Jazz Jantar: Christian Scott aTunde Adjuah Wspaniały

Autor: 
Kajetan Prochyra / Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Pawel Wyszomirski / TESTIGO.pl www.wyszomirski.pl

Dwóch trębaczy, trzy koncerty - jednak bohater mógł być tylko jeden: Christian Scott aTunde Ajduah z nadwyżką potwierdził swym występem to, co mówi się o nim w jazzowym świecie od ostatnich kilku lat - to jeden z najznakomitszych muzyków jazzowych młodego pokolenia!

Wieczór otworzył jednak występ innego trębacza - w ramach cyklu France.Now swój kwartet zaprezentował Fabien Mary. Muzyk to młody a już zaprawiony w bojach współpracą m.in. z Dianą Krall, Michelem Legrandem czy samozwańczym królem wszystkich jazzowych trębaczy Wyntonem Marsalisem. Od samego początku koncertu było jasne, że Mary to muzyk technicznie bardzo biegły - grający precyzyjnie, efektownie, pewnie. Od pierwszych dźwięków jasne było także, że jego muzyczne zainteresowania zakorzenione są w muzycznej tradycji. Trębacz sięgając po kompozycje Kenny’ego Dorhama czy Clarka Terry’ego przywoływał swą grą nastrój zadymionych kawiarni lat 50tych. Zespół grał bardzo elegancko -  dla miłośników jazzowej tradycji: stylowo, dla entuzjastów bardziej nowoczesnych form: zbyt konwencjonalnie. Element nieprzewidywalności starał się wprowadzać w grę zespołu perkusista, co i raz zagrywając a to bardziej współczesnym beatem a to szukając dźwięków perkusji poza membranami bębnów. Najważniejsza jednak w muzyce tego zespołu była melodia, którą rozgrywali między sobą Mary i towarzyszący mu na gitarze Hugo Lippi. Publiczność bardzo ciepło przyjęła gości znad Loary, którzy do Polski zawitali po raz pierwszy. I można byłoby nawet cieszyć się tym koncertem dłuższy czas, gdyby nie fakt, że po 22giej na scenie Klubu Żak stanął Christian Scott.

(KP)

Jakkolwiek koncerty kawiarniane, w ramach których prezentują się młode, nie rozpoznane jeszcze w większości zespoły około- tudzież w pełni jazzowe nie są na Jazz Jantarze nowością, pewnego rodzaju eksperymentalnym posunięciem było ustawienie takiego występu pomiędzy, nie zaś (jak to zazwyczaj bywało) po koncertach głównych. Być może była to próba przyciągnięcia liczniejszej publiczności – zwykle późnymi wieczorami kawiarnia Żaka świeciła pustkami, może też zdecydowały względy organizacyjne – niemniej jednak grupa Fang Akompaniament zagrała dla pełnej niemal sali. Klubowa przestrzeń była dla ich propozycji jak najbardziej odpowiednia: przydymiona, napędzana ulotnym transem muzyka kwartetu znakomicie zespoiła się z „barowym” klimatem. Drgający, silnie osadzony bas wraz z aparatem perkusyjnym kreował przestrzeń dla oddalonych, „podmiejskich” partii tenoru Jędrka Wróblewskiego, którym wtórował na gitarze Marek Albiński. Miękkie elektroniczne poszycie inteligentnie używanego samplera stanowiło główny składnik dźwiękowej magmy. Podobne połączenie lounge'u, muzyki klubowej i acid jazzu nie jest pewnie niczym nowym, ale zagrane z wyczuciem i na bardzo przyzwoitym poziomie obroni się w przyszłości z powodzeniem także jako główna atrakcja klubowych wieczorów.

(PR)

Ależ to jest wspaniały muzyk! Widać to było właściwie już podczas soundchecku. Christian Scott jest w swym zespole połączeniem trenera drużyny piłkarskiej, pułkownika w jednostce specjalnej i chłopaka z sąsiedztwa. Doskonale wie jak brzmieć ma jego zespół, potrafi to precyzyjnie przeprowadzić a członkowie jego zespołu są mu absolutnie podporządkowani. Choć to ledwie 30 letni gość, z fantazyjnie przystrzyżoną fryzurą i bardzo bezpośrednim sposobem bycia - gdy przychodzi do muzyki, jest profesjonalistą najlepszej próby, a obserwowanie go przy pracy jest prawdziwą przyjemnością.
Dopiero jednak na koncercie - właściwie już pierwszym dźwiękiem na swej specjalnie zaprojektowanej, wygiętej do góry jak u Dizzy’ego Gillespie, trąbce - odpalił muzyczną bombę jaką w sobie nosi. Tą pasją, charyzmą i zaangażowaniem ustawił poprzeczkę, tak dla swoich muzyków jak i słuchaczy - na poziomie 120% możliwości i oczekiwań. A napięcie powoli rosło…

Po mocnym początku - nowych kompozycjach trębacza i popisowych solówkach każdego z członków jego sekstetu - przyszła pora na wyciszenie. Scott, który doskonale potrafi nawiązać kontakt z publicznością, z amerykańskim luzem i swadą zapowiedział balladę, którą napisał dla swojej żony: znacie to uczucie, gdy widzicie kogoś pierwszy raz i czujecie jakbyście właśnie odzyskali wzrok? Isadora - to utwór co to znaczy widzieć po raz pierwszy.

Isadora była wczoraj w Żaku, siedziała tuż pod sceną, telefonem dokumentowała koncert męża. Stałem tuż obok niej i obserwowałem jak dziewczyna, która widzi swojego męża na scenie po raz n-ty, utwór ten z pewnością zna na pamięć - zupełnie nie na pokaz, przeżywała go tak, jakby czekała aż ten młody chłopak z trąbką podejdzie do niej i poprosi ją o numer telefonu. Całego koncertu słuchała z resztą z zapartym tchem - na niektóre z utworów reagowała z energią, które wywoływać mogły hymny gospel. Te emocje z pewnością nie były ani udawane ani tymbardziej zaplanowane.

Tym większej niezwykłości muzyce Scotta, jak i jego błyskotliwości jako leadera, dodaje fakt, że w składzie sekstetu, obok wieloletniego towarzysza trębacza, jeszcze z czasów nauki w Berkeley College of Music, pianisty Larence’a Fieldsa, gitarzysty Matthew Stevesna, znaleźli się 23-letni (!!!) perkusista Cory Fonville i 22-letni (!!!!!!) student Juilliard School of Music - saksofonista Braxton Cook.

Christian Scott nazywa się dziś Christian Scott aTunde Ajduah. Jak sam mówi: Te dwa dodane człony nazwiska: aTunde i Adjuah, pochodzą od nazw miasteczek zachodnio-afrykańskiego narodu Benin, czyli dzisiejszej Ghany. To mój sposób przekazania światu, że akceptuję całą moją przeszłość i chcę ją poznawać. W pewnym więc sensie nie zmieniłem nazwiska. Uzupełniłem je, żeby odzwierciedlało kolejną cząstkę mojego dziedzictwa i pochodzenia - tę część przed Scottem. Muzyk nie ucieka więc od tego, co w jazzie ważne było od zawsze - tego co dzieje się poza muzyką: tu i teraz. Najbardziej chyba poruszającym momentem koncertu był, zagrany na bis, utwór „KKPD” - skórt od Ku-Klux-Police-Department, będący reakcją Scotta na to, co spotkało go w Nowym Orleanie, gdy grupa policjantów postanowiła zatrzymać go, gdy jechał w nocy samochodem. Oficer, mierząc do niego z pistoletu, kazał mu opuścić spodnie i majtki do kostek i położyć się na ziemi. Scott odmówił. Wywiązała się między nimi kłótnia. Gdy na miejsce zdarzenia przybył przełożony krewkiego stróża prawa okazało się, że policjant nie zgłosił do bazy żadnego zajścia a jedynie, razem z kolegami postanowił się zabawić, upokarzając młodego człowieka, który dopuścił się jednego wykroczenia - urodził się czarny.

Publiczność nagrodziła zespół Scotta i jego zespół zasłużoną owacją na stojąco. Niesamowite rzeczy działy się jednak także po koncercie, gdy wśród ustawionych w kolejce po autografy fanów pojawił się siwowłosy dżentelmen z trąbką. Nikt nie spodziewał się jednak, że instrument za chwilę… zmieni kształt. Zachwycony koncertem Christiana słuchacz - i muzyk - chcąc wyrazić swoje uznanie wygiął czarę swej trąbki do góry - na wzór instrumentu Amerykanina. Przerażony ale i chyba nawet trochę wzruszony Scott, nie odmówił oczywiście złożenia na instrumencie swojego podpisu.

Mocny koncert, mocny wieczór i mocny finał III dnia festiwalu - a za razem początku długiego weekendu w Klubie Żak. Dziś na scenie podwójne trio - najpierw, dla wielu kultowy, australijski The Necks a po nich słynni Medeski, Martin & Wood!

(KP