Swoją uwagę kieruję w różne strony - wywiad z Dominikiem Kisielem

Autor: 
Piotr Wojdat
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Z jednym z najbardziej aktywnych pianistów ostatnich miesięcy rozmawiam na temat najnowszej jego płyty nagranej z wibrafonistą Dominikiem Bukowskim. Dopytuję o to, jaką ma receptę na zabieganie, będące nierozerwalną częścią naszej rzeczywistości. A także próbuję się dowiedzieć, dlaczego artysta upodobał sobie grę w duetach.

 

W ostatnim czasie wydajesz się być mocno zapracowany. Jesteś też wykładowcą na Akademii Muzycznej w Gdańsku. Jak dzielisz czas między projektami i obowiązkami?

Dominik Kisiel: Tak, trochę się tego nazbierało (to dobrze oczywiście :)). Jeśli spojrzeć na to w skali roku, to jest tak, że to się uzupełnia. Od października do czerwca mam czas na uczelnię, a sezon koncertowy to bardziej okolice od maja do października i wtedy mam czas na przygotowania i wyjazdy. Najgorzej się robi w czerwcu, wtedy jest zakończenie roku, zaliczenia, koncerty dyplomowe i dochodzą też różne projekty koncertowe. Jak się przetrwa czerwiec, to później nie jest już tak gęsto. Oczywiście kwarantanna dużo zmieniła, w poprzednim roku nie grałem praktycznie nic, ale teraz już jest lepiej, można się “odkuć” :)

Razem z wibrafonistą Dominikiem Bukowskim na Waszym albumie nagranym w duecie z ciekawością patrzycie w niebo. Co na nim dostrzegliście i jaki to miało wpływ na zawartość "Delta Scuti"?

DK: Jeśli chodzi o materiał na “Delta Scuti”, to szukaliśmy innego, nowego podejścia do muzyki. Chcieliśmy otworzyć się i w pełni improwizować. Spotykaliśmy się na próby, sesje improwizowane i w miarę upływu czasu wyklarowały się powracające, podobnie brzmiące motywy wynikające z naszych inspiracji, doświadczeń muzycznych itp. Ogólnie mówiąc - z pozornie chaotycznych improwizacji wyłaniają się motywy, które układają się w kompozycje i brzmią, jakby były “zaplanowane”. W międzyczasie odkryto, że pewien rodzaj gwiazd pulsuje w podobny sposób, to znaczy do tej pory sądzono, że to chaotyczne pulsowanie, lecz niedawno odkryto, że jednak jest to w jakiś sposób ułożone, można zaobserwować algorytmy, powtarzalności. Tak więc jest to dla nas pośrednia inspiracja, gdyż w trakcie pracy nad naszym materiałem zobaczyliśmy podobne zależności w naszej muzyce i w gwiazdach typu Delta Scuti. Postanowiliśmy dalej iść tym torem z myślą o kosmicznym pulsowaniu :)

A jak doszło do Twojego spotkania z Dominikiem Bukowskim? Czy pamiętasz, jakie wrażenie wywarł wtedy na Tobie ten artysta?

DK: Było tak, że któregoś dnia Dominik po prostu do mnie zadzwonił z propozycją wspólnego projektu i było to dla mnie pewnym wyróżnieniem, z racji tego, że muzyk z ogromnym doświadczeniem i ceniony w Polsce chce grać z kimś, kto dopiero raczkuje na tej scenie. Byłem ciekaw, jak ta współpraca się rozwinie, gdyż Dominik bierze udział w wielu różnorodnych projektach i ja też w różne strony kieruję swoją uwagę. Udało nam się nagrać płytę dla mnie ważną ze względu na znaczenie improwizacji w tej muzyce. Staram się, aby improwizacja była głównym czynnikiem wykonywanej przeze mnie muzyki, więc bardzo się cieszę z płyty!

Muzyka na "Delta Scuti" wydaje się być przez Was przemyślana i silnie naznaczona autorską wizją artystyczną. Jak wyglądały przygotowania do nagrania tej płyty? Na ile ten materiał jest efektem improwizacji?

DK: Jest przemyślana o tyle, o ile wcześniej się spotykaliśmy, graliśmy i rozmawialiśmy o naszym graniu. Tylko na pierwszym koncercie zagraliśmy utwory Dominika, gdyż był to festiwal wibrafonowy i mieliśmy zaplanowany materiał. Później, przez jakiś czas, mniej więcej rok graliśmy co tydzień 2-3 godzinne sesje improwizowane, gdzie część muzyki była w jakiś sposób określona, np. dominowały krótkie formy lub granie małą ilością dźwięków. Kiedy poczuliśmy się w tym na tyle swobodnie i pewnie, aby to nagrać, weszliśmy do studia.

Była to sesja w pełni improwizowana, graliśmy w oddzielnych pomieszczeniach, więc komunikacja była ograniczona. Nagraliśmy łącznie 45 utworów, z czego na płytę wybraliśmy 10 łączących się w jedną opowieść i ukazujących gdzieś w swojej materii pulsowanie gwiazd Delta Scuti. Każdy z improwizowanych utworów został nazwany później od gwiazd tego typu.

W znacznej mierze improwizowana jest z kolei Twoja solowa płyta "Stop", którą właśnie wydała wytwórnia Alpaka Records. Jaki jest zamysł twórczy tego albumu?

DK: Tak, ten album to też jest efekt długiej pracy, przygotowywałem się do nagrania pierwszej takiej płyty około dwa lata. Grałem koncerty improwizowane, ogrywałem się, uczyłem się jak grać, żeby jednocześnie przyciągnąć uwagę na cały koncert, ale nie przytłoczyć słuchacza ilością dźwięków. Grając długą, nieprzerwaną formę na fortepianie solo i do tego improwizowaną, trzeba być bardzo skupionym i uważnym, a jednocześnie umieć się wyluzować i dać ponieść muzyce. Ważny jest też dla mnie słuchacz, konkretnie jego przeżycia wewnętrzne. Chciałbym, aby to co gram, sprawiło żeby przeżył przemianę wewnętrzną, albo żeby był to pewien impuls do tego.

Z tytułem Twojego albumu wiążą się także pewne przemyślenia nad tym, jak zmienia się nasze życie. Zwracasz uwagę na zabieganie. Wiadomo, zawsze jest dużo spraw do załatwienia, są obowiązki. A z drugiej strony jest też wszechogarniający szum informacyjny, którego wszyscy doświadczamy. Jaka jest Twoja recepta na funkcjonowanie w takiej rzeczywistości?

DK: Chodzi mi o to, że przez ten natłok informacji często przestajemy się zastanawiać, dlaczego właściwie robimy różne rzeczy. Zatrzymanie się w tym jest potrzebne i chciałbym to uświadomić ludziom. Dlatego nagrałem próbę takiego zatrzymania, “stopu”, i miałem to w głowie już jakiś czas temu. Chciałem zatrzymać ludzi po to, by przyjrzeli się temu wszystkiemu co robią, by zaobserwowali przez chwilę samych siebie. Głównie po to, żeby świadomie mogli dowiedzieć się, czy ma to dla nich sens. Czy to, czym się zajmują, czy nawet w jaki sposób się zachowują w stosunku do innych ludzi - czy spełnia to ich wyobrażenia bycia dobrym człowiekiem.

Ale okazało się, że niespodziewana kwarantanna w poprzednim roku już to zrobiła. Cały świat zatrzymał się na chwilę, wszystkie obowiązki nagle przestały mieć znaczenie priorytetowe i ludzie zmienili na tę chwilę swoje codzienne funkcjonowanie, mieli możliwość zanurzyć się w siebie i poznać to, czego naprawdę potrzebują.

Dla mnie istotnym jest odnalezienie swojego miejsca w życiu. A konkretnie takiego miejsca, gdzie jest dobrze, ale też takiego, gdzie mam możliwość robienia czegoś, co przyda się innym ludziom; czegoś po co chętnie i świadomie będą sięgali.

Myślę, że receptą na funkcjonowanie jest tworzenie nowej rzeczywistości. Takiej, w której świadomie szukamy siebie i dążymy do bycia jednością z innymi ludźmi.

Na potrzeby "Stop" przygotowałeś tylko jeden przewodni motyw. Czy poza tym muzyka powstawała spontanicznie?

DK: Tak, był to w pełni improwizowany akt, nagrany bez przerwy, później tylko podzielony na oddzielne tracki na potrzeby płyty. Spontaniczność wynika z potrzeby kreatywnego tworzenia muzyki. Jedyny motyw wymyśliłem jako swoisty temat całego wykonania, jako tytuł, który spaja całość w jedną opowieść. Jest to motyw błyskawicy, stąd nazwa pierwszej części “Allegro fulmine”. Ma przyciągać i zainteresować słuchacza, wywołać impuls by wejść na drogę improwizowanej muzyki. Ta muzyka powstaje spontanicznie pod wpływem tego, co w danym momencie czuję. Ale nie chodzi o moje uczucia, tylko bardziej o odbiór jakiegoś rodzaju częstotliwości. Tak jakbym był anteną, która odbiera sygnały i przetwarza to na dźwięki fortepianu. Mam takie wyobrażenia, że jest to kosmiczne oddziaływanie determinujące wyższe stany świadomości. Moją ideą jest możliwość świadomego wejścia w taki stan zarówno ze strony grającego, jak i ze strony słuchacza i połączenie tego, w taki sposób, by kwantowo móc uzdrowić się podczas doświadczania muzyki. Wkraczamy tu w bioelektryczność i biopola, łączenie się z wibracjami wszechświata, podnoszenie tej wibracji i obnażanie tych niższych, wykorzystujących energię ludzi.

Jaki jest Twój stosunek do improwizacji i komponowania? Kto w tych dziedzinach wywarł na Tobie szczególny wpływ?

DK: W miarę mojego rozwoju muzycznego coraz bardziej zwracałem uwagę na improwizację jako na kreatywny proces powstawania muzyki. Chciałem rozwijać ten sposób, ponieważ uważam go za najbardziej naturalny i odpowiedni dla muzyki. Oczywiście jako muzyk staram się o jak najlepszy warsztat techniczny i teoretyczny. Wiadomo, jako pianista, słucham wielu pianistów - zaczęło się od Leszka Możdżera i Oscara Petersona, później był Keith Jarrett, Herbie Hancock, teraz Brad Mehldau, Nils Frahm, także Pat Metheny, Christian Scott, ale też klasyczna muzyka od Chopina przez Ravela i Rachmaninowa aż do Poulenca i Pendereckiego.

To wszystko wywarło na mnie ogromny wpływ i poszukiwałem dalej. Na świecie bardzo dużo gra się muzyki improwizowanej, doszło do połączenia improwizacji z kompozycją i tak powstał termin “comprovising”. Wymyślił go pianista Danilo Perez i razem z Waynem Shorterem na saksofonie tworzą w ten sposób muzykę w kwartecie jazzowym. Stawia to ogromne wyzwania przed muzykami, gdyż wymaga to skupienia i słuchania innych przez cały czas wykonywania utworu, tworzenia go na żywo; świadomości formy, budowania napięć muzycznych i nieprzerwanej komunikacji pomiędzy członkami zespołu.

W ostatnim czasie chyba polubiłeś grę w duetach. Grasz z Dominikiem Bukowskim, ale niedawno też występowałeś z saksofonistą Wojciechem Bergielem. Do tego masz na koncie wspólny album z saksofonistą Jakubem Klemensiewiczem...

DK: Tak wyszło, że gram ostatnio dużo duetów i myślę, że wynika to z przejrzystości, jaką można osiągnąć w duecie, jednocześnie mając towarzysza do pomocy w tworzeniu. Większy zespół wymaga złożenia wielu elementów i jest to czasochłonne, natomiast duet jest formą bardzo przystępną i można też poszaleć i kreatywnie podejść do muzyki. Każdy duet jest zupełnie inny, muzyka płynie w inną stronę, ale ważne jest częste spotykanie się na scenie. Z Jakubem nagraliśmy już jakiś czas temu album z kaszubskimi melodiami - Kuba pochodzi z Jastarni i to z jego inicjatywy powstał album i nowe wydawnictwo MJUSE Records.

A jak wspominasz koncert w ramach projektu "Missa Gratiatoria"? Tobie i pozostałym muzykom towarzyszył Akademicki Chór Uniwersytetu Gdańskiego.

DK: “Missa Gratiatoria” to szczególny projekt, gdyż jest to msza jazzowa skomponowana przez Leszka Możdżera dla chóru na 35-lecie istnienia. Rzadko spotykane instrumentarium oraz w połowie improwizowane wykonanie powoduje, że jest to unikalne dzieło i pokazuje nowatorskie podejście do formy mszy. Celesta, wibrafon, dzwony rurowe, fortepian, pełny chór oraz dyrygent - solista to skład, w jakim graliśmy. Piękna sceneria Teatru Leśnego w Gdańsku dołożyła swój klimat, koncert był wyjątkowy i dobrze nam się grało. Było to ciekawe doświadczenie, pierwszy raz miałem okazję grać z chórem i wspominam to bardzo dobrze!