Przeczytaj

  • Jeff Beck guitar show - relacja z koncertu podczas WSJD 2011

    Jeśli poniedziałkowy wieczór festiwalu Warsaw Summer Jazz Days zdominowała improwizacja, szukanie innowacyjnych pomysłów i „ducha”, to wtorkowy koncert muszę uznać przede wszystkim za pokaz profesjonalizmu i sprawności technicznej. Jeff Beck zaprezentował licznie zgromadzonej w Sali Kongresowej publiczności barokowy przepych sztuczek i imponującą technikę użytkową. Energetycznym występem udało mu się poderwać publiczność niemal od początku, pozostawiając ją w euforycznym stanie aż do samego końca.

  • Emotion & Commotion

    Jeff Beck – wiadomo. Guitar Hero, buszujący po muzyce na luzie i bez ciśnień. Muzyk legendarny, bo i w Hall OF Fame się znajdujący, ale też artysta, któremu nie jest wcale tak łatwo poprzypinać łatkę rockmana po prostu. Beck lubi gdy w jego grze elementy różne przeplatają się ze sobą i kiedy styl gry niekoniecznie układa się w jednolity wzorzec inspiracji. Ale jednak grał w Yardbirds, zastąpił tam Erica Claptona i zdecydowanie bliżej mu do rocka niż do jazzu. To żaden zarzut. Absolutnie, tym bardziej, że wydał bardzo efektowną płytę.

  • WSJD Dzień 4: Bitches Brew Revisited i Nublu Orchestra

    Od ogłoszenia program tegorocznej edycji WSJD ten dzień był najbardziej nieprzewidywalny I przez wielu najgorliwiej wyczekiwany. Tak jak czarnym koniem zeszłorocznego festiwalu był Mostly Other People Do The Killing, o którym przed imprezą słyszeli nieliczni, w tym roku rola ta przypadła Laurence’owi Morrisowi i jego niezwykłej orkiestrze.

  • Showcase – druga odsłona – czas na jazz!

    Wielu miłośników jazzu w tym także i dziennikarzy jazzem się zajmujących od chwili ogłoszenia listy wykonawców projektu Showcase nurtowało pytanie co robią na tej liście nazwiska Agi Zaryan i Marcina Wasilewskiego. Obydwoje tych artystów to przecież twórcy uznani już od dawna, choć przecież progres w ich karierze rozwijał się nieco inaczej i w innym tempie . To także muzycy, którym dane jest także wydawać płyty albo wprost w prestiżowych zagranicznych oficynach wydawniczych, albo opatrzone doskonale znanymi logotypami, co więcej mające dystrybucję na całym świecie.

  • What's it all about

    Pat Metheny. Te dwa słowa na okładce płyty, z miejsca zamieniają kompaktowy krążek w złoto, platynę czy inny, cenny kruszec. Gdy rozniosła się wieść, że słynny gitarzysta przygotował kolejną, solową, akustyczną płytę, w dodatku składającą się w całości z cudzych kompozycji, złośliwość kazała podkpiwać z muzyka a nawet podejrzewać go o pójście na łatwiznę. Już jednak pierwsze dźwięki „What’s it all about” każą posypać głowę szydercy popiołem przed arcymistrzem - Patem Metheny.

  • Showcase - część pierwsza czyli młoda polska scena na Warsaw Summer Jazz Days 2011

    Drugi dzień festiwalowy za nami, a jednocześnie pierwszy dzień projektu Showcase, zadaniem którego jest promocja polskiego młodego środowiska muzycznego w jakiś sposób związanego z jazzem, a jeśli nawet nie tylko z jazzem, to na pewno z muzyką mającą u swoich podstaw improwizację rozumianą jako metodę twórczą.

  • WSJD 2011 rozpoczęte - Radovan Tariska i Luca Nostro na scenie Skweru Hoovera

    Dzwudziesta edycja Warsaw Summer Jazz Days stała się faktem! Wczoraj 17 czerwca rozpoczął się jeden z najważniejszych festiwali jazzowych w Polsce. To było takie małe otwarcie, jeszcze nie na deskach Sali Kongresowaej PKiN, jeszcze nie showcase, który rozpocznie siędziś o 19.00 w Muzeum Powstania Warszawskiego ale jednak otwarcie. 

  • James Farm

    James Farm – nowy zespoł na wielkiej jazzowej scenie. Nowy, ale zlożony z muzyków, których doskonale znamy od wielu już lat. Joshua Redman – na saksofonach, Arron Parks – fotepian, James Penemen – bass i Eric Harland – perkusja. W różnych konfiguracjach pracują ze sobą od dawna, ale tak naprawdę po raz pierwszy występują dokładnie w takiej konfiguracji.

  • Here We Go Again

    O tym, że wielki kustosz jazzowej tradycji Wynton Marsalis łagodnieje i staje się mniej dogmatyczny w swoich zapatrywaniach wiemy już od dość dawna. Według wielu już pierwsza płyta nagrana przez niego dla Blue Note kiedy to jako gość specjalny pojawił się Bobby McFerrin była tego dostatecznym dowodem. Kolejne nagrania także niosły ze sobą przykłady takiej zmiany stanowiska.

  • Soundcheck przy zaćmieniu księżyca

    Z wielką obawą szłam do Tygmontu na koncert Soundcheck, gdzie zespół promował swój trzeci album „Druglum”. Mimo środka tygodnia i zaćmienia Księżyca, publiczność dotarła.

  • Komeda

    Można by zaryzykować stwierdzenie, że było kwestią czasu, kiedy uwielbiany przez polską, a w przyszłości może i nie tylko polską publiczność pianista Leszek Możdżer zmierzy się z muzyką Krzysztofa Komedy. Traf chciał, albo było to świadome PR-owskie działnie, że efekt tego mierzenia się ukazuje się akurat w 80 rocznicę urodzin słynnego kompozytora. Mamy więc rok jubileuszu i rok możdżerowsko-komedowej premiery. I to jest dobre.

  • Morning Glory

    Od czasu kiedy pierwszy raz posłuchałem tego tria, a było to przy okazji płyty “Aurora” wiedziałem, że nie będzie mi się z tą muzyką łatwo rozstawać. Rozstawać się zresztą wcale nie było powodu, ponieważ album spoczywał sobie wygodnie na biurku, pod ręką nawet wtedy, kiedy dawno utracił już status świeżej nowości i został zaprezentowany gdzie tylko i komukolwiek się dało.

  • Live At Birdland

    Standardy jazzowe, utwory z American Song Book albo Real Book – znamy je doskonale z niezliczonych tysięcy wykonań, czy to koncertowych, czy studyjnych podejmowanych przez całe generacje muzyków. Znamy też mechanizmy grania tychże standardów. Wiemy co po czym będzie następowało, spodziewamy się kolejności zdarzeń, ale także i w ogromnej części także i jakości tego co może nastąpić. Co jakiś czas podnoszą się głosy, że dość już tego! Ile można słuchać tych niemiłosiernie zgranych jazzowych szablonów.

  • Live At Birdland

    Grudniowego wieczoru 2009 roku w nowojorskim legendarnym klubie Birdland miał miejsce bardzo sympatyczny koncert. Bardzo sympatyczni i uznani muzycy zagrali w bardzo miły i przyjemny sposób kilka sympatycznych standardów. Sympatyczności jest tu bardzo wiele, ale niestety znacznie mniej czegoś ciekawego. Nie oczekuję innowacji – muzycy, którzy skrzyknęli się tego wieczoru do grania nie potrzebują silić się na coś spektakularnego. Oni już swoje odsłużyli na sławę i chwałę jazzu jako gatunku. Ta pewność siebie generuje poczucie swobody w graniu, które da się odczuć.

  • Era Jazzu: koncert Reginy Carter

    Kiedy jestem na koncercie muzyka, którego bez wątpienia mogę nazwać Artystą przez duże "A" - niezależnie od jego wieku, czy instrumentu, którym włada - uczucia mam bardzo podobne: ten ktoś ma mi coś do powiedzenia i, nie udając, daje mi, kawałek siebie. Tak było na koncercie kwartetu Wayne'a Shortera, tria Vijay'a Iyera a także ostatnio... kwintetu Reginy Carter.

     

Strony