Rushes

Autor: 
Kajetan Prochyra
Michael Gordon
Wydawca: 
Cantaloupe Music
Data wydania: 
25.03.2014
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Rushes Ensemble: Rachael Elliott, Michael Harley, Lynn Hileman, Dana Jessen, Jeffrey Lyman, Saxton Rose, Maya Stone

Rushes to po polsku tatarak - swojskie szuwary, uwiecznione przez Iwaszkiewicza i na ekran przeniesione przez Wajdę. Co ciekawe słowo to oznacza też euforyczny stan, który wywołać mogą środki odurzające. Między tymi dwoma światami chciał umieścić muzyków Michael Gordon. Z jednej strony „Rushes” to utwór, w którym uwaga koncentruje się na frapującym brzmieniu fagotu - z drugiej 50-minutowa minimalistyczna, repetatywna suita wprowadza ciało w drżenie, w inny stan skupienia.

Lata temu zacisnąłem usta i dmuchnąłem w fagot. Poczułem wtedy jak cały instrument drży, podczas gdy ja gram najniższy jego dźwięk - B. Pełen podziwu trzymałem w rękach ten długi, stożkowaty kawałek drewna, pokryty siecią metalowych klapek, przypominających swym układem plan linii nowojorskiego metra. Fagot miał w sobie przy tym coś pierwotnego: dwa, drżące na przeciw siebie tworzą przejmujący dźwięk pełen żalu - wspominał swój pierwszy kontakt z instrumentem kompozytor Michael Gordon. Kilka lat później w jego salonie siedziała grupa fagocistów, dla których napisać miał nowy utwór.

Kompozycję zamówiła u niego Dana Jessen - inicjatorka New Music Bassoon Fund: złożonej z kilkudziesięciu fagocistów z całego świata fundacji powołanej do promocji muzyki pisanej na ten właśnie instrument. Choć zajmuje fagot okazałe miejsce w samym środku orkiestry symfonicznej, nie doczekał się dotąd zbyt wielkiej atencji jako narzędzie w rękach solisty. Choć słychać go w „Bolerze” Ravela, choć otwiera "Święto wiosny" Strawińskiego i sięgał po niego nawet Chick Corea (na swej płycie „Inner Space) - mimo to kompozycji pisanych specjalnie na ten instrument było dotąd jak na lekarstwo. Dana Jessen zadzwoniła więc do Gordona, ten zaś wziął papier nutowy i przelał nań muzykę nie na jeden, a na aż siedem fagotów.

Siedem fagotów - w każdym dwie sprasowane ze sobą trzcinki, które przez kolejne minuty będą nieustannie wprawiane w drgania seriami krótkich, szybko postępujących po sobie dźwięków.  Tony będą zdawały przelewać się z jednego instrumentu w drugi, z drugiego w trzeci - jak przelewajaca się w fontannie woda. Pierwsza, z pozoru monotonna, wprowadzająca część trwa blisko 20 minut. Potem dźwięki zaczynają się układać w trójwymiarowe wachlarze. Naprawdę ciekawie robi się jednak na 20 minut przed końcem utworu - gdy układane przez tyle czasu warstwy, które dotąd miały za zadanie zbiegać się w jednym dźwiękowym miejscu, teraz zaczynają się rozpierzchać, rozpełnać. Lądujemy nagle w przestrzeni przywodzącej na myśl grafikę filmu Matrix - z biegnącymi w różnych kierunkach i różnych płaszczyznach ciągami liczb-informacji-bitów. To już nie wibrujące trzcinki a dźwięki naszych własnych neuronów. Psychotropy od - wychowanego z resztą w Nikaragui - Gordona zaczynają działać.

Michael Gordon: Rushes from EMPAC @ Rensselaer on Vimeo.

Utwór wymaga od słuchacza koncentracji, podporządkowania się, poddania siedmiu strumieniom dźwięku jak akupunkturze. Przez te dźwięki zdaje się przepływać prąd. Podobną technikę kompozytorską wykorzystał Gordon pisząc perkusyjny utwór „Timber” na - wtedy rzeczywiście podłączone do prądu - kawałki drewna. Teraz sprawa jest czysta - dźwięk wyłącznie akustyczny. Pojawiające się na chwilę pauzy wywołują niepokój. „Rushes” jest też niezwykle trudnym utworem wykonawczo: by wprowadzić słuchacza w trans także muzycy muszą unieść się kilka centymetrów nad ziemie, ale jednocześnie, niczym narkotykowi dealerzy, muszą pozostać czyści swoimi klientami sterować z ukrycia. „Rushes” to wyzwanie. „Rushes” to ryzyko.

Gdy utwór dobiega końca, gdy po blisko godzinnym muzycznym odlocie wracają do nas dźwięki otaczającej codzienności, gdy w uszach pojawia się pustka - ten moment powrotu, odstawienia może być odrobinę bolesny.

1. Rushes (56:04)