Odchodzenie Janusza Muniaka

Autor: 
Paulina Biegaj
Zdjęcie: 

To, że coś jest, na zasadzie „byle by było” zupełnie nas nie interesuje. Prawda dotykająca twojego i mojego istnienia – tego, co związane z „być” jest taka, że kulejemy. Lecz czy kulejąc nie można iść mimo wszystko do przodu? Prawda dotykająca naszego istnienia jest też taka, że czasem coś nas dotyka. To sytuacja próby.

Prawda, jaką wyraził o sobie Janusz Muniak poproszony o zagranie podczas jazzowych rekolekcji była taka - „Moje życie nie nadaje się do kościoła”. Słyszeliśmy o tym podczas jego pogrzebu 5 lutego. Jednak poszedł i zagrał. I grał zapewne tak pięknie, jak to nie raz mogliśmy usłyszeć. A mimo wszystko stwierdził później – opowiadał o tym o. Tomasz Nowak w pogrzebowym kazaniu – że do kościoła trzeba bardziej poćwiczyć i bardziej się postarać. Chcemy się starać, bo nie wystarczy nam to, co jest, „byle było”. Bo to, co jest, jest niedoskonałe.

A my chcemy doskonałości. Dlatego kulejąc, idziemy mimo wszystko. Nie chcemy się zatrzymywać, choć każda próba, taka jak śmierć bliskiej osoby, wytrąca nas z równowagi, poddając pod wątpliwość to, czy warto dalej się starać. Czasem też doprowadzamy siebie do całkowitego kalectwa, które jest po prostu złem. Chcemy dobrze, bo jak pisał św. Augustyn, człowiek dąży do zła, które wydaje mu się dobrem, ale wcale się nie staramy i po drodze popełniamy zbyt wiele błędów.

Józef Tischner formułuje tę prawdę o nas tak: żyjemy w horyzoncie wartości. „W wartościach się uczestniczy – ma się udział w pewnych wartościach i udział w wartościach podlega stopniowaniu. Można być bardziej i można być mniej”. Janusz Muniak w opowieściach zwłaszcza jego uczniów, młodych artystów, pozostaje jako ten, który zawsze chciał bardziej. I który twierdził, że zawsze można bardziej, że coś można zawsze lepiej. Zawsze można lepiej grać i zawsze można bardziej być. To też zostało zapamiętane i docenione. „Nie był egoistą”, słyszeliśmy, gdy pośmiertnie otrzymywał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski i odznakę Honoris Gratia.

Czyli być bardziej można tylko wobec kogoś i dla niego. Gdy się chce bardziej być i gdy pragnie się więcej życia, zazwyczaj oczekuje się go od kogoś.  Czeka się na to, że nagle pojawi się ktoś, kto nam je da. Tymczasem, jak pokazuje nam Janusz Muniak i nie tylko on, tym bardziej będzie się żyło, im więcej samemu tego życia podaruje się innym. Świat nie staje się lepszy, ktoś powie. A jednak my możemy być dla siebie coraz lepsi. Krakowski saksofonista naprawdę to potwierdził. W pewnym momencie jego życia przyjaciele zobaczyli w nim nowego człowieka.

Ojciec Tomasz także w pewnym momencie jego życia widzi przemianę – mówi o dotknięciu Boga. I wzrusza się, gdy patrzy na historię wybitnego jazzmana z perspektywy ambony kaplicy na Cmentarzu Rakowickim. Widzi wydarzenie. W nim wszystko przemawia wtedy sensem. Dominikanin jest przekonany, że ten dzień jest symbolicznym dopełnianiem się całej historii życia Janusza Muniaka. Mówi też, że jest o niego dziwnie spokojny… Ten spokój pod rozpogodzonym na chwilę niebem udziela się chyba nam wszystkim.

Tischner skomentowałby to tak: „Owocem łaski jest pokój. (…) A wewnętrzny pokój bierze się z tego, że oto z duszy człowieka znika lęk”. Łaska jest tym, co się wydarza. Jest rzeczywiście dotknięciem Boga. Ale takim bardzo szczególnym. Bo według Tischnera jest to dotknięcie wdziękiem, pięknem. „Bóg działa na człowieka trochę tak, jak piękno: przychodzi do niego pełen wdzięku – jest jak jakaś pieśń, jakaś muzyka”. Czyli łaska jest taka, jak koncert. Koncert jest wydarzeniem, który dotyka wdziękiem. Nie my, słuchający, to piękno sobie dajemy. Zostajemy nim dotknięci. Nim i pokojem.

Pogrzeb Janusza Muniaka też był taką chwilą. Taką, jak jego koncerty. Ona mogła rzeczywiście oderwać od wszystkich niepokojów. Od tych o świat, o los, o przyszłość, o innych ludzi. Od tych, które, jak powiedział kiedyś Paweł Kaczmarczyk - pianista uznający Janusza Muniaka za największego muzyka, jakiego znał i z jakim grał, tworzymy sobie w głowach sami. Trudno nie żyć tym, co podsuwa wyobraźnia, uciekając od siebie, odnosząc wszystko poza siebie i tam szukając racji bytu. Jednak jeszcze trudniej w ten sposób żyć w teraźniejszości. A wręcz nie da się tak żyć. Tischner pisze, że są ludzie, którzy żyją wspomnieniem i są ludzie, którzy żyją tym, co teraz.

Można zapytać, czym żyli przyjaciele Janusza Muniaka, gdy dowiedzieli się o jego śmierci. Można zadać im takie pytanie. Zwłaszcza wobec takiej próby, jaką jest wiadomość o czyimś odejściu, trudno żyć tym, co teraz. Bo to „teraz” staje się czymś nie do wytrzymania. W ogóle trudno wtedy żyć. A jednak trzeba, bo nawet śmierć bliskiej osoby zdaje się tego życia paradoksalnie przyzywać. Przecież ta osoba wciąż żyje! Żyje pamięci, we wspomnieniach, a pierwsze jest to życie tu i teraz. Żyje w swoich utworach, w przywoływanych raz jeszcze słowach.

Takie jest odchodzenie Janusza Muniaka w odpowiedziach jego przyjaciół na wiadomość o śmierci muzyka. To, co przeszłe w jakiś niewytłumaczalny sposób zaczyna mieszać się z tym, co obecne. Zaciera się tutaj granica. Jeszcze przed dwoma dniami mieliśmy się modlić u krakowskich dominikanów o jego zdrowie. Msza Święta pozostaje, intencja modlitwy pozostaje, ale modlimy się już za jego duszę… Muzyka Janusza Muniaka, jego słowa, osoba, ożywają ze zdwojoną siłą. Aż czasem nie da się powiedzieć, czy on odchodzi czy właśnie na nowo do nas przychodzi. W każdym razie wciąż wiadome jest jedno – to, że chodzi o życie. I o to, co teraz.

W czasie pogrzebu także takie słowa: „śmierć jest nauczycielką życia”. Czego od 31 stycznia mogła nas nauczyć? Choćby tego, że człowiek, któremu chodzi o życie, jest w zgodzie z prawdą o nim. Bo dla życia liczy się tylko to, co teraz. Także tego, że w człowieku jest pragnienie, aby to „teraz” było w zgodzie z samym sobą, a więc żeby trwało zawsze – aby zawsze było „teraz”.  Tischner pisze: „Sami jesteśmy skończeni, a tkwi w nas idea nieskończoności.” Podobnie, jesteśmy niedoskonali, a tkwi w nas idea doskonałości. Śmierć jest dla nas nieszczęściem, a mimo wszystko wierzymy w ostateczne szczęście i to właśnie w jego stronę kulejemy. Søren Kierkegaard pisał:  „Śmierć wcale nie jest największym nieszczęściem”.

Bo nawet w niej wciąż chodzi o życie. „Wierzymy, że przez niego płynęło Boże życie, Boża prawda”, powiedział o. Tomasz Nowak o Januszu Muniaku. Nie patrz na to, że jesteś nie taki, że jesteś niedoskonały, nie porzucaj swoich talentów, ale graj, bo te talenty dają życie, mówił dominikanin do nas wszystkich. Podczas pogrzebu Janusza Muniaka padły też słowa o tym, że „nie idziemy do nikąd”. Tischner zadaje retoryczne pytanie, które na wieść o śmierci Janusza Muniaka, a wcześniej o jego nagłej chorobie, mogły powstać u niejednego muzyka: „A może wszystko jest bez znaczenia? A może w gruncie rzeczy szło o coś zupełnie innego?”.

Myślę, że Janusz Muniak jest człowiekiem, który wierzył w życie. „Dla Muniaka jazz jest czymś więcej niż muzyką, niż stylem życia. To samo życie”, czytamy w „Jazz” z marca 1979 roku. Taki człowiek nie będzie pytał, czy jazz ma w jego życiu znaczenie, czy to, co robi ma sens. Bo to, co robi jest całe przeniknięte sensem i  ten sens stanowi. Oczywiście, wobec życiowych niepokojów i prób, a także naszej niedoskonałości, trzeba mieć nadzieję, żeby wierzyć w życie. „To dzięki niej człowiek może uwierzyć, że działa w owej teraźniejszości w sposób sensowny, jak ten który wie, skąd wyszedł i dokąd idzie”, pisze Józef Tischner. To dzięki niej wierzy, że może lepiej i bardziej, że jest się po co starać. Tu i teraz.

Może właśnie dlatego dla Macieja Adamczaka śmierć saksofonisty jest taka, „jakby wyjechał gdzieś grać i miał wrócić za kilka dni...”. Może właśnie dlatego można mówić jedynie o odchodzeniu Janusza Muniaka, ale nie o jego odejściu. Bo i tak nikt by w to odejście nie uwierzył...