Na Fali: „Muzykę przyswajam przez melodię” - rozmowa z Alicją Serowik
Na rozmowę z wokalistką, Alicją Serowik umawiamy się w jej małym przytulnym mieszkaniu, niedaleko Akademii Muzycznej w Gdańsku. Jeszcze zanim włączam dyktafon, Alicja ściąga z regału opasłe tomiszcze „Puszczy Kurpiowskiej w Pieśni” – zbioru, którym inspirowała się przy tworzeniu swojej debiutanckiej płyty -"Do Śë Såjd". Po kilkukrotnym zapewnieniu, że jest mi wygodnie i niczego mi nie potrzeba, przechodzimy do rozmowy. Alicja w bardzo skromny i naturalny sposób opowiada mi o swoich inspiracjach, tęsknotach, kurpiowskiej gwarze i codziennym życiu w Gdańsku.
"Do Śë Såjd" to Twój debiutancki album, w którym zebrałaś nowe interpretacje pieśni z „Puszczy Kurpiowskiej w Pieśni” Władysława Sierkowskiego. Jak dotarłaś do tego zbioru?
Książkę tę dostałam w prezencie od pani Danuty Kamińskiej – Dyrektor Biblioteki Publicznej z moich rodzinnych stron. Mam tylko jeden tom z trzech dostępnych. Tak naprawdę „Puszcza Kurpiowska w Pieśni” to jedno z ważniejszych wydań dla Kurpiów. Każdy prawdziwy Kurp doskonale zna ten zbiór i na pewno w wielu kurpiowskich chatach można znaleźć jeszcze pierwsze wydania tej książki.
W pierwszym tomie jest blisko 800 pieśni. Wybierając materiał na "Do Śë Såjd" przejrzałaś je wszystkie?
Tak, wspólnie z Michałem Ciesielskim, który odpowiada za aranżacje większości utworów na płycie przejrzałam cały pierwszy tom, choć ostatecznie większość pieśni zebranych na "Do Śë Såjd", to melodie, które już wcześniej znałam.
Która z pieśni kurpiowskich jest Twoją ulubioną?
To trudne pytanie. Tak naprawdę mogłabym podzielić moją fascynację na trzy etapy. Pierwszy etap to „Uwoz, Mamo”. Jest to pieśń od której powstał pomysł na nagranie płyty. Kiedy zaczęłam pracować nad „Uwoz Mamo”, nastąpił też pewien przełom w moim podejściu do muzyki kurpiowskiej. Kontakt z pieśniami kurpiowskimi w tradycyjnym wykonaniu miałam już w podstawówce. Śpiewałam wówczas w zespole folklorystycznym, w Gminnym Ośrodku Kultury. Muszę przyznać, że gdy byłam dzieckiem, kultura i przede wszystkim gwara kurpiowska niespecjalnie mnie pociągała. Razem z koleżankami sądziłyśmy, że nie ma się czym chwalić. Nie potrafiłyśmy docenić piękna pieśni kurpiowskich. Natomiast na studiach zdecydowanie zmieniłam swoje podejście i na nowo je odkryłam. Zorientowałam się, że pieśni kurpiowskie to przede wszystkim zbiór wspaniałych melodii, z których trzeba czerpać pełnymi garściami.
Drugim etapem była epka – "Do Śë”. Wówczas, moją ulubioną pieśnią było „Nisko słonko”. Mało kto wie, że ten utwór posiada jeszcze trzecią zwrotkę. Świadomie z niej zrezygnowałam, bo opowiada o śmierci matki. Moja Mama żyje, a w związku z tym, że dość osobiście traktuje pieśni, które wykonuję, nie chciałam żeby ta miała tak żałobny charakter. „Nisko słonko” w naszym wykonaniu można interpretować dwojako. Znawcy pieśni, wiedzą, że to tak naprawdę pieśń żałobna, a w naszej aranżacji nie ma po prostu ostatniej zwrotki. Natomiast osoby, które słuchają tego utworu pierwszy raz mogą ją odebrać w zupełnie inny, „nieżałobny” sposób. Wówczas najsilniejsza interpretacja, jaka może się nasuwać to po prostu miłosna historia.
I trzeci etap: kiedy powstała cała płyta. Ciężko było mi zdecydować, która pieśń jest moją ulubioną. Jednak przez długi czas uwielbiałam słuchać „Leć Głosie Po Rosie”. W ostatnim czasie mojego życia, to utwór, który jest mi bardzo bliski.
Jak myślisz, czy w swojej twórczości wyczerpałaś już temat pieśni kurpiowskiej?
Od samego początku, pracując nad płytą "Do Śë Såjd" – nie chciałam żeby to była historia tylko na jedną płytę. Chciałabym żeby za moją twórczością kryła się konkretna historia a zatem pewna kontynuacja. Co prawda spotykam się z wieloma opiniami: „Ala zawsze była taka „jazzowa” a teraz zajęła się folklorem. I co dalej?”. Niezależnie od gatunku, który wykonuję, w muzyce zawsze będę starała się znaleźć sposób na wyrażanie siebie. Nieważne czy będę śpiewać standard, klasyczny utwór czy folklor.
W lutym minął rok od premiery Twojej płyty. Jak oceniasz jej odbiór? Czy wszystko potoczyło się po Twojej myśli?
Nie wiem czy to jest ładne określenie, ale ja nie mam tak zwanego „parcia na szkło”. Tworzę muzykę z własnej, wewnętrznej potrzeby. Muzyka jest dla mnie jak tlen. Chce po prostu grać, otaczać się takimi muzykami, z którymi mogę dogadywać się nie tylko na scenie, ale też w życiu prywatnym. Inne kwestie są dla mnie drugorzędne.
Jeśli chodzi o odbiór płyty – był bardzo pozytywny. Dostałam dużo motywujących, ciepłych słów od różnych ludzi. Tylko jedna pani napisała mi wiadomość, w której nie do końca przychylnie odniosła się do "Do Śë Såjd”. Nie chcę powiedzieć, że była to ostra krytyka, bo w swojej wiadomości wyraziła uznanie dla naszego muzycznego warsztatu. Stwierdziła, że nasza wersja nie wniosła nic nowego, a ona chciałaby odbierać te pieśni w tradycyjnej formie, z gwarą i w klasycznym opracowaniu. Nie chciałam nagrywać całej płyty w gwarze kurpiowskiej. Uważam, że aby gwara kurpiowska zabrzmiała pięknie i szlachetnie, trzeba jej używać na co dzień i uczyć się jej tak jak na przykład języka angielskiego czy niemieckiego. A ja się nią nie posługuję. Wracając, do opinii na temat płyty – to w sumie tylko jeden taki komentarz, który do mnie dotarł. Chociaż przyznam szczerze, że gdy grałam w Ostrołęce – stolicy Kurpiów – przez cały koncert, obawiałam się, że będzie tam dużo osób o tradycyjnych korzeniach, nieszczególnie otwartych na nowe adaptacje muzyki kurpiowskiej. Zaznaczam: inspirowaliśmy się przede wszystkim muzyką. Chcieliśmy ją ukazać na własny, współczesny sposób. Tchnąć w nią inne życie.
Twoi rodzice posługują się gwarą kurpiowską?
Też nie do końca. Bardziej Babcie. W moim domu nie używało się tej gwary. Nigdy też sprawnie się nią nie posługiwałam. Dlatego nie chciałam tego kaleczyć. Zamysł płyty "Do Śë Såjd" opierał się na inspirowaniu melodią. Pewnie dlatego, że dużo łatwiej przyswaja mi się muzykę poprzez melodię niż poprzez tekst, którego bardzo często zapominam. Tak samo śpiewając wokalizą czy scatem, głos zupełnie inaczej brzmi, niż gdy dokłada się do tego tekst.
Do tej pory przy "Do Śë Såjd" współpracowałaś z trzema kontrabasistami.
To dość ciekawa kwestia. Na początku grał z nami Piotr Szajrych, potem płytę nagrywał Krzysiu Słomkowski. Teraz gra z nami Michał Bąk. Każdy z nich jest rewelacyjny na swój sposób. Każdy z nich ma coś, czego nie ma drugi. Idealnie można to wyczuć w trakcie grania całego materiału. Krzysziu gra bardzo energicznie, dziarsko. Michał Bąk jest mistrzem smyka – gra bardzo romantycznie i melodyjnie. Z kolei Piotrek gra w sposób wysmakowany i przemyślany, idealnie trzymając szkielet, dając tym samym mnóstwo przestrzeni innym muzykom. Dlatego też z każdym z nich materiał z płyty brzmiał nieco inaczej. Muszę to powiedzieć. Kontrabas, to chyba mój ulubiony instrument muzyczny. Sama bardzo chciałabym umieć na nim grać. I tak też przy okazji ostatniego koncertu w Gdańsku wpadłam na pomysł, aby zaangażować do niego dwóch kontrabasistów. Michał i Piotr zagrali wspólnie dwie pieśni – „Moje Druhenki” i „Leciały Zurazie”. To była czysta magia. Pomysł był strzałem w 10. Uwielbiam takie niekonwencjonalne rozwiązania. Wszyscy byli zachwyceni. Tak naprawdę, w projekt "Do Śë Såjd" zaangażowanych jest bardzo wiele osób i wszystkich z nich traktuję bardzo blisko. To moja muzyczna rodzina.
A jak długo znasz Michała Ciesielskiego?
Z Michałem znamy się od czasów studiów. Nad projektem zaczęliśmy pracować w 2015 roku, ale rozmowy na ten temat odbyły się już rok wcześniej. Pamiętam, gdy przedstawiłam Michałowi mój pomysł, żeby zająć się pieśniami kurpiowskim. Powiedziałam, że byłabym zaszczycona gdyby mógł się podjąć zaaranżowania całego albumu. Michałowi bardzo spodobał się cały zamysł, ale powiedział, że jest tak zarobiony, że teraz będzie mu ciężko poświęcić tyle czasu ile by chciał na ten projekt. Przyjęłam tę wiadomość i poczekałam na niego. Teraz nie wyobrażam sobie pracy z kimś innym. Według mnie, w życiu wszystko ma swój czas i miejsce.
Jeden utwór – „Cerepetka” pochodzi spoza śpiewnika. Piosenka nie ma tekstu i opiera się na wokalizach. To efekt improwizacji w studio?
Na samym początku współpracy, spotkaliśmy się na kolacji, u mnie w mieszkaniu. Rozmyślaliśmy się nad tytułem dla naszej pierwzej epki. Z tej okazji wyszukałam sporo kurpiowskich słów, aby przemycić coś kurpiowskiego już do samego tytułu wydania. Ostatecznie wybraliśmy tytuł „Do Śë” (w gwarze kurpiowskiej – „do siebie” – przyp. red.) , ale wśród moich propozycji pojawiło się też słowo „Cerepetka”. Oznacza ono małą drobną kobietę, która jest energiczna i dużo mówi. Tak jak już wcześniej wspomniałaś, jeden utwór pochodzi spoza śpiewnika. Chciałam, aby Michał komponując go zainspirował się właśnie słowem „Cerepetka”, stąd tytuł . Gdy po raz pierwszy graliśmy ten utwór, tekst nie był jeszcze skończony, więc śpiewałam wokalizą. Będąc w studiu nadal rozważaliśmy czy dopisywać tekst. I ostatecznie zdecydowaliśmy, że jesteśmy tak przyzwyczajeni do wersji bez słów, że tak po prostu zostanie. Ta wersja z resztą ma pewne odniesienie do znaczenia słowa „Cerepetka” – osoba, która robi dużo szumu, ale zamiast treści, w jej słowach tak naprawdę więcej jest paplaniny.
„Do Śë Såjd” czyli „Do siebie długi krok” – tytuł, jak i charakter płyty jest bardzo tęskny. Za czym tęskni Alicja Serowik?
Za domem. Przyznam szczerze, że nagrywając płytę i tworząc ten materiał nie zdawałam sobie z tego sprawy. W pewnym momencie chciałam po prostu rozbudować tytuł (epka nosiła tytuł „Do Śë”). Tytuł płyty można interpretować na wiele sposobów. Mój jest nieco filozoficzny. Traktuję go jako metaforę mojego rozwoju wewnętrznego. Musiałam przejść jakiś etap, poszerzyć swoje horyzonty, spojrzeć na wiele rzeczy z szerszej perspektywy, docenić to, co mam. Dlatego też w opisie płyty jest zdanie dotyczące tego, że nie mogę wyjść z podziwu, że to takie piękne urzekające i jednocześnie moje.
Czy melodie, które śpiewasz to oryginalne melodie kurpiowskie?
Tak. Linia melodyczna pieśni jest nienaruszona. Z melodiami kurpiowskimi jest tak, że mogą się minimalnie różnić, w zależności od regionu. Czasami jest tak, że ta sama melodia może mieć nieco inny tekst, lub ten sam tekst może mieć nieco inną melodię. Natomiast my wzorowaliśmy się głównie na nagraniach Apolonii Nowak – która melodie kurpiowskie wykonuje. Tak jak zostały zapisane w oryginale.
Czy miałaś okazję ją poznać?
Tak. To absolutna mistrzyni. Był to dla mnie olbrzymi zaszczyt. Graliśmy koncert w Ostrołęce na „Gali Kurpików” – to najważniejsze kurpiowskie wydarzenie kulturalne, coś jak „kurpiowskie oscary”. Razem z zespołem, zostałam odznaczona takim Kurpikiem za płytę. Na gali była też pani Apolonia. W pewnym momencie przyszła do mnie jedna Pani mówiąc, że ktoś śpiewa dla Michała Ciesielskiego we foyer i że to chyba Apolonia Nowak. Starałam się tam jak najszybciej dobiec i udało mi się jej posłuchać. Śpiewała dla niego pięknym, klasycznym, białym głosem „Zaświeć Niesiądzu”. To było cudowne. Pani Apolonia jest jak Ella Fitzgerald w jazzie. Mówiła też, że miała ochotę wyjść na scenę, gdy podczas gali graliśmy „Leć Głosie Po Rosie”. Gdybym tylko wiedziała, że jest gdzieś wśród publiczności, na pewno bym ją zaprosiła na scenę.
Mieszkasz w Trójmieście już trochę czasu. Jak Ci się tu żyje?
Minął już 10 rok, od kiedy mieszkam w Gdańsku. Generalnie bardzo lubię to miasto. Mogę powiedzieć, że to mój drugi dom. Przez te wszystkie lata wspaniale mi się tu mieszkało, poznałam w trakcie studiów wielu niezwykłych ludzi – prawdziwych przyjaciół. Nie żałuję swojej decyzji. W ogóle, z roku na rok uświadamiam sobie, że tak naprawdę człowiek nie powinien żałować żadnych decyzji w swoim życiu. Oczywiście, wybierając się na studia rozważałam również Katowice, ale jakoś samo miasto mnie nie zachęcało. Dziś jestem pewna, że dobrze wybrałam. Przyjechałam tutaj na egzaminy wstępne, początkowo dostałam się na studia zaoczne. Po pierwszym semestrze napisałam podanie o przeniesienie na studia dzienne. Dziekan uznał, że warto dać mi szansę, co było dla mnie olbrzymim wyróżnieniem. Studia na tej uczelni dużo mi dały. Wszyscy instrumentaliści, z jakimi grałam w jakimś stopniu związani są z tą uczelnią. Poza tym - nigdy nie wyczuwałam rywalizacji wśród tej naszej społeczności i świata muzycznego.
Czego Ci najbardziej brakuje w Gdańsku?
Rodziny. Czas spędzony z rodziną, bardzo mnie uspokaja i wycisza. Nie zawsze tak miałam. Kiedyś byłam bardzo ciekawa życia, chciałam wyjechać jak najszybciej i jak najdalej, dlatego też wyjechałam do Białegostoku gdzie kończyłam liceum i szkołę muzyczną. Wówczas bardzo mnie ciągnęło do dużego miasta. Natomiast, teraz, będąc w dużym mieście doceniam uroki życia w rodzinnych stronach.
Alicja, jesteś wszechstronną artystką, jednak z tego, co wiem bardzo roztropnie podchodzisz do swojego życia zawodowego jako wokalistki jazzowej i na co dzień, zawodowo zajmujesz się czymś innym.
Tak, staram się bardzo rozdzielać te dwie kwestie. Muzyka nie jest dla mnie pracą. Nie chcę jej tak traktować. Jeszcze będąc na studiach, na Akademii Muzycznej w Gdańsku miałam króciutki etap, kiedy chciałam utrzymywać się wyłącznie z muzyki. Wiadomo, że człowiek musi z czegoś żyć, jakoś sobie radzić. Kiedy wyobrażałam sobie, że muszę zarabiać wyłącznie poprzez muzykę to pasja, którą miałam w sobie momentalnie gasła. Uznałam więc, że nie chcę tego w taki sposób robić, że to nie jest moja droga. Oczywiście, chce się spełniać w zawodzie wokalistki, ale nie chcę żeby kwestie finansowe związane z życiem muzyka w jakiś sposób mnie frustrowały. Sięgam więc do innej branży – kosmetyczno-wizażowej. Jako dziecko chodziłam na zajęcia plastyczne i rozważałam żeby pójść do liceum plastycznego. Dziś, to ludzka twarz jest dla mnie płótnem, na którym wykonuję swoje obrazy.
To bardzo niestandardowe, ale bardzo racjonalne podejście.
Staram się znaleźć balans pomiędzy tymi dwoma dziedzinami. Z jednej strony mam pracę, którą staram się wykonywać najrzetelniej jak potrafię, ale nie chcę też poświęcać jej aż tyle czasu, żebym nie mogła znaleźć chwili na rozwój zawodowo - muzyczny. Jak na razie udaje mi się to dobrze balansować. Życie muzyka nie jest łatwe. Życzyłabym sobie i moje zespołowi, żebyśmy grali na największych scenach świata, wielkich festiwalach, żebyśmy nie musieli się martwić o kwestie finansowe i tak zwaną prozę życia. Może kiedyś tak będzie, kto wie?
P.S. od Alicji Serowik:
W muzyce najtrudniejsze jest osiągnięcie minimalizmu.
Chciałbym zaśpiewać na jednej scenie z Esperanzą Spalding.
Jestem dobra w dobieraniu garderoby na co dzień.
Za 10 lat chciałabym nadal spełniać się muzycznie, grać z tymi muzykami, z którymi gram i aby muzyka nadal zajmowała 3 miejsce na liście najważniejszych rzeczy w moim życiu.
Gdy byłam mała śpiewałam Scatmana.
Billie Holiday czy Ella Fitzgerald? Ella Fitzgerald.
Esperanza Spalding czy Gretchen Parlato? Esperanza Spalding.
Wakacje życia: Nieważne gdzie, najważniejsze z kim.
Gdańsk, Gdynia czy Sopot? Trudny wybór. Wybieram Trójmiasto.
Moje ulubione miejsce w Trójmieście to Bastiony na Dolnym Mieście.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.