May The Music Never End
Kiedy w lipcu 2003 roku Shirley Horn wjeżdżała na wózku inwalidzkim na scenę PWA Saal Centrum Kongresowego w Hadze, by dać jeszcze jeden niezapomniany koncert North Sea Jazz Festival, osłupiałem. Nie wiedziałem, że amputowano jej nogę. Miałem w uszach muzykę z dopiero co wydanego albumu „May The Music Never End" i nie przypuszczałem, że mogła ją nagrać tak cierpiąca kobieta. A przecież pozostała jedną z najwybitniejszych i najbardziej wpływowych balladzistek w historii jazzu.
Oprócz tej płyty, mam przed sobą kilka wcześniejszych Shirley Horn, wydanych przez wytwórnię Verve. Każda jest znakomita, bo artystka nigdy nie odpuściła sobie żadnego nagrania. I jak tu polecać „May The Music Never End" komuś, kto również ma te wszystkie albumy?
Przede wszystkim są tu piosenki, które zapadną w pamięć na długo. Już otwierająca album, nonszalancko zaśpiewana „Forget Me" jest przykładem genialnego zgrania wokalu z akompaniującym zespołem, w którym na fortepianie gra George Mesterhazy, na basie Ed Howard, a na perkusji Steve Williams. Drugą taką piosenką jest słynne wyznanie Jacquesa Brela ,„If You Go Away", w interpretacji Horn chwytające za gardło nie tylko z powodu sędziwego wieku artystki. No i prawdziwa perła - ,Yesterday" Beatlesów - zaśpiewana tak rzewnie, że każdy sięgnie do własnych wspomnień. Kiedy w Hadze głos jej się załamał właśnie w tej piosence, a dokończyła ją dopiero po łyku wody, cała sala w milczeniu, pożegnała ją owacją na stojąco.
W dwóch utworach nastrojowe solówki na trąbce skrzydłówce zagrał Roy Hargrove, a w dwóch innych Mesterhazy'ego zastąpił stary przyjaciel wokalistki Ahmad Jamal. Na koniec dodam, że jest to najlepiej nagrany album Shirley Horn. Więcej rekomendacji chyba nie trzeba.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.