Czasem zdarza się, że gdy bierzemy do ręki nieznaną płytę, widzimy na okładce takie nazwiska, które gwarantują jakość i zapowiadają interesujące przeżycia muzyczne. I nie jest zaskoczeniem, jeśli są to albumy doświadczonych, w tym wypadku, gitarzystów, na przykład: Pata Matheny'ego, Johna Scofielda czy Freda Fritha, a więc muzyków z długim stażem. Jednak gdy wpadnie nam w ręce najnowszy album gitarzystki 31-letniej i wtedy pomyślimy: „To będzie coś!", to jest sytuacja niebywała.
Uri Caine – główny dekonstruktor wielkiej klasyki z Mahlerem, Wagnerem na czele lider niemalże funkowego trio Bedrock ma swoje trzecie oblicze. Znane jest ono od lat i wszyscy spragnieni Caine’a – jazzmana czekają na jego odsłony ze zniecierpliwieniem. Mowa o klasycznym fortepianowym trio działającym od dawna i mającym na koncie wysko cenione albumy takie choćby jak „Blue Wail”.
Fred Hersch – pianista, kompozytor, a od wielu lat również i wykładowca w New England Conservatory. Działa na jazzowej scenie od 30 lat. W tym czasie zaznaczył na niej swoją obecność nie tylko ponad 40 płytami, z których wiele doczekało się licznych nagród i wyróżnień, ale również i reputacją jednego z najświetniejszych pianistów współczesnej muzyki jazzowej. Z tej perspektywy fakt, że do wczoraj, czyli 12 listopada 2011 roku, nie odwiedził Polski ani razu, wydaje się już nawet nie tyle zaskakujący, co wręcz napawający lekkim zażenowaniem.
Pełny okres dziewięciomiesięcznej inkubacji mija dzisiaj od chwili kiedy pielęgnuję w sobie wirusa muzyki zawartej na tej płycie. Infekcja postępuje i jestem z tego powodu bardzo zadowolony. Po pierwszym entuzjazmie pomyślałem, że odczekam chwilkę i wrócę do niej za kilka tygodni, tak żeby sprawdzić czy ciągle porusza, czy może czar prysł w międzyczasie i album będzie się już tylko kurzyć zapomniany na półce.