostatni dzień V edycji Tzadik Poznań Festival był doskonałym podsumowaniem całej imprezy. Meadow Quartet i Muzyka Żydów z Jemenu do dwa skrajnie od siebie różne projekty i podejścia do muzyki - nie tylko do muzyki żydowskiej. Sala na dziedzińcu Muzeum Archeologicznego w obu przypadkach wypełniła się po brzegi a zgromadzona publiczność (a może dwie różne zgromadzone publiczności?) owacyjnie nagrodziły artystów. Rzec by można, że w niedzielny wieczór usłyszeć można było muzykę spod znaku wpierw smooth-klezzu a następnie prawdziwej radical jewish culture.
Meadow Quartet
To było zaskoczenie nawet dla organizatorów - bilety na koncert trójmiejskiego zespołu Meadow Quartet, jeszcze przed swoim fonograficznym debiutem, sprzedały się na pniu, jeszcze przed rozpoczęciem festiwalu. Czy to zasługa wyróżnienia zdobytego przez nich na tegorocznym festiwalu Nowa Tradycja? Czy też dźwiękowa próbka ich możliwości usłyszana w radio przyciągnęła rzesze entuzjastów?
Dla bardziej doświadczonego w bojach z nową muzyką żydowską słuchacza, propozycja muzyczna Meadow Quartet jest, mówiąc wprost: mało ciekawa. Owszem, może i jest nastrojowo, ładnie, ale nic z tego nie wynika. Zespół korzystający z podobnego instrumentarium do Cracow Klezmer Band (obecnie Bester Quartet) - akordeon, kontrabas, skrzypce i klarnet - nie zapuszcza się w... właściwie żadne muzyczne poszukiwania, poza graniem w "żydowskiej tonacji". Nie słychać tu ani pójścia do przodu, w kierunku odkrywania czegoś nowego w tych brzmieniach, ani pójścia wstecz - odtwarzania, rekonstrukcji, nabożności do tradycji, ani wgłąb. Zapowiadający kolejne utwory klarnecista Marcin Malinowski dzielił utwory na "wesołe" i "smutne". I tyle.
Publiczność jednak nagradzała muzyków sążnistymi brawami, co dla dziennikarza, szczególnie krytykanta, powinno być znakiem ostrzegawczym przed nadmiernym afiszowaniem się z własną opinią. Pod koniec koncertu na sali zupełnie zgasło światło. Muzycy jednak dalej grali. Dla jednych była to magiczna chwila - dla innych tylko awaria elektryczności.
Nieobecni sami mogą ocenić propozycję Meadow Quartet. Na ich stronie internetowej zamieszczony jest teledysk do utworu "Malowany Ptak", który wykonali wczorajszego wieczoru.
Muzyka Żydów z Jemenu
Ostatni koncert Tzadik Poznań Festiwalu był jedną z głównych, jeśli nie najważniejszą, najbardziej wyczekiwaną i najbardziej tajemniczą atrakcją tegorocznej imprezy. Muzyka Żydów z Jemenu to projekt specjalny, powstały z połączonych sił amerykańskich i polskich gwiazd poznańskiego festiwalu: Perry Robinson (klarnet), Wacław Zimpel (klarnet), Raphael Rogiński (gitara), Michael Zerang (instrumenty perkusyjne.
Ich koncert był właściwie jedną wielką metaforą. Oto na początku XXI wieku w poznańskim muzeum - nomen omen - archeologicznym rozbrzmiewa muzyka sprzed 5 tysięcy lat. Na podstawie zachowanych zapisów muzycznych z czasów po zburzeniu Świątyni, kiedy Żydzi przenieśli się wgłąb Półwyspu Arabskiego, analizuje się i próbuje rekonstruować m.in. muzykę czasów biblijnych. Choć istnieje literatura poświęcona takiej muzyce - nie ma chyba co udawać, że potrafimy ją dziś odtworzyć w taki sposób, by rzeczywiście zabrzmiała jak przed pięcioma tysiącleciami. Spotkanie jednak nawet ze skrawkiem czegoś tak niezwykłego jest niezwykłą przygodą. A co gdy takie
muzyczne artefakty trafiają w ręce czołowych kreatywnych muzyków dzisiejszego świata?
Już od pierwszych dźwięków intrygująca była w tym zespole rola elektrycznej gitary Raphaela Rogińskiego. Tak jak muzyka instrumentów perkusyjnych czy klarnetów miała charakter jakby źródłowy, prosty, bliski natury, tak bluesowo-hendrixowskie riffy płynące ze wzmacniacza zastanawiały. Po chwili jednak, gdy dostaliśmy szansę oswojenia się z tym czym ta muzyka Żydów z Jemenu może być, stało się jasne, że publiczność nie musi wcielać się w uczestników etnomuzykologicznej ekspedycji. Chwilę później, rozglądając się po widowni widać było 200 osób, kołyszących się do najstarszej muzyki świata.
Niesamowitym przeżyciem jest spotkanie z tak świetnymi muzykami, którzy potrafią stworzyć coś przystępnego, porywającego, nieprzewidywalnego, głęboko ukorzenionego, a za razem, właśnie dzięki otwartej reinterpretacji, adaptacji uczciwego i wolnego od kiczu. Zespół potrafił wprowadzić w trans i siebie i publiczność grając nowocześnie i świeżo, w niezwykle otwarty sposób, za pretekst biorąc tak niezwykły muzyczny zabytek. It's radical jewish culture baby, yeah! - jak powtarzał wczoraj zagadnięty przeze mnie Perry Robinson.
Kunszt każdego z muzyków mógłby być tematem rozprawy. W grze Rogińskiego słychać jak bardzo podróże kształcą wykształconych. Jego zagrywki przypominały niekiedy brzmienia Dengue Fever czy muzyki azjatyckiej, z tą jednak różnicą, że nie była to tylko egzotyczna stylizacja, a świadome użycie pozaeuropejskiego środka wyrazu, wplecionego we własny jezyk muzyczny. Zerang, sam o perskich korzeniach, grał jak w transie, łącząc instrumenty tradycyjne, z współczesnym perkusyjnym beatem. Duet Zimpel-Robinson zasługuje chyba na oddzielne naganie. Tętniącym życiem ogród dźwięków i barw który roztaczali grając razem, był nie do opisania. A do tego raz Robinson sięgał po gliniany "źródłowy" gwizdek, przypominający czy to głos ptaka czy filmy przyrodnicze o Amazonce, by zaraz potem na klarnecie zagrać solo tak pełne współczesnego, nowoczesnego groovu! Wow.
Pikanterii i niepowtarzalności tego koncertu dodaje fakt, że muzycy swoją pierwszą wspólną próbę odbyli kilka godzin przed koncertem. Słychać było jak z minuty na minutę (choć kto by liczył czas na takim koncercie) ich muzyka stawała się coraz bardziej organiczna, coraz swobodniej się czują, coraz większą mają z tego frajdę. Publiczność nagrodziła ich za to dwukrotną owacją na stojąco. Dziś Muzyka Żydów z Jemenu Robinson/Rogiński/Zerang/Zimpel wchodzą razem do studia by zarejestrować materiał na wspólną płytę.
Trudno o lepszą pointę tegorocznego Tzadik Poznań Festivalu. Choć przed imprezą mogło się wydawać, że repertuar, oparty w przeważającej większości na polskich muzykach jest dość skromny jak na dumną nowojorską markę imprezy, trzy ostatnie dni udowodniły jak wielka siła płynie i z polskich improwizatorów i z umiejętnego włączenia ich w międzynarodową kolaborację. Dodatkowo organizatorzy zaprezentowali tak szerokie spektrum reinterpretacji żydowskich tradycji muzycznych, że trudno byłoby znaleźć kogoś, kto nie znalazłby czegoś dla siebie, i to na najwyższym poziomie. Do historii tego festiwalu, a może i nie festwialu, przejdą koncerty Undivided i Muzyka Żydów z Jemenu. Wierzę, że znów z dumą będziemy spoglądać na międzynarodowe pochwały dla płytowych wersji tych dwóch projektów. Z nadzieją patrzyć będziemy na zespół Daktari, z niepokojem wyczekiwać gdzie znów zagra Żydowski Surf (może na któreś z plaż?).
Subiektywnie najbardziej poruszającym momentem festiwalu był dla mnie koncert Mikołaja Trzaski. Osobisty, niepokojący, nieco nawet przerażający. Niezwykły.
Tzadik Poznań Festival dobiegł końca. Można już odtrąbić sukces!
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.