Możdzer / Danielsson / Fresco i Piotr Baron - Jazz Nad Odrą 2014

Autor: 
Radosław Dutkowski
Autor zdjęcia: 
Jędrzej Dąbrowski

Punktem kulminacyjnym II dnia 50. festiwalu Jazz nad Odrą był koncert Piotra Barona. Wraz z zaproszonymi muzykami wykonali specjalnie na tę okazję przygotowany program „Gumbo Get”, który zawierał autorskie kompozycje oraz wybrane interpretacje.

Można powiedzieć, że Piotr Baron jest wychowankiem Jazzu nad Odrą. Od początku istnienia, ważny element festiwalu stanowi konkurs skierowany głownie do młodych artystów. Laury uzyskane podczas jego trwania gwarantują prestiż oraz często pozwalają rozpocząć profesjonalną karierę muzyka. W ten sposób zauważono m.in. Krzesimira Dębskiego, Jarosława Śmietanę, Henryka Miśkiewicza, Andrzeja Zauchę czy Ewę Bem. Jednym z jego laureatów został utalentowany muzyk z Wrocławia – Piotr Baron, który w 1978 roku otrzymał wyróżnienie, a w 1980 II nagrodę festiwalu. Z tego powodu jego występ podczas 50. edycji miał dodatkowy, symboliczny charakter.

M.in. dla podkreślenia tego faktu specjalnie na potrzeby festiwalu Baron przygotował autorski program „Gumbo Get” oraz zaprosił do współpracy wybranych przez siebie muzyków. Do fortepianu zasiadł Michał Tokaj. Na kontrabasie zagrał Jacek Niedziela-Meira, a na perkusji Frank Parker. Wsparcia w sekcji dętej udzielili Robert Majewski (trąbka, skrzydłówka) oraz Grzegorz Nagórski (puzon, eufonium). Program ubarwił występujący gościnnie Joachim Mencel, który zagrał na lirze korbowej oraz Jorgos Skolias, któremu za instrument posłużył głos. Program składał się z kompozycji członków zespołu oraz ich autorskich interpretacji, często zaskakujących utworów.

Na scenie pojawił się najpierw sekstet, który funkcjonował jak dobrze naoliwiona maszyna. W każdym dźwięku było słychać kunszt muzyków, a współbrzmienie całej sekcji dętej zachwycało. Wykonano m.in. utwór, który Baron napisał dla swojej córeczki w oparci o kołysanki, które nucił jej w dzieciństwie. Następnie do muzyków dołączył Joachim Mencel grający na lirze korbowej. Baron zaznaczył, po krótkim przedstawieniu instrumentu, że to pierwszy przypadek w historii, kiedy wykorzystuje się go w muzyce jazzowej. Artysta dobrze odnalazł się w tym kontekście, a brzmienie liry przyjemnie wybrzmiewało w towarzystwie instrumentów dętych. Następnie na scenie pojawił się Jorgos Skolias, który wzbogacił o śpiew interpretacje Barona, pozwalając sobie na dość osobliwą wokalizę z elementami scatu. Na sali rozbrzmiały utwory „Umówiłem się z nią na dziewiątą” oraz kołysanka „Ach, śpij kochanie”. Autorem oryginalnej muzyki do obu kompozycji jest Henryk Wars. Po tych wykonaniach Baron zażartował, że aby zaoszczędzić widzom klaskania, a muzykom chodzenia wykonają utwór przygotowany na bis od razu. Na scenę wrócił Joachim Mencel. Po wspólnym bisie rozbrzmiały gromkie brawa.

Tego dnia we wrocławskim Capitolu swoją premierę miał spektakl „Rat Pack, czyli Sinatra z kolegami”. Ulicami miasta przeszła Parada Nowoorleańska, a na melomanów spragnionych dodatkowych atrakcji czekało wieczorne Rura Session, na którym wystąpiła formacja RGG.

Tymczasem dnia trzeciego zagrało trio Możdżer / Danielsson / Fresco

„Jak człowiek może być zdolny do czegoś takiego?” – to pytanie, które najczęściej pojawia się w negatywnym kontekście, nabrało podczas koncertu Leszka Możdżera, Larsa Danielssona i Zohara Fresco zupełnie przeciwnego znaczenia. Trzeci dzień jubileuszowej odsłony Jazzu nad Odrą przyniósł spotkanie z muzyką rozkosznie nieskrępowaną i pozbawioną zbędnych elementów. Radość, którą artyści czerpali ze wspólnego grania, wypełniła całą salę. W tym wypadku surowość formy podkreślała w pewnym sensie transcendencyjny charakter wydarzenia. Widownia zdawała się to zauważać, ponieważ entuzjastyczne brawa wybuchały dopiero po cierpliwym wysłuchaniu ostatnich, cicho wybrzmiewających dźwięków poszczególnych kompozycji.

Pierwszy raz miałem okazję wysłuchać muzyki tria Możdżer/Danielsson/Fresco na żywo. Dlatego mój pozytywny szok był proporcjonalnie większy. Banał mówiący, że klasę artysty poznaje się po jego koncertach, w tym wypadku jest jednak konieczny do zaakcentowania. Materiał zarejestrowany na płytach (choć świetnej jakości) nawet w ułamku procenta nie oddaje tego, co prezentuje ta trójka podczas swoich występów. Dlatego każdego fana muzyki, nie tylko jazzu, zachęcam do korzystania z tego dobrodziejstwa.

Szukając odpowiedzi na pytanie postawione na początku nasunęła mi się myśl, że siła, także muzyki, tkwi w prostocie i szczerości. Już od pierwszych chwil koncertu ten obraz kształtował się konsekwentnie w mojej świadomości. Muzycy po prostu wyszli na scenę i zaczęli grać coś, co od razu kazało skupić całą uwagę i wprawiało w swoisty trans. Było pozbawione sztuczności i miałem wrażenie, że artyści po prostu się cieszą, że mogą wspólnie pograć. Sporo w tym było takiej dziecięcej radości. Jednocześnie każdy dźwięk, barwa instrumentu, element aranżacji wydawały się oczywiste. Podobno największych poznaje się właśnie po tym, że potrafią na tą oczywistość wpaść.

Aby nie było zbyt łatwo i aby po świecie nie chodzili sami geniusze każdy element takiej układanki powinien być podparty najwyższą jakością i niemal idealnie wkomponowany. Również to kryterium udało się muzykom spełnić. Każdy z nich zaprezentował wybitne umiejętności na płaszczyźnie technicznej oraz dołożył od siebie „to coś”, dzięki czemu ich występ zyskał dodatkowy wymiar.

Grający na kontrabasie Lars Danielsson prezentuje styl, który trudno opisać dostępnymi mi słowami. Jego gra cechuje się europejską szkołą i charakterystycznym „szwedzkim” podejściem do instrumentu. Wycisnął z niego chyba wszystkie możliwe barwy i gamy dźwięków. Dzięki różnym technikom gry oraz odpowiednim przystawkom jego kontrabas brzmiał czasami jak ciepło wysterowana gitara basowa, czasami jak wiolonczela, a momentami nawet jak tradycyjne, japońskie koto. Kiedy zaistniała taka uzasadniona potrzeba, wracał do oryginalnego brzmienia instrumentu. Artysta grał z genialnym feelingiem, podbudowanym świetnym kontaktem z innymi muzykami.

Postać Zohara Fresco uosabia wschodnią kulturę. Ten urodzony w Izraelu i posiadający tureckie korzenie muzyk świetnie uzupełniał pozostałą dwójkę o fundament rytmiczny, który budował wykorzystując dostępne mu perkusjonalia. Udzielał się także wokalnie. Jego charakterystyczne, delikatne wokalizy wprowadzały niemal w trans i świetnie ubogacały muzykę.

W dźwiękach generowanych przez Leszka Możdżera słychać wyraźnie polskiego, romantycznego ducha. Podczas niedzielnego koncertu mogłem posłuchać pięknych melodii, bogatych w interesującą harmonię i niemal o perfekcyjnym przebiegu dramatycznym. Jednocześnie zagranych w wielkim stylu. Bardzo doceniam, chociaż mam wrażenie, że trochę w opozycji do współczesnej sztuki, umiejętność stworzenia rzeczy ładnych, w tym wypadku przyjemnych dla ucha.

Niedzielny koncert dostarczył mi wielu emocji. Po widowni czuło się krążące „to coś”, które potrafi przemienić muzykę w niemal duchowe doświadczenie. Choć niekoniecznie fizyczne, to na pewno namacalne. Umiejętność zbudowanie takiej atmosfery jest chyba najcenniejsza w rzemiośle muzyka. Myślę, że taką cząstkę każdy odbiera oraz interpretuje na swój sposób. Jest to kolejny piękny aspekt muzyki, który podkreśla jej uniwersalizm – chociaż każdy usłyszał te same dźwięki, to zrozumiał je i poczuł indywidualnie.

Artyści wykonali utwory z najnowszej płyty „Polska” oraz inne kompozycje, które jak powiedział Możdżer, znają najlepiej. Koncert trwający ponad godzinę zakończyła entuzjastyczna owacja na stojąco, po której muzycy wystąpili na bis. Wcześniej wieczór rozpoczął swoim występem kwartet Piotra Wojtasika, a zakończył tradycyjny już jam Rura Session. Tym razem radosnemu muzykowaniu oddała się formacja Warszawa Kyiv Express.