Monty Alexander: Harlem-Kingston Express Live!

Autor: 
Piotr Jagielski
Monty Alexander
Wydawca: 
Motema Music
Dystrybutor: 
www.motemamusic.com
Data wydania: 
24.05.2011
Ocena: 
3
Average: 3 (1 vote)
Skład: 
Monty Alexander: piano; Robert Thomas: percussion; Obed Calvaire: drums; Hassan Shakur: acoustic bass; Karl Wright: drums; Hoova Simpson: electric bass; Andy Bassford: electric guitar; Yotam Silberstein: guitar; Robert Browne: guitar; Desmond Jack Jones: drums; Glen Browne: electric bass; Christopher McDonald: keyboards; Bernard Montgomery: melodica; Frits Landesbergen: drums

 

Monty Alexander to niezwykły przykład muzyka, który umiejętnie i z zaskakującym niemalże wyczuciem operuje na styku muzycznych kultur. Wychowany co prawda w duchu karaibskich wpływów, co było chyba nieuniknione jako że muzyk urodził się w Kingston na Jamajce (warto dodać tu tytuł płyty poświęconej twórczości Boba Marleya: „Stir it Up”), Alexander zdradza również silne wpływy takich pianistów jak Ahmad Jamal, Oscar Peterson, Art Tatum czy Wynton Kelly. W trakcie swojej długiej kariery grywał i przyjaźnił się z takimi tuzami jak Frank Sinatra, Benny Golson, Milt Jackson czy Dizzy Gillespie i nie da się przeoczyć czy nie docenić wagi tych znajomości. W Carib Theater widział na własne oczy występy Louisa Armstronga i Nat King Cole’a – widok, który musiał na lata zjednoczyć w jego umyśle świat muzyki Karaibów i Nowego Jorku.

To właśnie czyni Alexander na swojej najnowszej płycie koncertowej pod wielce wymownym tytułem „Kingston-Harlem Express”. Faktycznie, trzeba oddać sprawiedliwość – pociąg kursuje właśnie na tej linii i to zupełnie sprawnie. Połączenie jest tym ciekawsze, że na płycie umieszczono takie utwory jak znany doskonale z płyty „Kind Of Blue” Milesa Davisa „Freddie Freeloader”, który niespodziewanie pobrzmiewa w karaibskich rytmach. I broni się!

Broni się, jeśli oczywiście ma się tolerancję na odrobinę reggae. To warunek konieczny, ponieważ nawet urocze i skromne (zaskakująco skromne) popisy Monty’ego mogą nie wystarczyć jeśli słuchaczowi nie odpowiada zupełnie „bujający” rytm w którym się one prowadzają. To już kwestia gustu – dlatego nie każdemu ta płyta się spodoba, tak jak nie każdemu podoba się muzyka Marleya. A i tej nie brakuje na tym albumie – całość zamyka zaskakująco przyjemna i ciekawa wersja „No Woman No Cry”.

Monty Alexander od swojego debiutu z płytą „Alexander the Great” (1965) eksploruje związki między jazzem a reggae i calypso, udowadniając ich wzajemne relacje i genealogię. Zdania na temat skutków takich eksperymentów na pewno będą podzielone; osobiście jestem na tak. Jak najbardziej. 

 Strawberry Hill; High Heel Sneakers; King Tubby Meets the Rockers Uptown; Eleuthera; Sweet Georgia Brown; Freddie Freeloader (Riddim); The Heathen; Compassion; Running Away; Day-O (The Banana Boat Song); No Woman No Cry