Live At The Plough
Jeśli myślimy o angielskim jazzie, a szczególnie o scenie free, kojarzą nam się przede wszystkim luminarze free improvu, tacy jak Evan Parker, czy Derek Bailey. Wielka Brytania jest też ojczyzną awangardowej Spontaneous Music Ensemble, w której nota bene grał bohater tej płyty. Zapominamy, że scena ta jest wielce bogata, zaś oprócz muzyków, którzy poświęcili się czystej improwizacji, spotkać tam można wielu grających "stary dobry free jazz". Niewątpliwie do takich należał zmarły w 1994 r. perkusista John Stevens, nestor i jeden z pionierów freejazzowego grania w Wielkiej Brytani, który grywał nie tylko awangardę, ale również bardziej tradycyjne odmiany jazzu. Towarzyszą mu Mike Osborne i młodziutki wówczas Paul Rodgers.
Muzyka zabiera nas w podróż do niewielkiego pubu w Londynie nazywającego się "The Plough", w którym od środy po soboty prezentowany jest (a w każdym bądź razie był) nowoczesny jazz. Atmosfera takiego miejsca jest niemal słyszalna w tym nagraniu. Duszno, mroczno, czuć piwo i papierosowy dym. A nad tym wszystkim królują muzycy tria Stevensa, grający z jednej strony melodyjny, z drugiej zaś nowocześnie wówczas brzmiący jazz nawiązujący do dokonań Ornette Colemana, czy Johna Coltrane'a.
Według mnie - pomimo, że w zespole nie ma pianisty - muzyka ta ma jeszcze jeden rodowód, a mianowicie kwartet Monka z Charlie Rouse'm. Zresztą tego typu muzyka często nazywana jest free bop. Ciąży bowiem w kierunku przetworzonego przez bopersów swingu, ale posiada też dużą dawkę wolnej improwizacji. Nie aż tak wolnej, jaką znamy z dokonań wspomnianych na wstępie muzyków, jednak melodyjne sola Osborne'a bywają niekiedy uwolnione od ciężaru harmonicznego. Pośród zaprezentowanych tego wieczoru utworów znalazły swe miejsce dwa standardy ("Cherokee" i "Summertime") oraz utwór McLeana "Blue Rondo", a w innych utworach też pojawiają się znane cytaty. Szczególną uwagę zwrócić można właśnie na owe dwa doskonale znane utwory. Można by nawet rzec tak ograne, że nie chce się słuchać ich kolejnych wersji. Muzycy tria stanęli jednak na wysokości zadania, prezentując wykonania świeże, ledwie ocierające się o tematy.
Dla mnie to doskonała muzyka, autentyczna, przesiąknięta klubową atmosferą - miejscem, w którym jazz brzmi najlepiej. I najlepiej jest grywany. Niestety, nagranie zrealizowane w roku 1979 jakościowo zdecydowanie odbiega od tego, do czego przyzwyczailiśmy się w ostatnich czasach. Nie tylko na bardzo dobrych, ale i na średnich systemach, jakość słuchania może być uciążliwa. Charakterystyka częstotliwościowa, przestrzenność, dynamika - wszystko to kojarzy się raczej z bootlegiem, bądź CD-R Trade (a i to nagranym z "publiczności", a nie po mikserze).
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.