28. Festiwal Kultury Żydowskiej - relacja cz.1
To już po raz 28y krakowski Kazimierz stał się sercem żydowskiego świata przy okazji Festiwalu Kultury Żydowskiej. Jednocześnie świętować można było festiwalowe 30lecie (pierwsza edycja miała miejsce w 1988 roku, do 1994 roku co 2 lata). Przez ponad tydzień można było uczestniczyć w dziesiątkach dyskusji, wykładów, warsztatów, projekcji oraz, co zapewne czytelników Jazzarium interesuje najbardziej, koncertów. Na scenach rozbrzmiały dźwięki zarówno tradycyjne, jak i bardzo współczesne. Poniżej kilka luźnych notatek z tych wydarzeń, na które udało mi się dotrzeć.
Pon 25.06
W Synagodze Tempel miała mieć miejsce koncertowa premiera projektu wspóltworzonego przez gwiazdę piosenki jidysz Eleanorę Reissa oraz wieloletniego przyjaciela festo już po raz 28y krakowski Kazimierz stał się bijącym sercem żydowskiego świata przy okazji Festiwalu Kultury Żydowskiej. Jednocześnie świętowaliśmy festiwalowe 30lecie (pierwsza edycja miała miejsce w 1988 roku, do 1994 roku co 2 lata). Przez ponad tydzień można było uczestniczyć w dziesiątkach dyskusji, wykładów, waiwalu, kapitalnego trębacza oraz bandleadera Franka Londona i jego Klezmer Brass All Stars. Janusz Makuch - dyrektor festiwalu - na wstępie zacytował jednak żydowską mądrość ludową*, zgodnie z którą, człowiek dużo planuje, a Bóg się smieje. Z powodu sztormu w Nowym Jorku na koncert nie dotarli Frank London oraz perskusista zespołu.
Oczywiście The Show Must Go On - jak mówi trochę nowsza mądrość ludowa. Rozbrzmiały więc radosne dźwięki piosenek jidysz a w melodiach spotkały się kabaret, Broadwayowski swing i muzyka klezmerska. Absolutną rację miał kto pierwszy powiedział, że jidysz jest jak niemiecki, ale z poczuciem humoru. Raissa nawiązuje kapitalny kontakt z publicznością, rzucając swobodnie anegdotkami oraz tłumacząc co ważniejsze fragmenty piosenek (niektóre romantyczne, inne ironiczne). Na tubie gra Ron Caswell, na akordeonie PatricFarrell, kilka zacnych solówek zagrają Brian Drye (puzon) oraz Michael Winograd (klarnet), ale to wokalistka jest niekwsetionowaną gwiazdą wieczoru. Beztroski klimat koncertu doskonale puentuje żwawy cover w wersji jidysz przeboju Mariah Carey "I Can't Live Without You".
Poniedziałek upłynął w całosci w konwencji retro a drugim muzycznym wydarzeniem tego dnia była potańcówka w klubie Hevre przy dźwiękach polskich piosenek z okresu międzywojennego w wykonaniu Małej Orkiestrej Dancingowej pod wodzą Noama Zylbergera (w składzie kilka znajomych nazwisk między Michał Górczyński i Krzysztof Szmańda). Ilość chętnych, która w klubie się nie zmieściła, sprawiła, że podsłuchałem tylko 2 piosenki przez okno – obie zagrane z nienaganną elegencją oraz zaśpiewane z warszawskim akcentem. Na pewno było to ciekawe wydarzenie dla wszystkich sympatyków tanecznego swingu.
*w oryginale : Der mentsh trakht un Got lakht
Wt 26.06.
Jeśli oba poniedziałkowe koncerty były utrzymane w podobnym, nieco nostalgicznym tonie, to wtorek był dniem wielkiego kontrastu. Na początek w Synagodze Tempel kwartet smyczkowy Jerusalem Quartet (skrzypce - Alexander Pavlovsky,Sergei Breser; altówka - Orl Kam; wiolonczela (Kyril Zlotnikov). Nawet taki laik w kwestii muzyki klasycznej jak ja, nie może nie docenić kunsztu i brzmienia zaprezentowanego przez zespół, który zaprezentował kompozycje 3 kompozytorów reprezntujących przełom XIX i XX wieku - Leosa Janacka, Erwina Schulhoffa oraz Antonina Dvoraka.
Drugi koncert w Teatrze Nowym to całkowita zmiana klimatu. Na scenie Noga Erez, charyzmatyczna wokalistka prezentująca współczesną muzykę elektroniczną. Mocarne basy, połamane rytmy trzesą podłoge sali teatralnej w kamienicy na ulicy Krakowskiej. Za akompaniament (dwa perkusyjne samplery, syntezator) odpowiadają Ran Jokobovitz i Ori Rousso. Często aresywna muzyka przypomina mi troche wczesne nagrania Bjork, bardziej zorientowani w gatunku na pewno mogliby powiedzieć więcej na ten temat. Noga Erez ze swoim niskim, zmysłowym głosem jest sceniczną femme fatale. Koncert zapewne doskonale sprawdziłby się w programie Offa czy innych festiwali niezależnych w Polsce. Chyba też lepiej sprawdziłby się jako koncert klubowy, na innej bardziej tanecznej scenie.
Śr 27.06
Przyznam, że chyba najbardziej oczekiwałem tego koncertu. Kutiman Orchestra byli już gwiazdą festiwalu kilka lat temu. Lider uznawany jest za inspiratora współczesnego nurtu izraelskiej psychodelii. Cała orkiestra wygląda jakby do Krakowa dotarli prosto z początku lat 70tych - kolorowe stroje, króluje hippisowski długi włos oraz wąsik, albo afro. Pulsująca muzyka to dynamiczny koktajl wypełniony psychodelicznym brzmieniem gitar, funkowym pulsem basu i perkusji, do tego chóralne riffy skromnej ale efektywnej sekcji dętej (trąbka i saksofon). Nad wszystkimi tymi dźwiękami panuje Kutiman operujący fantastycznie old-skoolowo brzmiącymi syntezatorami.
Długie zapetlone, transowe utwory opierają się na bardzo prostych, ale jakże wciągajacych melodiach. Słuchając Kutiman Orchestra, łatwo pomyśleć o kultowych nagraniach Fela Kutiego i jego Africa 70. Nieco inne brzmienie (większy nacisk na syntezatory) ale to bardzo podobny poziom ekspresji i sposób na budowanie muzycznego napięcia. Energia zespołu jest zaraźliwa - trudno zresztą nie bawić się przy tym koncercie wyśmienicie, czego kwintesencją jest chóralne pytanie ze strony zespołu i takaż odpowiedź ze strony słuchaczy - "What's going down?" - "Groove in this town".
Drugi koncert tego wieczoru to wystep Victori Hanna, bardzo ciekawej wokalistki o pięknej, jasnej barwie głosu. Pochodząca z ultraortodoksyjnej rodziny Victoria musiała przełamać wiele barier by móc śpiewać na scenie. W swojej twórczości wykorzystuje starożyne aramejskie i starohebrajskie teksty. Widać w trakcie koncertu, że muzyka ale też i język mają dla niej charakter mistyczny. Tłumaczy publiczności znaczenie liter i słów hebrajskich.
Muzycznie pojawiają sie tutaj momenty pełne poezji, magiczne - jak śpiew a’capella na środku sali, w całkowitej ciemności. Albo cudowna ballada z Pieśni nad Pieśniami zaśpiewana z akompaniamentem oud. W muzyce Hanna pojawiają się też jednak zdecydowanie akcenty współczesne (obok oud, akordeonu czy trąbki pojawia się też syntezator) oraz zdecydowanie rozrywkowe, jak skoczno-rapowany alfabet. Muzyka egzotyczna, poetycka, często bardzo dziwaczna - co piszę jako ogromny sympatyk muzycznych dziwności. Podobnie jak dzień wcześniej, najbardziej oczywistym skojarzeniem jest twórczość Bjork - ale tym razem w tej wersji bardziej eksperymentalnej i mistycznej. Bardzo intrygujący koncert, ciekawy głos, oryginalna wizja artystyczna.
Czw 28.06
Orkiestra Klezmerska Teatru Sejneńskiego znana jest na pewno czytelnikom Jazzarium choćby ze swojej współpracy z Mikołajem Trzaską, z którym nagrała muzykę do filmu "Wołyń". To wyjątkowy zespół, istniejący już ponad 20 lat, w którym spotyka się trzecie pokolenie muzyków, złożony głownie z młodzieży, związany z fundacją Pogranicze, która kultywuje wielokulturowe dziedzictwo Europy Środkowo Wschodniej.
Gościnnie z Orkiestrą zagrali znamienici soliści. David Krakauer to klarnecista wybitny, wśród utworów które prowadził znalazł się zarówno nieco bluesowy tribute dla Sidney Bechet'a, a także zapętlony, skoczny "Moscovitz and Loops Of It". Na pochwałę zasługuje solidna sekcja rytmiczna (Michał Moniuszk - kontrabas, Mateusz Bartosiewicz i Dominika Korzyniecka za zestawami perkusyjnymi) utrzumująca pulsujący beat utworu.
Orkiestra czuje świetnie sound muzyki tradycyjnej ,co doskonale pokażą utwory zagrane ze skrzypkiem i wokalistą Michealem Alpertem, w tym chóralna pieśń "Jedziemy Do Góry", której basowa linia melodyczna rozpisana na dęciaki porywa do wspólnego śpiewu. Ale Orkiestra z Sejn to też solidny jazzowy big band i w końcu kapitalna orkiestra dęta z przewagą blachy (tuby, trąbki, puzony) co pozwala na ogromną ekspresję, typową dla muzyki klezmerskiej, ale też bliskiej np.muzyce bałkańskiej.
Ostatnim gościem orkiestry jest Frank London, charyzmatyczny trębacz, z kapitalnym rozwibrowanym soundem, przywodzącym na myśl klasyków nowoorleańskich klasyków. London z orkiestrą detą jest w swoim żywiole, zarówno w roli solisty jak i kipiącego energią dyrygenta.
Na zakończenie tego wyśmienitego klezmersko-bigbandowego koncertu moment podniosły - wykonanie hymnu "We Shall Overcome", pieśni gospel, która stała sie w Stanach Zjednoczonych hymnem Ruchu Praw Obywatelskich. Przekaz nadzieji zawarty w tej pieśni wciąż jest równie aktualny jak 50 lat temu.
*na marginesie warto zauważyć, że przy okazji koncertu Orkiestry wręczona została nagroda im. Ireny Sendlerowej, przyznawanej za szczególne zasługi na rzecz zachowania i odnowy kultury żydowskiej w Polsce. Tegoroczną nagrodzoną jest Ola Bilińska - artystka, wokalistka, która bada i wykonuje pieśni jidysz. W latach ubiegłych gościła na Festiwalu jako wykonawca. Ze swojej strony polecam płyty "Berjozkele" oraz "Liebelid" ze współczesnymi, urzekającymi opracowaniami kołysanek oraz miłosnych ballad w języku jidysz.
**na koncerty piątkowe dotrzeć niestety nie mogłem (o tym dlaczego, będzie w innym tekście). O Festiwalowym finale czyli koncercie Shalom na Szerokiej postaram się słów kilka dodać w osobnej notatce.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.