Chameleon
Gdy w latach 90., za sprawą takich zespołów jak Brand New Heavies czy Incognito, zaczął wracać stary dobry jazz-funk, za tego typu granie brali się nie tylko młodzi artyści, ale ponownie i weterani gatunku. Z różnymi skutkami. Wiele z nich przesłuchałem raz i odłożyłem na półkę, inne skutecznie wyparłem z pamięci. Mam jednak wrażenie, że dziś ta muzyka zwyczajnie dojrzała. Do instrumentalnej wirtuozerii dołączyła na dobre perfekcja w produkcji muzyki.
„Chameleon” Masona to właśnie album na wskroś nowocześnie wyprodukowany, jak na nurt jazz-funku. Z jednej strony krystaliczna czystość, w której wyłapać da się każdy detal, z drugiej przestrzenność i „ciepło” – czy rozbrzmiewającego basu elektrycznego, czy to delikatnego Fender Rhodesa albo z pomysłem dobranych możliwości syntezatorów.
Ale „Chameleon” to także świadectwo dojrzałości od strony aranżacji i podejścia do kompozycji. Płyta to dużej mierze tribute album dla muzyki lat 70. Wybranych zostało sporo fajnych, niekoniecznie znanych utworów, z których w wielu maczał palce perkusista Harvey Mason: „Black Frost” z wczesnej płyty Grovera Jr. Washingtona, „Montara” Bobby’ego Hutchersona, „Before the Dawn” z repertuaru Patrice Rushen czy “Chameleon” Hancocka. Nie są to jednak klasyczne covery, a bardzo wysmakowane, odświeżone wersje. Największe wrażenie zrobił na mnie pierwszy z wymienionych kawałków. W miejsce staro brzmiących smyków wrzucono enigmatyczne, inteligentnie zagrane partie basu, delikatne trzaski imitujące muzykę z lekko poprzecieranego winyla oraz świetną solówke syna Washingtona – Kamasi.
Te aranżacyjna doskonałość nie oznacza bynajmniej, że kwestia jazzowych improwizacji została potraktowana po macoszemu. Solówek na elektrycznym pianie czy instrumentach dętych nie brakuje, choć fakt, że są one najczęściej mocno oniryczne, pozbawione czadu. Z tego też powodu, nastawiony na nie-chilloutowe granie słuchacz (i nieznający oryginalnych kompozycji) może poczuć pewien niedosyt czy wręcz znużenie.
Spośród utworów wyróżniają się jeszcze wsparte wokalem „If I Ever Lose This Heaven” (znane m.in. z repertuaru Average White Band) oraz „Places and Spaces”. Prasa zachodnia z kolei skupiła się na tytułowym „Chameleonie”, arcyznanym kawałku Hancocka, który zresztą dał nazwę tej płycie. To niestety mniej udana wersja, wpisująca się w pewien towarzyszący albumowi spokój i senność, tym samym odbierając intensywną pulsację znaną z oryginału. Niemniej to płyta mająca swoje niezaprzeczalne i nieprzeciętne plusy, którą warto przesłuchać i nasycać się znakomitym jazz-funkowym brzmieniem.
1. Black Frost; 2. Montara; 3. If I Ever Lose This Heaven; 4. Looking Back; 5. Before the Dawn; 6. Studio Life (Hold It One Second); 7. Places and Spaces; 8. Either Way; 9. Mase's Theme; 10. Chameleon
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.