Sezon na Iyera

Autor: 
Kajetan Prochyra
Zdjęcie: 

tekst jest rozwinięciem recenzji płyty "A Cosmic Rythm With Each Stroke" Vijay'a Iyera i Wadady Leo Smitha.

Pianista, kompozytor i improwizator Vijay Iyer jest dziś na czubku muzycznego świecznika. Ma w swym curriculum Grant Geniuszy, tytuł profesora na uniwersytecie Harvarda, ekskluzywny kontrakt z wydawnictwem ECM. Mówiąc krótko ma pozycję, jaką w najnowszej historii jazzu miał może tylko Wynton Marsalis. Nad trębaczem ma Iyer jedną, ogromną  przewagę: zainteresowanie wywołuje nie jako „pianista jazzowy” - ale po prostu jako twórca - by nie powiedzieć: artysta.

Stojąc na świeczniku można się przede wszystkim poparzyć. Nie cierpi więc Iyer na brak wrogów, którzy zarzucą mu wszystko, o co tylko można oskarżyć kogoś wykonującego zawód muzyka. Jednocześnie pochlebcy nie zdążą nawet porządnie wsłuchać się w jego kolejne nagrania, by obwołać je albumami roku (tu wpisz datę wydania dowolnej jego płyty). Jak z tym żyć - na to swoimi kolejnymi przedsięwzięciami artystycznymi odpowiada sam Iyer. Ja chciałbym zastanowić się tu nad tym co z tego - jak w tym gąszczu hejtu i lovu poruszać może się Słuchacz. Pytanie to wydaje się być tym bardziej zasadne, że już za miesiąc, w ramach Światowego Dnia Jazzu, będziemy mogli  we Wrocławiu wysłuchać premierowo jego muzyki na trio jazzowe (Iyer - fortepian, Stephan Crump - kontrabas, Tyshawn Sorey - perkusja) i orkiestrę kameralną (NFM Leopoldinum).

Za co go nie lubić?
Na przykład za to, że kradnie wszystkim robotę. Od podnóża starożytnej egipskiej świątyni Dendur po nowo otwartą przestrzeń poświęcą sztuce współczesnej Met Breuer - wszędzie Iyer. Fakt, że wcześniej muzyków jazzowych nie zapraszano tam wcale Vijayo-sceptycy wolą przemilczeć.
Z drugiej strony fakt, że najbardziej prestiżowe stypendium MacArthura - grant geniuszy - otrzymał przed swoim nauczycielem i bezdyskusyjną jazzową ikoną - Stevem Colemanem - albo, że jego pierwszy (całkiem sympatyczny i interesujący) album „z muzyką poważną” - „Mutations” - z miejsca odbił się echem silniejszym niż premierowe nagrania Steve’a Reicha czy Johna Adamsa - nie wspominając o kompozytorskich płytach jakiegokolwiek jego metrykalnego rówieśnika - powinien budzić u Czytelniczek i Czytelników pewną podejrzliwość.

Najnowszy album - „A Cosmic Rythm With Each Stroke” - internetowa mekka muzycznej hipsterki, portal pitchfork.com,  przyznał krążkowi tytuł „Best New Album” i wysoką notę 8.5. (Dla porównania: w zestawieniu najlepszych 50 albumów ubiegłego roku na tych samych łamach, album z analogiczną notą - „Divers” Joanny Newsom znalazł się na miejscu 13, tracąc do pozycji 10tej - „Epic” Kamasiego Washingtona - 0,1 punktu, a wyprzedzając m.in. Björk czy Drake’a - mówiąc krótko: nowy krążek Vijay’a ceniony jest wysoko).

Nie muszę dodawać, że już teraz zainteresowanie medialne duetem Iyer/Leo-Smith przewyższyło o kilka długości ilość publikacji na temat płytowego wydania „Ten Freedom Summers” - epickiego utworu wyróżnionego tytułem finalisty konkursu Pulitzera (2013) a przede wszystkim muzycznego podsumowania historii ruchu praw człowieka w Stanach z wyjątkowej perspektywy świadka i uczestnika tych wydarzeń - (niespodzianka) Wadady Leo Smitha. Prawdopodobnie też „efekt Iyera” sprawi, że z tekstów o współpracy pianisty i trębacza więcej osób dowie się o istnieniu ruchu AACM - którego Wadada jest jednym z filarów - niż rok temu podczas jubileuszu 50-lecia istnienia jednego z najbardziej reformatorskich ruchów w historii muzyki XX wieku.

Tak. Vijay Iyer ma w świecie krytyków i opiniotwórczych mediów pozycję niestandardowo uprzywilejowaną. Nawet bardziej masowe środki przekazu chętnie piszą o „fizyku w świecie jazzu” (tak, Iyer studiował fizykę i choć związek z nią zakończył ćwierć wieku temu, musi z tego romansu tłumaczyć się w każdym co głupszym wywiadzie). Publikacja taka na conajmniej rok zaspokaja głód na tematy związane ze współczesną muzyką nie-komercyjną u większości kierowników redakcji mediów masowego rażenia. Takie są uroki hipster-krytyki. Skutkiem ubocznym takiego hype’u na Iyera jest frustracja jego kolegów po fachu.
W internecie głośnych echem odbiły się zarzuty jakie postawił Iyerowi gitarzysta Kurta Rosenwinkel - na wieść o tym, że pianistę wyróżniono grantem geniuszy. Według Rosenwinkla y Iyer nie ma swojego brzmienia i jest, w gruncie rzeczy, bylejakim jazzmanem. W prywatnych rozmowach wtóruje mu wielu muzyków zza Oceanu, udowadniając jak bardzo jest on artystą przereklamowanym.

Artysta w relacji
To prawda: to nie wyjątkowy „sound”, „groove” czy „swing” sprowokował zaproszenie Iyera do współpracy z Metropolitan Museum of Art - ale szerokość jego muzycznego horyzontu. To właśnie ta cecha jest dziś chyba najważniejsza w świecie muzyki, która wymknęła się gatunkowym podziałom. Strażnicy gatunkowych płomieni zdają się uparcie tego nie dostrzegać - tak w USA jak i na dużo bliższych muzycznych podwórkach.

W Metropolitan Museum of Art najpierw zagrał Iyer ze swoim triem. Koncert odbył się  w wyjątkowej scenerii -  u podnóża wspomnianej egipskiej świątyni Dendur. Następnie pianista poproszony został o przygotowanie 3-tygodniowej artystycznej rezydencji na otwarcie nowej przestrzeni MET Breuer - poświęconej sztuce najnowszej i jej prezentacji w kontekście przebogaterj kolekcji MET. Na otwarcie zwiedzający oglądać mogą dwie wystawy - „Unfinished” - prezentującą liczny zbiór niedokończonych dzieł artystów najróżniejszych dziedzin - oraz właśnie monograficzną wystawę prac Nasreen Mohamedi. To do tej wystawy powstała muzyka „A Cosmic Rythm With Each Stroke”.

Rezydencję zatytułował Iyer Relations. Pomysł na nią oparł na zaproszeniu do współpracy muzycznych przyjaciół z różnych stron siatki swoich zainteresowań. Obok jego słynnego tria znaleźli się więc saksofoniści Rudresh Mahanthappa, Steve Lehman czy Mark  Turner, trębacze na czele z Wadadą Leo Smithem, Grahamem Haynesem czy Amirem ElSaffarem, pianiści Vicky Chow, Kris Davis czy Craig Taborn a także m.in. skrzypaczka Jen Shyu, wiolonczelistka Okkyung Lee, grający na tabli Nitin Mitta, pisarz Teju Cole, dj’e, artyści wizualni i inni.
Żeby było jeszcze zabawniej koncerty w ramach rezydencji odbywają się za dnia - między 10:30 a 17tą i prawie każdy jest projektem specjalnym - jak otwierający rezydencję solowy recital Iyera na organach (ponoć grał na nich pierwszy raz w życiu) czy zamykające cykl Relations „Conductions”, które poprowadzi Tyshawn Sorey.

Na tym nie koniec pracy Iyera-kuratora. W przyszłym roku odpowiadać będzie za program prestiżowego festiwalu muzyki nowej Ojal w Kaliforni (jego poprzednikami na tym stanowisku byli m.in. Dawn Upshaw, Esa-Pekka Salonen, Sir Simon Rattle, Pierre Boulez czy Igor Strawiński!

I zanim hejterzy obrzucą krzywym spojrzeniem MET Breuer, Nowy Jork, Ojal, Kalifornie i oczywiście samego Iyera, dodam tylko, że w kwietniu w Whitney Museum swoją niezwykłą rezydencję rozpocznie 87-letni Cecil Taylor (program zostanie ponoć opublikowany w najbliższy wtorek, ale zaprogramowanie Cecila to od pół wieku oksymoron) a w Veterans Room w Park Avenue Armor swój całoroczny kuratorski cykl zainauguruje Jason Moran (wcześniej nie tylko jazzmen z kontraktem w Blue Note, ale także uczestnik biennale sztuki w Wenecji czy Dokumenta Kassel).
Pytanie: co jest ważniejszym wspólnym mianownikiem dla Iyera, Morana i Cecila Taylora - jazz czy szerokość muzycznego horyzontu? Troska o czystość gatunku czy gęstość muzycznych relacji?

Pamięć i odpowiedzialność
Po co to wszystko? Po co grać tę muzykę. Pytanie to postawił Iyerowi (w nieco innej formie) Anil Prasad na łamach portalu Innerviews. Zapytał on o odpowiedzialność, która pojawić mogła się u pianisty wraz z rozwojem jego kariery.

To służba: co ja mogę zrobić dla innych? Co muzyka może dać ludziom? Jak może odegrać pozytywną rolę w czyimś życiu? Co mogę zrobić by, jako wykładowca akademicki, pozytywnie wpłynąć na moich studentów? Często spotykam się z uczniami szkół średnich i podstawówek. Pochodzą z różnych środowisk - część z niezwykle uprzywilejowanych, część - wprost przeciwnie. Gdy rozmawiam z tymi pierwszymi, staram się zasiać w nich pytanie: jaki jest cel bycia muzykiem, co oni mogą zaoferować światu? Kiedy spotykam się z tymi, którzy na codzień mają mniej, chcę im przede wszystkim pokazać, że ich głos ma znaczenie.
Mam także poczucie odpowiedzialności wobec muzycznej wspólnoty, z którą jestem związany. Tym jest dla mnie odpowiedzialność. Nie troską o przyszłość jazzu a oto by ludzie czuli swoją siłę.

Łatwo jest to powiedzieć. Iyer jednak rzeczywiście wprowadza te idee w życie. Zaskakująco trudno takie myślenie odnaleźć na naszej krajowej muzycznej scenie. W jazzie pojawia się ono chyba tylko wtedy, gdy któryś z jazzowych weteranów znajduje się w sytuacji tak złej, że właściwie za późno by nieść mu pomoc. Wyjątek zdają się stanowić środowisko sceny muzyki tradycyjnej.

Zawieszę w tym miejscu ten szkic - przecież miała to być tylko recenzja płyty „A Cosmic Rythm With Each Stroke". Jednak warto pamiętać, że w jazzie płyty są tylko zapisem procesu - muzyką uchwyconą w danej chwili - momentem twórczego procesu. Tak z pewnością jest w przypadku tego albumu, który na koncertach (oby także w Polsce) mienić będzie się całym spektrum barw, jakimi dysponują Iyer i Wadada.

W najbliższym czasie przyjedzie do nas ten pierwszy. Warto w tym miejscu przybić piątkę Piotrowi Turkiewiczowi (Nardowe Forum Muzyki, Festiwal Jazztopad), który sprawił, że w swym - jak widać mocno napiętym grafiku - zmieścił Iyer zamówienie kompozytorskie dla NFM i to z okazji Światowego Dnia Jazzu. Ciekaw jestem bardzo jaką muzykę stworzy pianista ze swymi starymi (Crump, Sorey) i nowymi (NFM Leopoldinum) przyjaciółmi. Jakie powstaną między nimi relacje - w dodatku pod tak donośnym tytułem jak Światowy Dzień Jazzu. Obstawiłabym jednak, że zamiast wypowiadać się na temat jazzu, Iyer zrobi to, co potrafi najlepiej: zaprosi nas do improwizacji.