JULIA WOLFE "Steel Hammer"
"Steel Hammer" jest opowieścią o pracy, a jednak idealnie nadaje się na świąteczny czas. A to za sprawą Trio Mediæval, które dodaje kompozycjom Wolfe podniosłości. Nie zmienia to, niestety, faktu, że muzycznie jest to dzieło równie zgrane jak historia słynnego młotkowego.
Sama idea przyświecają skomponowanemu w 2009 roku utworowi jest dość interesująca. Oto awangardowa artystka sięga po klasyczną, ludową pieśń o Johnie Henrym. Ta alegoria o młotkowym, który mierzy się z - wypierającym robotnika - młotem mechanicznym. Oczywiście w Polsce do takich historyjek podchodzimy z dystansem zrażeni nachalnym socrealizmem. Nie zmienia to faktu, że opowieść z XX wieku wydaje się obiecującym i inspirującym punktem wyjścia dla kompozytora. Zwłaszcza XX-wiecznego awangardzisty, który w przekonywający sposób mógłby rozpisać tę walkę na instrumenty akustyczne i elektroniczne, na człowieka i maszynę.
Wolfe potraktowała temat bardziej dosłownie. Główną rolę na płycie odgrywa Trio Mediæval, które manipuluje kolejnymi wersami pieśni: rozbiera je na części pierwsze, powtarza, przeciąga, etc. Od razu pojawiają się więc skojarzenia z innymi minimalistami. I rzeczywiście, gdy na dalszym planie pojawia się miarowy stukot, trudno oprzeć się wrażeniu, że obcujemy z wariacją na temat "Different Trains" Reicha. Ze względu na wykorzystanie ensemblu wokalnego specjalizującego się w muzyce dawnej na myśli przychodzi także "Pasja dziewczynki z zapałkami" autorstwa Davida Langa - kolegi Wolfe, piszącego również dla Bang on a Can All Stars.
No właśnie, problem w tym, że kompozytorka nie eksploatuje za bardzo swojego zespołu. W pierwszej połowie albumu jest on jedynie tłem i to bardzo niewyraźnie zarysowanym. Gdy Wolfe decyduje się oddać więcej miejsca Bang on a Can, materiał staje się po prostu dużo ciekawszy. Pojawiają się wówczas nie tylko partie wiolonczeli, klarnetu czy gitary zagęszczające przestrzeń lub budujące dramaturgie. Pozwalają one także głębiej wejść w samą opowieść, imitując dźwięki fabryki. Najbardziej podobają mi się zaś momenty, gdy Wolfe gra z oryginałem, wprowadzając na przykład banjo. Szkoda, że w tej warstwie Amerykanka nie była odważniejsza. W rezultacie dostajemy bowiem album jedynie niezły, a przy takich nazwiskach jest to jednak zawód.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.