Krakowska Jesień Jazzowa 2016: Joelle Leandre w duetowej i diabolicznej odsłonie

Autor: 
Bartosz Adamczak
Autor zdjęcia: 
mat.promocyjne
Jesień nadeszła, ta jazzowa, a to oznacza, że w natłoku muzycznych wrażeń można dostać sporej zadyszki. W niedzielę rozpoczęła się 11a już edycja Krakowskiej Jesieni Jazzowej. Duet Joelle Leandre – Jean Luc Cappozzo, dzień później Les Diaboliques, ale warto cofnąć się jeszcze dwa dni wcześniej kiedy bohaterka obu zdarzeń wystąpiła podczas festiwalu Ad Libitum gdzie miała miejsce premiera 8-płytowego boxu wydanego przez krakowskie Not Two na uświetnienie 40 lecia działalności scenicznej artystki.
 
Próbowałem już kilka razy zmierzyć się słowem pisanym z muzyką kontrabasistki, zaczyna powoli brakować odpowiednich słów by rzecz oddać, tymczasem bogactwo kreatywności Joelle  zdaje się być niewyczerpane. Joelle to na pierwszy rzut oka niepozorna starsza pani, ale kiedy pojawia się na scenie można obserwować kolejne przeobrażenia artystki, a obok znanych już dobrze postaci wiedźmy, szamanki pojawiają się też takie, które wcześniej nie zwróciły tak bardzo mojej uwagi – clowna, mima. We wszystkich tych postaciach obecna jest niezmiennia spora dawka geniuszu oraz szaleństwa.
 
Koncert w ramach Ad Libitum to duet kontrabasowy z Bogdanem Mizerskim, przedstawicielem pierwszej fali polskich improwizatorów. Przyznam szczerze, postać mi nieznana, ale również jedna z największych niespodzianek festiwalu. Leandre oraz Mizerski stworzyli duet partnerski, w którym oba głosy wybrzmiały równorzędnie a komunikacja była błyskawiczna i czytelna, oboje chętnie reagowali na pomysły drugiej strony podchwytując propozycje kierunku improwizacji co było tyleż  fascynujące muzycznie jak i wizualnie – dwa kontrabasy, pani w czapce, pan w bereciku – kiedy jedno chwyta za smyczek, grając pod mostkiem kontrabasu, drugie gra ponad gryfem – każda akcja powoduję natychmiastową reakcję. Dwa kontrabasy tworzą gęstą muzyczną tkaninę, ale pojawiają się też momenty żartobliwe – czego kulminacją jest wokalna improwizacja Joelle na francuskie sylaby “c’est la”, w której to improwizacji pojawia się sałatka (salade) czy smoczek (soucette) obok innych wyrazów na “s”. Kontrabas jest jednocześnie często traktowany kopniakiem. Kończy ten fragment autoironiczne “C’est fini’” oraz opuszczenie smyczka na podłogę.
 
Opuszczanie smyczka to jeden z tych teatralnych gestów, który pojawił się również w Krakowie w niedzielę. Tym razem słowna improwizacja rozwija się wokół stwierdzenia, że nie wolno, źle traktować kontrabasu (dyskusja z kontrabasem rozwija się od delikatnego upomnienia wnuczka przez babcię do wściekłości mierzonej w skali Beauforta), upomnieniu słownemu towarzyszy kara cielesna zarówno smyczkiem jak i “z buta”. Na scenie towarzyszy Joelle trębacz Jean Luc Cappozzo, w którego wypadku również można mówić o pewnym dysonansie audio-wizualnym, wyglądający jak poczciwy sąsiąd Francuz dobywa z instrumentu tony zaskakujące jak i nie pozostaje w tyle jeśli chodzi sceniczną brawurę, której kulminacją jest improwizacja w duecie na rytmiczne prychanie wargami (zasadniczo ruch warg trębacza podczas gry na instrumencie, pozbawiony tegoż instrumentu, traci całą swoją szlachetność), dialog kończy się nieuniknionym wybuchem śmiechu. Z drugiej strony Leandre – Cappozzo tworzą zupełnie ulotne, dźwiękowe impresje, efemerydy rozpływające się w powietrzu. W całym tym szalonym dźwiękowo wydarzeniu pojawiają się jednak dwa fragmenty, które wykraczają zdecydowanie poza kategorię sonorystycznej zabawy, Cappoozzo sięga tutaj po flugelhorn i dobywa z niego ton czysty jak łza, niespiesznie budując melodię cudownej urody, pełną romantycznej tęsknoty, niespieszną melodię, która Leandre dopełnia starannymi, przemyślanymi pociągnieciami smyczka – oto na oczach (uszach) publiczności powstała liryczna, intrygująca ballada, która łamie serce, która z miejsca zasługuję na klimatyczną scenę rodem z filmu noir, w której femme fatale uwodzi bohatera palącego czarno-białe cygaro. Para kończy improwizację niedokończonym akordem, zawieszając melodię tuż przed jej harmonicznym rozwiązaniem, w próżni. Dramaturgiczne i muzyczne mistrzostwo.
 
Dzień później na scenie krakowskiej Manghii zaprezentował się jeden z ważniejszych zespołów europejskiej sceny improwizowanej – Les Diaboliques czyli Irene Schweizer, Maggie Nicols oraz Joelle Leandre. Trio niepokornych artystek istniejące już od ponad 3 dekad na europejskiej scenie muzyki improwizowanej. Trzy szacowne panie, które na scenie urządzają sabat a do kotła wrzucają bardzo klasyczny jazz (Irene Schweizer gra kapitalne boogie-woogie lewą reką), bluesa, gospel, taniec flamenco (Maggie Nicols stepuje!), muzykę klasyczną, pop, teatralny performance, polityczne aluzje (“be good girls – no more abortion”), komediowy slapstick, muzyczny pastisz oraz kilka łyżek dziegciu, za który odpowiedzialny jest przede wszystkim Joelle, brutalnie łamiąc każdą kolejną muzyczną konwencję szorstkimi, brudnymi dźwiękami sponiewieranego kontrabasu. Mamy do czynienie ze zwariowaną i bezkompromisową mieszanką muzyczno-sceniczną podczas, której może zdarzyć się wszystko, ale w której często aspekt sceniczny przeważa nad muzycznym. Les Diaboliques nie prezentują na scenie żadnej spójnej koncepcji muzycznej, są z założenia antysystemowe, chaotyczne, auto-ironiczne. Tworzą surrealny, wyzwolony spektakl, który pochłania, rozśmiesza, zaskakuje, inspiruje. I są w tej twórczości wyśmienite.
 
Przy okazji poniedziałkowego koncertu w ramach festiwalu zaprezentowała się również Cracow Improvisers Orchestra pod wodzą Pauliny Owczarek. Dwie perkusje, kontrabas, dwie gitary, dwa saksofony, fagot, para skrzypiec oraz głos z odrobiną elektroniki – całkiem pokaźny zasób brzmieniowych instrumentów w intrygujący sposób wykorzystanych. Ślędzać wizualne komendy dyrygentki orkiestra stworzyła muzyczny kolaż, w którym framenty jazzowego groove’u, przeplatają się z mocarnym avant-rockowym brzmieniem (Michał Dymny z metalową solówką), czy współcześnie i poważnie brzmiącym dysonansem (ciekawe partie skrzypiec i fagotu). W tej zmiennej narracji tuż obok wzniosłej jazzowej solówki saksofonu (Sławek Pezda) zupełnie nagle pojawia się “Felicita’” w brzmieniu reggae. Wszystko pół żartem, pół serio – przy czym za aspekt humorystyczny odpowiada w dużej mierze wokalista Adam Nyk dorzucając do muzycznego kotła odrobinę zabaw językowych. W grze Cracow Improvisers Orchestra łączy awangardową koncepcję tworzenia muzyki z humorem, który jest w muzyce improwizowanej wartością ostatnio przez mnie bardzo cenioną. Kto nie dotarł na koncert w mimiony poniedziałek powininen skorzystać przy najbliższej nadażającej się okazji.
 
Wszyscy natomiast powinni dotrzeć na najbliższe koncerty Krakowskiej Jesieni Jazzowej – festiwał rozpoczął się znakomicie a wszystko wskazuje na to, że dalej będzie równie ciekawie.