Charles Lloyd Presents: Wild Man Dance With NFM Filharmonia Wrocławska - relacja Jazztopad Festival 2019
Lubię jesień. Tegoroczna akurat całkiem złota się udała, ale ja osobiście czekam na jesień zawsze z powodów muzycznych – to festiwalowa pora roku w Polsce. Dla mnie z oczywistów względów logistycznych, ale też ogromnej już ilości wspomnień najważniejszym pozostaje Krakowska Jesień Jazzowa (którą na łamach Jazzarium staram się skrzętnie relacjonować), ale od kilku lat szczególnie też lubię listopad, kiedy to odbywa się festiwal Jazztopad, który jest okazją wyśmienitą, żeby odwiedzić Wrocław.
Jazztopad to festiwal zupełnie inny od kameralnej Jesieni Jazzowej. Intensywny grafik (zazwyczaj 1,5 tygodnia koncertowej kumulacji), różnorodny i zrealizowany z rozmachem (jazzowe gwiazdy w Narodowym Forum Muzyki, scena klubowa, jam sessions, projekcje filmowe, koncerty w domach prywatnych). Nie da się ukryć – jeśli festiwal jazzowy wyprzedaje bilety na większą część programu to znaczy, że coś robią dobrze i należy sądzić, że nie jest to tylko dobry chwyt marketingowy (a promocja cieszy – łatwo zauważyć festiwalowe flagi i plakaty w miejskiej przestrzeni).
Głównymi punktami programu zazwyczaj są premiery, wsparcie gospadarza czyli Narodowego Forum Muzyki pozwala proponować artystom nieskromny aparat wykonawczy (od kwartetu smyczkowego, poprzez chór, orkiestrę kameralną lub pełnoformatową orkiestrę symfoniczną). Z jednej strony niewątpliwie łechce to artystyczne ego zapraszanych gości, z drugiej pozwala też nadać pewien elitarny sznyt całości – bo w końcu jeśli gra orkiestra, to pełna kultura jest. Muzycznie efekty, których ja byłem świadkiem bywały bardzo różne. W poprzednich latach można było usłyszeć na przykład wielce intrygującą kompozycję Amira El Saffara z Lutosławski kwartet, udany koncert Brada Mehldau z orkiestrą oraz niespecjalnie udany występ Charlesa Llooyda z chórem (chętni znajdą na Jazzarium spisane wspomnienia z tych wydarzeń).
Jednym z najważniejszych sukcesów w historii festiwalowej była niewątpliwie premiera suity Wild Man’s Dance przez Lloyda. Wykonanie sprzed 6 lat ukazało się w formie płytowej nakładem kultowego Blue Note Records – a to nie jest błaha sprawa. Saksofonista jest dzisiaj jednym z ostanich nestorów jazzu lat 60/70tych. Prowadzony przez niego kwartet rywalizował w tym wieku chyba tylko z zespołem Wayne’a Shortera o miano najlepszego bandu akustycznego jazzu. Na otwarcie tegorocznej edycji Jazztopad powrócił ze suitą Wild Man’s Dance. W sekstecie niewielkie tylko roszady personalne względem oryginalnego wykonania. Powracają Gerald Clayton na fortepianie, Miklos Lukacs na cymbałach (tych co Jankiel grał w “Panu Tadeuszu”), Sokratis Sinopolous na greckiej lirze. Na kontrabasie Harrish Raghavan (uprzednio Joes Sanders), na perkusji Eric Harland (uprzednio Gerald Cleaver). Aha, no i dodatkowo pojawia się orkiestra. Symfoniczna. Za aranżację odpowiada Michael Gibbs, dyryguje Radosław Labahua.
Jako osoba przyzwyczajona do muzyki tworzonej w składach raczej skromnych, czuję pewien respekt przed orkiestrą symfoniczną – kilkudzięsięcioosobowy twór działający jak jeden organizm, przebogate brzmienie, ogromna gama muzycznych barw. Wild Man’s Dance to suita, w której elementy melodycznego patosu czy brzmieniowego rozmachu są jak najbardziej obecne. Głęboki ton saksofonu Lloyda zakorzeniony jest w przecież w tradycji mistycznego spiritual jazzu lat 70tych, jego fascynacjach muzyką etniczną, transową. Egzotyczne brzmienie cymbałów i liry greckiej jest jedną z dominant całej kompozycji i stanowi jej niezaprzeczalną wartość (było takie solo na cymbałach, że myślę nawet Jankiel byłby pod wrażeniem). Pojawia się w trakcie koncertu fragment tradycyjnego bluesa, gdzie wszyscy muzycy mogą też zaprezentować niebagatelne umiejętności solistyczne.
Orkiestra nie gra w trakcie koncertu jedynie komentarza – spore partie muzyczne są rozpisane na skład symfoniczny. Aranż uwydania romantyczne tony, raczej bez eskperymentów formalnych, ale bardzo solidny harmonicznie. Nie do uniknięcia jest jednak sytuacja, w której ograniczona zostaje przestrzeń dźwiękowa sekstetu. I zasadnicze pytanie jest czy elementy wniesione przez orkiestrę rekompensują stratę jaką dla mnie jest mniejsza przestrzeń np. na sola Charlesa Lloyda, albo wspaniałe, uskrzydlające brzmienie greckiej liry. Otóż wydaję mi się że nie. Porównując z nagraniem sprzed sześciu lat (choć przy ilości wrażeń w ostatnim tygodniu, pamięć jest bardzo nierzetelnym nośnikiem) moje wrażenie jest takie, że Wild Man’s Dance AD 2019 było bardziej podniosłe, zagrane z przepychem, przebogate ale bardziej przekonuje mnie skromniejsze brzmieniowo za to bardziej skupione, intymniejsze, pozwalające szerzej rozwinąć skrzydła w improwizacji Wild Man’s Dance AD 2013. Jazztopad rozpoczął się z przepychem, którego muzyka Charlesa Lloyda zupełnie nie potrzebuje. Żeby nie było wątpliwości – koncert obfitował w piękne dźwięki, wspaniałe sola i melodie, ale większa ilość instrumentów na scenie niekoniecznie oznacza więcej muzyki.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.