Maria Schneider: Ludzie jak ja, za zyski ze Spotify nie mogliby sobie kupić nawet kanapki.

Autor: 
Marta Jundziłł
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Pierwszej damy jazzowej orkiestry – wielkiej Marii Schneider nie trzeba nikomu przedstawiać. To, że jest wielką kompozytorką i liderką wie każdy. Mało kto zna ją natomiast jako aktywistkę, która dzielnie walczy z wielkimi korporacjami jak Google, czy Amazon. W tym wywiadzie Maria opowiada mi o swoim zespole, pierwszych kompozycjach i ostatnim wydaniu „Data Lords”.

Osią rozmowy jest jednak muzyczny przemysł, big data, serwisy streamingowe i zarobki artystów w Internecie.

Czy Schneider to niemieckie nazwisko?

To niemieckie nazwisko, ale moja rodzina od bardzo dawna mieszka w Stanach.
Moi dziadkowie pochodzą natomiast z Holandii. Więc posiadam niemieckie, holenderskie i francuskie korzenie.

Czy pamiętasz konkretny moment, w którym zdecydowałaś, że na poważnie zajmiesz się muzyką i komponowaniem?

Kiedy byłam bardzo młoda, pisałam muzykę na swoje recital, ale nie było to nic szczególnie imponującego. Nie miałam wówczas pewności siebie. W college’u podczas zajęć z teorii muzyki mieliśmy za zadanie napisać muzykę na kwartet smyczkowy. Jeden z moich nauczycieli stwierdził, że mój utwór jest naprawdę dobry i zachęcił mnie do tego, aby wziąć kompozycję jako główny kierunek studiów. Byłam niezwykle szczęśliwa, że ktoś taki w ogóle pomyślał, że mogę stać się kompozytorką. To były pierwsze lata studiów. Następnie zaczęłam komponować coraz więcej. Słuchałam mnóstwo jazzu, który bardzo na mnie wpłynął. Ostatecznie mój nauczyciel kompozycji słysząc wielkie inspiracje muzyką jazzową w mojej pracy zasugerował, że powinnam udać się na próbę big bandu uniwersyteckiego i napisać coś dla nich. Tak właśnie się zaczęło.

 

A czy pisałaś kiedyś muzykę dla mniejszych składów?

Raczej nie. Jest sporo ludzi, którzy zrobili wersje mojej muzyki na małe składy. Norma Winstone pięknie wykonała „Hang Gliding”. Tę aranżację nazwała „Among the Clouds”. Jest też dużo osób, które nagrały różne wersje mojego utworu „Choro Dançado”. Ludzi robią to na własną rękę.

Jak wygląda Twoje miejsce pracy? Gdzie piszesz?

Mam małe mieszkanie na Manhattanie. Mam tam pianino, z tablicą do pisania obok. Kilka lat temu kupiliśmy dom na wsi, do którego przyjeżdżamy w weekendy. Teraz, podczas epidemii COVID-19, jesteśmy tu znacznie częściej. Mam tu więcej miejsca, ale też dużo więcej rozpraszających rzeczy jak ptaki, motyle i otaczającą mnie naturę. 

Chciałabym spytać Cię o Twoją orkiestrę. Jak długo ją tworzyłaś? Czy skład jest stały? W jaki sposób dobierasz muzyków do zespołu?

To pewnego rodzaju ewolucja. Na początku szukałam ludzi, z którymi chciałabym zagrać: ludzi, z którymi już kiedyś grałam, albo o których słyszałam. Teraz zmiany w składzie zachodzą bardzo rzadko. Czasami ktoś rezygnuje, wówczas muszę zrobić jakąś zmianę, ale to naprawdę rzadkie przypadki. Jeśli już się zdarzy, to zazwyczaj rozmawiam ze znajomymi muzykami i proszę o rekomendację. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy usłyszałam puzonistę – Marshalla Gilkes’a. Pomyślałam: Wow, bardzo chciałabym z nim pracować. I wówczas mój puzonista basowy zaproponował, żebym posłuchała też Ryana Keberle. Tak zrobiłam i zatrudniłam ich obu. Są fantastyczni. Oni natomiast polecili mi Mike’a Rodrigueza. Znałam już go wcześniej, ale nie byłam świadoma rozpiętości jego gry. Dzięki tej rekomendacji zyskałam kolejną świetną osobę do mojego zespołu.

 

Czy orkiestra współpracuje z jakąś instytucją?

Nie. Nie aplikuję po żadne granty. Działamy, jako grupa niezależnych muzyków. To płynne. Nie zatrudniam ich na stałe, nie muszą grać ze mną każdego koncertu. To raczej luźna współpraca, ale pod względem finansowym muszę mieć pewność, że kiedy organizuję jakiś koncert dostanę wystarczającą dużo pieniędzy dla zespołu i na koszty podróży. Inaczej nie mogę wziąć takiego koncertu. Organizacje ani instytucje nie wspierają nas w żaden sposób. Wynagrodzenie dostajemy bezpośrednio z koncertów. Oczywiście instytucje wspierają miejsca, w których występujemy, ale nie na bezpośrednio.

Czekaliśmy na Twój nowy album przez 5 lat. Co się wydarzyło w tym czasie? Jaki był Twój główny projekt?

To był bardzo pracowity czas: pisanie muzyki, granie koncertów, podróże, uczenie. Napisanie takiej ilości muzyki, organizacja prób i występy zajmują naprawdę sporo czasu. Oprócz tego zawsze robię rewizję swojej pracy. W przypadku mojego zespół, kiedy decyduję się na nagranie materiału, muszę wynająć studio z rocznym wyprzedzeniem. Zarządzanie planem 18. zajętych muzyków to nie najłatwiejsze zadanie. W 2019 roku były dosłownie 4 dni, podczas których mogłam zebrać całą orkiestrę w jedno miejsce. Dokładnie w te 4 dni nagraliśmy „Data Lords”. Zawsze działania orkiestry muszę planować z dużym wyprzedzeniem. Całe szczęście, nie zaplanowałam nagrań na czas epidemii COVID-19, ponieważ z pewnością musielibyśmy to przełożyć, a potem niewiadomo jak długo czekać na ponowną szansę. Rok, dwa? Na szczęście udało się nagrać przed pandemią.

 

A jak planujesz promocję albumu w czasie pandemii?

Największy problem to fakt, że nie możemy wykonywać muzyki na żywo. Po koncertach sprzedajemy sporo płyt, a na koncertach możemy wreszcie pokazać muzykę w wersji live, przed publicznością. Obecnie do czasu, kiedy będziemy mogli normalnie wystąpić minie pewnie rok od wydania „Data Lords”. Z drugiej strony warstwa tematyczna albumu jest obecnie bardzo na czasie. W jakiś dziwny sposób zostaliśmy wciągnięci w świat internetu. Jesteśmy wykorzystywani przez wielkie korporacje jak Google, Facebook, czy Amazon, które uczą się o nas, targetują, wysyłają do nas dedykowane reklamy i manipulują nami. Dzięki pandemii większość nas spędza więcej czasu w domu i ma wreszcie czas na proste życiowe czynności jak chociażby zadbanie o swój ogród. Dużo ludzi znalazło czas na wychodzenie w naturę, skupienie się na tym, co tak naprawdę prawdziwe. Idąc dalej: sądzę, że ludzie coraz bardziej zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo wszystko jest upolitycznione, podzielone pomiędzy prawą a lewą stronę. Jak bardzo jesteśmy manipulowani przez media tradycyjne i social media. Jest na ten temat doskonały dokument na Netflixie – „The Social Dilemma”. Opowiada o tym, dlaczego jesteśmy coraz bardziej skorzy do taki agresywnych protestów, dlaczego rzeczy wymykają się spod kontroli. Według mnie to wina social mediów, wypływu zbiorów danych i manipulacji naszych umysłów. Kiedy ludzie szukają informacji w internecie, zawsze znajdują treść, która jest wyświetlana „pod nich”. Moje newsy będą tożsame z tym, co chcę przeczytać, twoje newsy z tym, co ty chcesz przeczytać. Nasze poczucie tego, co jest prawdziwe nie jest takie samo. Dlatego jedna strona myśli, że druga oszalała. W naszym świecie nie ma prawdy pośrodku. Każdemu jest serwowana skrzywiona wersja informacji. To przerażające i mam nadzieję, że ludzie będą coraz bardziej świadomi tego fenomenu. Teraz, ludzie siedzą w swoich domach i mają więcej czasu, by zyskać świadomość. To dobrze. „Data Lords” nie jest muzyką do słuchania w samochodzie. To może być nawet niebezpieczne (śmiech). To muzyka do prawdziwego słuchania, myślenia i stawania się coraz bardziej świadomym.

Jesteś bardzo stanowcza wobec swojej muzyki w Internecie. Bardzo trudno jest ją znaleźć na Spotify, Youtube i innych serwisach streamingowych.

Umieściłam pięć piosenek na Spotify. Jeśli chodzi o Youtube: niestety, większość mojej muzyki tam zamieszczonej nie jest przez mnie autoryzowana. To dość skomplikowana decyzja, czy powinnam ją stamtąd ściągać, czy zostawić. Ludzie, którzy ją tam umieścili, to często studenci, wykonujący moją muzykę. Nie chcę ich urazić, poprzez ściągnięcie tej muzyki z platformy, ale to nielegalne, że zamieścili ją tam bez mojej zgody. Ich covery w pewnym sensie rywalizują z moją własną muzyką. Ludzie słyszą studentów grających moje utwory i niektórzy z nich mogą pomyśleć, że to ich kompozycje, a nie moje.

Dlaczego nie chcesz się dzielić swoją muzyką przez te kanały?

Album „Data Lords” kosztował mnie 250 000 dolarów, może nawet więcej. To sporo. Największy problem z Youtube i Spotify jest taki, że pomimo faktu, że moja muzyka jest uznawana przez krytyków, nadal grupa moich odbiorców jest bardzo mała. Big bandy jazzowe są niszowe, a na Spotify 10 000, 20 000 nawet 1 000 000 słuchaczy przynosi ci właściwie zerowy dochód. Zapytałaś mnie dziś, co robiłam przez ostatnie pięć lat: przede wszystkim przygotowywałam swoją muzykę i nie płaciłam sobie za to. Jeśli weźmiesz pod uwagę czas, który poświęciłam na tworzenie, koszty wydania „Data Lords” wzrosną do 5 000 000 dolarów. I to raczej ostrożne szacunki, bo to czym się zajmuje wykracza poza pełen etat. Na mojej stronie internetowej mogę oszacować jak wiele osób kupi mój album i na tej podstawie zakładam jaka powinna być cena takiego wydania. To bardzo ważne dla muzyków: być w stanie wycenić swoją twórczość na podstawie inwestycji kosztów, jaką artysta musi ponieść. Jest mnóstwo ludzi (i ja sama zaliczam się do tej grupy), których muzyka wymaga bardzo dużych nakładów finansowych. Zatrudniamy innych artystów, wynajmujemy drogie studia, płacimy za miesiące masteringu, oprócz tego płacimy za studio do prób i wypłacamy honoraria za próby. Z drugiej strony są też muzycy, których produkcja muzyki kosztuje bardzo mało, wszystko są w stanie zrobić w swoim domu na komputerze. Nie płacą innym muzykom, bo bazują na elektronice. I tacy muzycy mogą mieć znacznie większą publiczność niż ja. Na przykład ktoś może tworzyć muzykę new age, odtwarzaną namiętnie po tysiące razy w centrach odnowy i SPA. Taki twórca zarabia mnóstwo pieniędzy, a jego muzyka wymaga niskiego nakładu. Znam kobietę, która pisze tego rodzaju muzykę. Jest grana w hotelowych lobby i windach. Ona wie, że to nie jest wysoka sztuka, ale przecież zarabia dużo kasy na Spotify (śmiech). Ktoś taki jak ja za zyski ze Spotify nie mógłby sobie kupić kanapki.

 

Na Spotify, niestety wszystko kręci się wokół liczby odbiorców.

Na Spotify i Youtube wszyscy artyści są wyceniani w ten sam sposób. Twórcy Spotify ustalają ile będą płacić za jedno odtworzenie i niezależnie wszystkim płacą tyle samo. A muzyka nie jest zawsze taka sama. Kosztuje różne sumy. Ale ze „streamingową ekonomią” nie ma niestety czegoś takiego jak wolny rynek do ustalania własnych cen. A problem polega na tym, że najdroższa w produkcji muzyka jak moja, czy muzyka klasyczna ma najmniejszą liczbę odbiorców. We współczesnym świecie streamingu muzycy nie mogą decydować o cenie własnej muzyki. A bez platform jak Spotify mało kto ma szanse dowiedzieć się, że ktoś taki jak ty w ogóle istnieje. To nadużycie rynku. Co powinni zrobić nowi artyści tworzący niszową muzykę? Całe szczęście ja zbudowałam swoją oddaną publiczność lata temu na platformie Artistshare. Ale mimo to, jest mi coraz trudniej. Spotify ułatwia życie słuchaczom, ale utrudnia artystom.

A co sądzisz o Social Mediach? Facebooku?

Wszystkie te rzeczy mogłyby być ok, gdyby tylko tak bardzo nami nie manipulowały. Facebook może być dobrym sposobem informowania o mojej muzyce. Ale gdy ludzie logują się do tego serwisu, ich dane są zabierane. Nawet nie zdajemy sobie sprawy jak wiele informacji wypływa z naszych telefonów, w jaki sposób wielkie korporacje śledzą nas i nasze upodobania. Rozmawiamy z kimś przez telefon i nagle na Facebooku widzimy reklamę rzeczy, o której rozmawialiśmy. To nadużycie. Nie wiemy co tak naprawdę te firmy przejmują. „Warunki użytkowania”,  które musisz kliknąć kiedy chcesz ściągnąć aplikację na telefon są tak długie, że właściwie nikt ich nie czyta. A nawet gdyby ktoś je czytał, to i tak żeby je zrozumieć potrzeba by zespołu prawników.

Wielkie korporacje tworzą produkty, od których ludzie się uzależniają. Youtube trenuje nasze dzieci, sugerując im filmy, które mają oglądać. W dokumencie, o którym mówiłam „Social Dilemma” pokazano, że ludzie z Doliny Krzemowej w ogóle nie pozwalają swoim dzieciom oglądać Youtube’a i posiadać telefonów komórkowych. Chcą by ich pociechy bawiły się na zewnątrz, robiły rzeczy o których mowa w utworze „A World Lost” (na albumie „Data Lords”). Naprawdę nie wiem jak ludzie pracujący w branży wielkich technologii mogą żyć bez wyrzutów sumienia.  Efekt ich pracy naprawdę nie sprawia, że ludzie są bliżej siebie, że są szczęśliwsi. To nie wzbogadza naszego życia.

Zgadzam się w pełni.

Dane są potęgą, a wszystkie te firmy mają je od nas za darmo. Kiedyś, mój partner skomentował tę sytuację. Stwierdził, że oni nawet nie płacą za „kable”, którymi zabierają nasze dane. My płacimy za internet, za wszystkie rachunki. Napisałam artykuł na moim blogu na temat ekonomii opartej na barterze pomiędzy nami a wielkimi korporacjami. Oni biorą od nas wrażliwe dane, a w zamian oferują nam muzykę, darmowe emaile, mapy itd. Więc to typowa „transakcja barterowa”, ale nie jest w ten sposób traktowana, w kontekście podatków. A transakcje tego typu powinny być opodatkowane. To nie fair, że firmy, które sprzedają produkty w regularnej formie muszą płacić podatki, ale firmy, które czerpią od nas wrażliwe dane nie muszą za nie płacić. Normalnie prosperujące sklepy z adekwatnymi cenami nie mogą w żaden sposób konkurować z Amazonem. Amazon wciąż obniża ceny, bo tak naprawdę jedyne, na czym mu zależy są nasze dane. To szaleństwo.