Godzina 19.15, nerwowa krzątanina. Portfel, klucze, miesięczny. Coś jeszcze? „Bilety, przecież idziesz na koncert, geniuszu” - odpowiadam sobie w myślach. Na klatce przypominam sobie o rękawiczkach. W końcu mamy rasową „edycję zimową”, na minusie — przydadzą się, gdy będziemy wracać po 23.00. Wracam i w pośpiechu przewalam szafkę, gdzie w teorii powinny leżeć. Do Żaka wbiegam zziajana, zazwyczaj o 20:05. Bez rękawiczek. Zrzucam kurtkę i liczę, że ktoś zajął mi miejsce w Sali Suwnicowej.