Niedokończone książki
Pierwszy polski dzień na tegorocznym Warsaw Summer Jazz Days miał udowodnić i pokazać mniej zorientowanym, w czym tkwi siła muzyki improwizowanej znad Wisły. Dobór wykonawców, jak sądzę, niewątpliwie miał pogodzić oczekiwania zwolenników głównego nurtu i tych, którzy przedkładają artystów niepokornych, stale eksperymentujących i poszukujących nowych środków wyrazu nad dobrze skrojony, garniturowy jazz. Mikrokolektyw, Sing Sing Penelope, Contemporary Noise Sextet i Levity to najgłośniejsze obecnie nazwy w nowoczesnym jazzie – zespoły, które z różnym skutkiem funkcjonują na granicy mainstreamu i undergroundu. Kuba Suchar i Artur Majewski na bardzo udanej płycie zatytułowanej „Revisit” pokazali, że można w ciekawy sposób nawiązać do oryginalnego stylu chicagowskich projektów Roba Mazurka, ale dopiero na żywo wbijają pazur i kierują się zmysłem, który ułatwia nawiązywanie ciekawych muzycznych dialogów. O Levity można powiedzieć mniej więcej to samo – po chopinowskiej płycie rozwinęli skrzydła i z zachowawczego, kameralnego składu, przeobrazili się w pełnokrwistych jazzowych eksperymentatorów. Na tym tle, mniej lub bardziej, rozczarowali Sing Sing Penelope i Contemporary Noise Sextet. W obu składach występuje zresztą Wojtek Jachna – współautor opisywanej przeze mnie płyty „Niedokończone książki”.
Po tym niezbyt przychylnym wstępie można sądzić, że duet na trąbkę i perkusję w wykonaniu bohaterów tej recenzji nie jest ani specjalnie odkrywczy, ani wciągający. Tymczasem – i tu zaskoczenie – jest z goła inaczej. Zresztą tytułem uzupełnienia do koncertów Sing Sing Penelope i Contemporary Noise Sextet – wspomniany trębacz Wojtek Jachna był właśnie tym jasnym punktem i wyróżniającą się postacią zarówno ekipy prowadzonej przez braci Kapsa, jak i formacji Rafała Gorzyckiego. Wykraczanie poza nieco zbyt oczywiste schematy i chęć wypuszczania się na głębokie wody – to wszystko było słychać w jego grze i gdyby tylko jego koledzy poszli tym samym tropem, to mielibyśmy znacznie mniej powodów do narzekania. A tak – niepotrzebnie trochę smucimy. Na szczęście „Niedokończone książki” dają dużo powodów do radości z obcowania z nową muzyką znakomitego duetu.
W porównaniu do „Pan Jabu” – dużo więcej się tutaj dzieje w warstwie muzycznej. Poprzednia płyta była dosyć statyczna, wycyzelowana i umiarkowanie poszukująca. Porównania do skandynawskiego jazzu nadal podtrzymuję, choć z drugiej strony Panowie nie zdawali się komunikować między sobą niczym ECM wannabies. „Niedokończone książki” są już bardziej mazurkowe: Jacek Buhl nadaje momentami zwarty rytm bez skomplikowanych przejść, na bazie którego Wojtek Jachna próbuje swoich sił w ciekawych improwizacjach. Tak się dzieje w przypadku „Bernstein’s Mood”, przypominające nieco Sao Paulo Underground, tyle że z mniejszym nałożeniem elektronicznych efektów.
Wspólna płyta Wojtka Jachny i Jacka Buhla, choć pierwsze odsłuchy na to nie wskazywały, stanowi progres w stosunku do poprzedniczki. Poszczególne kompozycje nie stapiają się w jeden dłuższy utwór; więcej tu różnorodności i sięgania po nowe rozwiązania brzmieniowe. Muzycy są bardziej pewni siebie, co doskonale słychać – zarazem przekonują, że owoce tej współpracy mogą w niedalekiej przyszłości przynieść jeszcze ciekawszy efekt.
Pusty pokój; Modlitwa; Bernstein’s Mood; Tajemne schody; W słońcu dawnych dni; Straż ogniowa; Przypływ odpływ; Katastrofa w porcie; Popołudniowe mewy; Rycerz w pogniecionej zbroi; Zmęczony łoś.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.