Interplanetary Music – Sun Ra Arkestra zagrała w Gdyni

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Ależ mamy ostatnio w Trójmieście rocznicowe wyczucie! Nie dalej jak dwa tygodnie temu zakończył się festiwal Jazz Jantar, który w swoim programie na pierwszy plan wysunął instrument stworzony przez urodzonego 2 wieki temu Adolphe'a Saxa, a już nadarzyła się kolejna okazja do muzycznej celebracji. Sto lat po belgijskim konstruktorze saksofonu na Ziemię przybył bowiem Sun Ra. I choć obecnie pewnie bawi z powrotem na macierzystym Saturnie, to jego założona w połowie lat 50-tych Arkestra działa w dalszym ciągu. Wczoraj przybyła do Gdyni, aby w klubie Ucho zagrać kolejny koncert na cześć swego legendarnego założyciela, ale przy okazji uhonorować też obecnego kierownika – Marshalla Allena, który w maju bieżącego roku skończył 90 lat.

Londyn-Kopenhaga-Gdynia-Kalisz. Taki kształt europejskiej części trasy koncertowej Sun Ra Arkestra cieszy niezmiernie. Po trzech występach w Cafe OTO i koncercie w stolicy Danii ekscentryczny ansambl ponownie zawitał do Polski (w ubiegłym roku gościł ich festiwal Warsaw Summer Jazz Days) by po raz pierwszy zaprezentować się publiczności trójmiejskiej. A przyznać trzeba, że zaprezentować ta orkiestra potrafi się jak mało kto. Starożytno-kosmiczne, lśniące cekinami stroje muzyków stanowią jedyną w swoim rodzaju oprawę sceniczną. Przywdziewane od lat, firmowe kostiumy nieodmiennie przyciągają wzrok widzów i powodują szturm koncertowych fotografów. Bo też i trudno znaleźć drugi zespół o podobnym kolorycie, który w dodatku ma tak oryginalne filozoficzne uzasadnienie granej przez siebie muzyki. Podbudowy Sun Ra dostarczył swoim uczniom pod dostatkiem. Znamy jego kosmiczne inklinacje i zgoła osobliwe poglądy na rzeczywistość. Słyszeliśmy o pozaziemskim pochodzeniu tych dźwięków jak i jego samego. I pewnie, że jego absurdalne teorie można byłoby z dziecięcą łatwością obalić. Tylko po co psuć sobie zabawę?

Znacznie korzystniej jest zaakceptować konwencję, i wsiąść wraz z Arkestrą do statku kosmicznego. Bo jakkolwiek wizualnej i filozoficznej otoczki składu nie można traktować do końca poważnie to muzycznie jest to propozycja intrygująca. Dziewięcioosobowy band, który z ledwością zmieścił się na scenie gdyńskiego Ucha zaserwował jasne, hipnotyczne show jakiego chyba jeszcze tutaj nie widziano. Stłoczeni na scenie międzygalaktyczni posłannicy grali przedziwne, kosmiczne kompozycje, które od ragtime'owych wstępów przechodziły w pełen zawiłości pełnokrwisty orkiestrowy jazz z silną tendencją do awangardy. Charakterystyczne, fanfarowe tematy m.in. Discipline 27, Dancing Shadows, czy nawet przearanżowanego przez Marshalla Allena Queer Notions Colemana Hawkinsa sprawiały wrażenie granych w nieco surrealistycznym, dysonansowym porządku. Odrealnionej atmosfery dodawał gęsty transowy rytm, generowany przez dwóch perkusistów Clifforda Barbaro i Elsona Nascimento, a wspomagany przez bongosy i conga dzierżone przez wszystkich właściwie członków orkiestry, którzy korzystali z nich między własnymi partiami. Saksofoniści Marshall Allen (alt oraz Electronic Valve Instrument), KNoell Scott (alt), Charles Davis (tenor) i Danny Ray Thompson (baryton) muzykę naprzemiennie rozwarstwiali i scalali z powrotem, grali ze sobą i przeciwko sobie, nawlekając i zasupłując frazy w przedziwne, dynamiczne kształty. Raz po raz z drugiego rzędu wstawali też Vincent Chancey (flugelhorn) i Dave Davis (puzon) dorzucając do tej zapełnionej muzycznej przestrzeni swoje trzy grosze. Obrazu dopełniał przedstawiciel najmłodszego pokolenia galaktycznej orkiestry Farid Barron, który po Sun Ra zajął zaszczytne miejsce pianisty. To jego stylowe, udziwnione wstępy i sola na klawiszach dawały chwilę oddechu reszcie muzyków.

Oczywiście chwil wytchnienia wielu nie było. Zwariowana ekipa międzygwiezdnych kapłanów z całą pewnością jest napędzana paliwem kosmicznym. Wiekowi weterani sceny wciąż grają z olbrzymią energią i oddaniem – niesamowita wręcz jest forma 90-letniego bandleadera orkiestry, Marshalla Allena. Człowiek, który jeszcze podczas drugiej wojny światowej grał w Paryżu z Donem Byasem i Artem Simmonsem, a w Sun Ra Arkestra działa nieprzerwanie od 1958 roku posiada imponująco silne brzmienie, które górowało nad resztą sekcji dętej – jego gwałtowne, abstrakcyjne klastry dźwięków czy spektakularna, rozległa partia solowa w kameralnym, acz bardzo przekornym utworze z końcówki koncertu były momentami nie do przecenienia. A przecież to Marshall Allen prowadzi całą orkiestrę! Ponadto nie sposób pominąć np. gry tenorzysty Charlesa Davisa (w Sun Ra Arkestra od 1955 roku!) który występował u boku Bena Webstera, Billie Holiday, Dinah Washington czy w końcu samego Coltrane'a. Przy tak doświadczonych muzykach Elton Nascimento (u Sun Ra od 1988) czy Dave Davis (od 1997) są niczym adepci. Ale wiek ziemski nie ma w Sun Ra Arkestra żadnego znaczenia. Muzycy mogą na finał zrobić rundę po klubie, a 58-letni KNoell Scott wywijać fikołki na scenie (w jego opisie zadań obok gry na instrumentach znajduje się wszak hasło „space dance”) - takich gigantów nic nie jest w stanie zmęczyć. Nie może być innej możliwości – kiedy się regularnie podróżuje w kosmicznej przestrzeni (We travel the spaceways / from planet to planet) zagranie półtoragodzinnego koncertu to żaden wysiłek. Najwyraźniej jest coś prawdziwego w słowach flagowej pieśni orkiestry: Space Is The Place. Taka fantazja, energia i świeżość musi mieć pozoziemskie źródło. Why couldn't we go somewhere there? - zapytał na koniec koncertu wskazując w niebo KNoell Scott. No właśnie – dlaczego? Po takim koncercie nikt chyba nie znalazłby dla takiej podróży przeciwwskazań.  

A na koniec fragment koncertu, nie z Gdynie to prawda, ale Sun Ra Arkestra, ale z jubileuszowego nalotu na Glastonbury.