Artykuły

  • Marcin Olak Poczytalny: Hit me!

    Słucham Billie Eilish. Przyznaję, mam na półce kilka innych albumów, których chcę posłuchać, na które czekam – ale odwlekam to, czekam na dobry moment. Tymczasem Eilish wślizgnęła się tak trochę poza kolejnością, jakoś przekonała. Na półce czeka między innymi Voices, już się cieszę na te dźwięki, ale chcę mieć dla nich przestrzeń, czas, ciszę.

  • Taj Mahal – z miłości do muzyki

    Kim jest Henry Saint Clair Fredericks, znany jako legendarny bluesman Taj Mahal? Odpowiedzieć jednym słowem wydaje się niemożliwe. Można go nazwać śpiewakiem, multiinstrumentalistą, kompozytorem muzyki filmowej i muzyki dla dzieci, producentem, „adwokatem muzyków”, dwukrotnym laureatem nagrody Grammy albo też zapalonym wędkarzem, podróżnikiem czy znawcą i miłośnikiem cygar.

  • Jackie McLean - być jak Charlie Parker!

    Nastoletni Jackie McLean wszedł do rodzinnego domu w Nowym Jorku tylnymi drzwiami, po ciężkim dniu. Nie chciał już wiele robić, na pewno niczego poważnego. Wszedł do kuchni i przywitał się z matką. „Był telefon do ciebie – powiedziała – Dzwonił „Bird” i powiedział, że masz być w klubie wieczorem. A! I masz zabrać saksofon”. I już nie było go w kuchni. Nie było go już nawet na schodach na piętro. Jackie siedział na łóżku w swoim pokoju ćwicząc jak opętany przed swoim wielkim dniem. Tego wieczoru miał grać przed samym Charliem Parkerem.

  • David Murray - muzyk, który oparł się Coltrane'owi

    Są muzycy, którzy swoją wielkością, nowatorstwem i siłą indywidualnej ekspresji zmieniają bieg muzycznej historii. Takimi muzykami byli Louis Armstrong, Charlie Parker czy Keith Jarrett. Takim muzykiem był oczywiście John Coltrane. Tak jak większość saksofonistów nie potrafiła oswobodzić się przez długi czas z wpływu (zgubnego) „Birda” - Jackie McLean wspominał, że gdy ktoś wyrzucał mu, że brzmi jak Parker, czuł się szczęśliwy: „Nie chodziło mi o nic innego!” - tak całe pokolenia saksofonistów uparcie opierało swoją grę na brzmieniu wielkiego Trane'a.

  • Keith Jarrett@78

    Keith Jarrett to jeden z tych twórców, którego rozpoznaje niemal każdy przyznający się do zainteresowań jazzowych meloman i niemal każdy posiadacz bodaj najskromniejszej płytoteki obejmującej jazz. To zupełnie niezwykłe, ale spośród grona muzyków, którzy wyszli ze stajni Milesa Davisa, to właśnie jemu przypadła największa sława i to on uznawany jest za prawdziwą megagwiazdę. Tym bardziej to niezwykłe, że w tym elitarnym gronie są takie osobistości jak Herbie Hancock, Wayne Shorter, Chick Corea, że wymienię tylko tych najbardziej utytułowanych. To jednak Jarrett i wszelkie zdarzenia z nim związane stają się jakby w naturalny sposób tematem salonowych rozmów, zaś wizja uczestnictwa w koncercie – przedmiotem pożądania i zazdrości. 

  • Mary Lou Williams - jedna z najważniejszych kobiet jazzu! w 113 urodziny wielką pianistkę wspomina Piotr Jagielski

    Gdy Mary Lou Williams miała 15 lat spotkał ją niezwykły zaszczyt. Już w tak wczesnym wieku pianistka radziła sobie fenomenalnie. Grywała już z zespołem Washingtonians, samego Duke’a Ellingtona czy McKinney’s Cotton Pickers. Właśnie podczas występu z tym drugim zespołem, w klubie Harlem Rhythm Club, do sali zajrzał sam Louis Armstrong, który uwiedziony z miejsca grą nastoletniej dziewczyny, podszedł do niej po koncercie, uściskał i ucałował na szczęście. Taki był początek kariery Mary Lou Williamson, jednej z najważniejszych kobiet w historii jazzu. I, niezależnie od płci, jednej z najwybitniejszych osobistości zasiadających przy fortepianie. Z takim startem, Mary była wygrana na starcie.

  • Ron Carter - wzór elegancji i klasy!

    Gdy Ron Carter rozpoczynał swoją – jak się miało okazać – błyskotliwą karierę muzyczną, nawet nie myślał o kontrabasie. Podobnie jak innego wielkiego basistę, Charlesa Mingusa, Rona pociągała wyłącznie wiolonczela. I podobnie jak Mingus, musiał stawić czoła kłopotom rasowym, toczącym amerykańskie życie społeczne i muzyczne. Nauczyciele niechęnie widzieli czarnego chłopca z wiolonczelą, wykonującego klasyczne dzieła 'białej' sztuki. Tak jak Mingus, Carter postanowił nie walczyć z oporem i po prostu zamienił delikatną wiolonczelę na kontrabas.

  • John Lewis - najmądrzejszy jazzman świata!

    Jak zgrabnie połączyć ze sobą jazz, blues i muzykę klasyczną w duchu Bacha, Bartoka i Strawińskiego? Da się? Pewnie. Tę trudną sztukę do perfekcji opanował pianista i kompozytor, John Lewis, który wraz ze swoim zespołem – Modern Jazz Quartet – otworzył dla muzyki jazzowej zupełnie nową przestrzeń, tak zwany „Third Stream”: jazz oparty na muzyce klasycznej.

  • Uwodzić jak Duke! Dziś 125 urodziny Duke'a Ellingtona!

    „Skąd bierzesz pomysły?” - spytał poważnym głosem poważny i przylizany prowadzący program telewizyjny, dziennikarz. „Pomysły? O, mam miliony snów...nic innego nie robię, tylko śnię” - odpowiedział zza klawiatury pianina Duke Ellington. „Widziałem też, że grasz na pianinie” - nie dawał za wygraną dziennikarz. Odpowiedź Duke'a nie była tą odpowiedzią, na którą czekał i którą chciałby przekazać swoim widzom. Odpowiedź nie była wyczerpująca. Konkrety, konkrety! „Gra na pianinie? Nie, nie, nie...to nie jest gra na pianinie, to śnienie...”

  • John Tchicai – saksofonista współczesności

    John Tchicai to artysta wielkoformatowy. Jeden z tych instrumentalistów, przy których samo wypisanie nazwisk z którymi współpracował zajęłoby dwie strony maszynopisu. Dziś, skupmy się więc na tych najbardziej znaczących kolaboracjach, dzięki którym John Tchicai przeszedł do historii współczesnej muzyki jazzowej.

  • Jimmy Giuffre – niedoceniony innowator

    Gdyby chcieć stworzyć listę największych artystów ze świata muzyki improwizowanej, których oryginalne pomysły i autorska inwencja nie zostały w porę docenione, na pewno znalazłby się na niej Jimmy Giuffre. Jego imponującej artystycznej drodze, wiodącej od bigbandowego swingu przez swobodnie improwizujące składy bez perkusji po projekty awangardowe, nie towarzyszyło natychmiastowe rozpoznanie, a co za tym idzie komercyjny i medialny sukces.

  • Axel Dörner – miłośnik eksperymentów

    W improwizowanym jazzie nie wszyscy muszą grać pierwsze skrzypce. Nie chodzi tu przecież o solistyczny performance i muzyczny splendor. W tej muzyce artysta musi przede wszystkim współpracować z innymi, współtworzyć, zapomnieć o „sobie” i skupić się wyłącznie na muzyce. Jednym z wielkich improwizujących innowatorów, który doskonale rozumie tę ideę jest niemiecki trębacz Axel Dörner. Koncerty z jego udziałem to przeżycie z gatunku holistycznych.

  • Ella Fitzgerald @107 - jedna trzecia świętej trójcy jazzowej wokalistyki!

    Gdyby nie to, że tytuł „pierwszej damy jazzu” zarezerwowany jest dla Billie Holiday, Ella Fitzgerald miałaby spore szanse, by należał do niej. Ella jest jednym z elementów „świętej trójcy” jazzowej wokalistyki: Holiday-Vaughan-Fitzgerald. Kolejność wciąż pozostaje przedmiotem dyskusji. Fitzgerald wniosła nową wartość: śpiewała jak saksofon, nie bała się ni-cze-go, żadnego eksperymentu muzycznego czy stylistyki. Nie było takiej rzeczy, której nie mogłaby zaśpiewać.

  • Joe Henderson - wielki jazzman w wielkim cieniu

    Pierwszym, co zrobił dwudziestoletni Joe Henderson, po zwolnieniu z armii Stanów Zjednoczonych, było pobiegnięcie do Birdlandu. Jeszcze w mundurze, Joe po prostu zerwał się do biegu i stanął w miejscu dopiero gdy dotarł do celu. Na scenie grał Dexter Gordon. Joe był w towarzystwie przyjaciela, którego poznał kilka godzin wcześniej - gdy w drodze do Birdlandu zaszedł do znajomego saksofonisty, Juniora Cooke’a – trębacza Kenny’ego Dorhama. Henderson miał ze sobą swój saksofon i tylko czekał na pierwszą, dogodną okazję, by wdrapać się na scenę.

  • Mingus - Czuły Barbarzyńca @ 102!

    „Jestem Charles Mingus. Pół-czarny, żółty, pół-żółty, lekko, nawet nie bardzo żółty, nie wystarczająco biały, żeby nie być czarny. Uważam się za Murzyna. Jestem Charles Mingus i dla siebie samego jestem niczym.” - takimi słowami przedstawia się Mingus na pierwszych stronach swojej autobiografii „Beneath the Underdog”. Mingus to niesprecyzowany obiekt, przez samego siebie w dodatku. Na tej dezintegracji osobowościowej opiera się zresztą wielkość tego muzyka. Jest agresywny i melancholijny. Nowoczesny i głęboko tradycyjny. Czuły barbarzyńca.

Strony