Dave Brubeck - żył długo i pięknie. Dziś miałby 104 lata

Autor: 
Piotr Jagielski
Zdjęcie: 

Dave Brubeck zmarł na dzień przed swoimi 92. przypadającymi 6 grudnia. Dziś pianista ten, któy swoją twórczością zmienił bieg jazzowej historii, wprowadzając ją do świadomości szerokiej publiczności miałby 99 lata. Oczywiście, uczynił to dzięki kompozycji "Take Five" - akurat napisanej przez saksofonistę Paula Desmonda - i z nią właśnie jest najczęściej kojarzony. Może jest to nieco niesprawiedliwe wobec całości jego dokonań, między którymi należy wyróżnić tak ważne prace jak "Time Out", "Brubeck Time", "Jazz at Oberlin" czy "Jazz Goes To College". Dave Brubeck to znacznie więcej niż "Take Five".

W 1958 roku kwartet Dave'a Brubecka był w trasie koncertowej po Europie. Również Wschodniej, zasłoniętej przez żelazną kurtynę. Został tam wysłany przez Departament Stanu USA, pełnił właściwie rolę ambasadora Stanów Zjednoczonych, przedstawiającego obcym kulturę swojego kraju. Gdy usiłował wjechać do NRD, został zatrzymany na granicy a następnie zaprowadzony do pokoju, gdzie miał czekać na funkcjonariusza prowadzącego. Amerykanin w NRD. "Pan Kulu" - zwrócił się do niego pan w ciemnym płaszczu. "Nie, Pan Brubeck" - odparł zdziwiiony pianista. Wtedy Niemiec wyciągnął z kieszeni wycinek z jednej z łódzkich gazet, gdzie pod fotografią muzyka czarno na białym stało: "Mistrz coolu zagrał w Łodzi". Brubeck zagrał w Polsce 12 koncertów w siedmiu miastach. "To było to" - wspominał Tomasz Stańko, który jako 16-latek słuchał "mistrza coolu" w krakowskiej Rotundzie.

 

Brubeck urodził się w Concord, w rejonie San Francisco Bay. Wychowywał się na farmie ojca, nie wykazując szczególnego zainteresowania muzyką. Matka uczyła muzyki wszystkich swoich synów, jednak Dave sprawiał wrażenie najbardziej opornego. Przez chwilę studiował nawet weterynarię. W budynku po drugiej stronie ulicy mieściło się jednak konserwatorium. "Synu, obaj wiemy, że powinieneś siedzieć tam" - jeden z profesorów, ewidentnie życzliwych, wskazał studentowi Brubeckowi gmach szkoły muzycznej. "Nie trać swojego czasu. I mojego".

Niestety, Brubeck nie potrafił czytać nut, jednak dzięki niebywałemu słuchowi, udało mu się ukryć ten brak. Udało mu się obronić dyplom. W 1942 roku upomniało się o niego wojsko. Pianista wiedział jednak jak przejść przez ten obowiązek w miarę lekką ręką. Zaczął występować z zespołem jazzowym, przygrywając do koszarowych imprez. Stali się tak popularni, że zostali niemal całkowicie zwolnieni z obowiązków służbowych. Niemniej przytrafiła się historia, w której Brubeck wraz ze swoimi muzykami i instrumentami, zostali zrzuceni w nieodpowiednie miejsce, niemal na samej linii frontu. W armii poznał również saksofonistę Paula Desmonda.

 

Po powrocie do domu Brubeck wrócił do swojego głównego zajęcia. Założył zespół z którym występował regularnie w lokalnych klubach. W 1951 roku, po kilku latach gry w różnych formacjach, Brubeck i Desmond założyli Dave Brubeck Quartet. Popularność grupy dowodzonej przez Brubecka wzrastała z dnia na dzień. Ujmujący sposób bycia pianisty, zawsze szeroko uśmiechniętego i schludnego, uczynił z niego prawdziwą gwiazdę. Był wzorem - koledzy śmiali się, że każda matka w kraju chciałaby pianistę na męża dla swojej córki. Jednak kariera miała też swoje przykre momenty - "Miałem łzy w oczach ze wstydu za każdym razem gdy Eugene Wright zostawał wypraszany z restauracji" - wspominał. "Nie mógł zjeść z nami bo był czarny". Był tak popularny, że jego podobizna pojawiła się na okładce prestiżowego "Time Magazine" zanim trafił na nią portret Duke'a Ellingtona. "Bałem się tego" - wyznawał Brubeck. "Pewnego dnia ktoś zapukał do drzwi. To był Ellington, który wręczył mi nowe wydanie "Time'a". Brubeck był drugim, po Louisie Armstrongu, muzykiem jazzowym, którego spotkało takie wyróżnienie. Wyróżnienie, które oznaczało uznanie w oczach szerokiej publiczności.

1959 był rokiem, który zmienił muzykę jazzową za sprawą kilku krążków: "Ah Um" Charlesa Mingusa, "Shape Of Jazz to Come" Ornette'a Colemana, "Kind of Blue" Milesa Davisa i "Time Out" Dave'a Brubecka. To był zupełnie niezły rok. "Time Out" zawierał utwory, które trafiały na listy przebojów radiowych. W jazzie sytuacja niemal absurdalna. Tak stało się z "Blue Rondo a la Turk" i oczywiście "Take Five". Muzyka Brubecka ewoluowała, nabierała kolejnych wpływów. Dzięki licznym podróżom jako "ambasador", pianista zapoznał się z muzyką krajów, które odwiedzał. Następnie przyswajał pewne podziały rytmiczne i rozwiązania harmoniczne na użytek własnej muzyki. Ślad umysłu niemałego kalibru. Brubeck był erudytą i pianistycznym mistrzem, który nie znał nut. Zdarzyło mu się nawet pobierać lekcje od Arnolda Schoenberga, jednak różnice między ich podejściem do kwestii swobody w muzyce były nie do pogodzenia.

W 1967 roku rozwiązał kwartet by zająć się pracą kompozytora. Nadal pojawiał się wraz z członkami Dave Brubeck Quaret przy różnych okazjach. W 1968 roku miała miejsce premiera jego pierwszej pracy "The Light in the Wilderness" - dyrygował Erich Kunzel. Rok później napisał "The Gates of Justice", przeplatające wątki biblijne z pracami Martina Luthera Kinga. Doświadczenia wojenne sprawiły, że muzyk przeszedł duchowe przebudzenia - jego prace kompozytorskie często poruszają kwestii wiary i nauk biblijnych.

Występował niemal do końca życia. Dwa lata temu, po raz ostatni gdy miałem okazję być w Stanach Zjednoczonych, grał koncert nieopodal Nowego Jorku. Bilety były niemożliwe do zdobycia, oczywiście. W 2009 roku został uhonorowany medalem Kennedy Center. Podczas ceremonii z udziałem prezydenta Baracka Obamy wyróżnienia otrzymali również Bruce Springsteen i Robert De Niro. Tak ważny jest dla amerykańskiej kultury Dave Brubeck. Stawia go ona na samym podium, w jednym szeregu z jej bardziej mainstreamowymi bohaterami.

Mój kolega zauważył: "Słucham "Jazz Pour Tous" i jakoś trudno mi się smucić. O 35 lat przeżył Desmonda, żył długo, pięknie, miał masę przygód i fantastyczną rodzinę. Czego chcieć więcej?".