Jerzy Mazzoll - dla muzyki bym umarł.

Autor: 
Maciej Karłowski

Jerzy Mazzoll - postać ważna w muzyce, w polskiej kultrze. Aż chciałby siępoweidzieć kultowa. Niegdyś aktywny ponad miarę, ostatnio do tej aktywności powraca. Będzie jedną z gwiazd tegorocznej edycji Warsaw Summer Jazz Days. Zanim wybierzecie się na jego jutrzejszy koncert mamy dla Was wywiad sprzed 48 godzin.

Dlaczego nie masz strony internetowej?

To jest tak jakbyś mnie pytał dlaczego nie mam domu z basenem lub mieszkania w kondominium z podziemnym garażem...Postanowiłem, żyć, tworzyc, podróżować, być w drodze, założyć rodzinę, znaleźć piękne miejsce do mieszkania i tworzenia, pisać rzeczy wciąż nowe i mnie zaskakujące (za czym idzie mam nadzieję zadziwienie i satysfakcja -odbiorców), rozwijać sie jako improwizator, instrumentalista i kompozytor...Bez wciskania tu "kitów ideologicznych" - rozwijać sie jako człowiek. Powiem tak. Jestem w Drodze lub jak kto woli na Drodze...i nie zająłem sie tym ponownie.

Miałem stronę WWW.mazzolleum.com, ale gdy wyjechałem za granicę to się ona zdezaktualizowała. A teraz wolę medium dynamiczne, takie jak facebook. Myślałem także blogu bo prócz grania mam też coś do powiedzenia o muzyce...zaznaczam MUZYCE!!!

nie pierdołach...albo niby o życiu.... o sobie... o kuchni. Tak naprawdę moja muzyka mówi o tym wszystkim!!!

O kuchni! Co z tą kuchnią? Gotujesz?

No pewnie i to dużo i dobrze. Kiedyś musiałem sie nad tym skupić, gdy miałem wyrok śmierci. I potem zostało mi to jako cudowna forma relaxu i powrotu do domu po trasach...możesz spytać się Arka Skolika, który gdy go przyjąłem w domu w Oliwie był "porażony" albo cały zespół Kazika...O ile pamiętam to jeszcze chyba z nieżyjącym Szczotą. Wszyscy u mnie na chacie!!!

Tak wracałem do domu po trasach i gotowałem....obierałem warzywa, robiłem kiszonki, robiłem powidła bez cukru....

Naprawdę? To artyści zajmują się takimi przyziemnymi sprawami? :-)

O jeszcze wiele innych przyziemnych spraw mnie trzyma przy życiu, to dla muzyki bym umarł albo inaczej przez muzykę być może bym umarł. Tak, granie jest dla mnie umieraniem. Jeśli mówisz prawdę o sobie, o życiu, o muzyce, która jest twoim testamentem, deklaracją ideową, szczerością do bólu to nie kumam z czego -kurwa – różni muzycy się czasami radują i cieszą.

Co masz na myśli?

No to, że czasem sobie jaja robią z publiki - to rozumiem. Albo gęba im sie jarzy, że jakiś następny job zagrali i kasę zarobili -to też rozumiem. Nie żebym popierał, ale jest to możliwe. Jest zresztą taki nurt „na jaja”. Jak tak nie potrafię, to nie moja działka. Choć wielu radosnych muzyków kocham Alberta Aylera, ale u niego to było głębokie przeświadczenie "radości upragnionej-nieosiągalnej wręcz" Eric Dolphy- też radosny, ale nie jajcarz, John Coltrane. Nawet Ornette Coleman –miał lekkość, ale nie ostentacyjna radochę Cornelius Cardew, Charles Ives, Partch mieli lekkość. Strawiński, Stockchausen też.

Dla muzyki byś umarł, dlaczego?

Dodałem jeszcze jedno zdanie, że od muzyki bym umarł...

Tak dużo mnie to kosztuje. Bywały niegdyś koncerty, po których ludzie uniesieni mówili mi, że to były niezwykle radosne, energetyczne wydarzenia, ale ja do nich dochodziłem cierpiąc i nie dając sobie rady z ogromem świadomości jak mało wiem, jak mało mogę, jak daleko jest cel. Jeśli grając udawało mi sie przebić to zabierałem tam też słuchaczy i to wydaje mi sie sensowne...

Natomiast nigdy nie występowałem z pozycji "gotowca", "pewniaka". To by była pycha...

Umierasz ilekroć wychodzisz na scenę?

TAK!...umieram. Nie, żebym nie szanował tych, którzy maja lekkość. Ja tak nie mam, ale to nie jest broń Boże cierpiętnictwo żadne tylko konstatacja. J

Jak mało umiem, jak daleko jest cel? Opowiedz o tym celu, jak go postrzegasz?

Gdybym go widział, gdybym go znał miałbym pewnie juz stronę ...hahahaha!

i głosiłbym prawdy ostateczne.

No trochę głosisz. Muzyka jako testament, deklaracja ideowa, to brzmi jak prawdy ostateczne, a przynajmniej jak ideowe wyznanie wiary.

Praca i codzienna praktyka improwizatorska, kompozycyjna to jest codzienny trud i wyzwanie, jak każdy inny zawód, bo nie zostawiam innego testamentu niż dźwięki. Może to nazbyt poważne słowo, ale ponieważ otarłem sie o śmierć - to kiedyś pytano mnie o to poszukiwanie wiary i wyższego porządku. To chyba charakterystyczne dla ludzkiego bytu.

Moim narzędziem jest muzyka. Nie zbawieniem, nie wiarą, a praktyką, pracą, czasami wielką pasją, a czasami krzyżem i udręczeniem po prostu.

Poza tym nie użyłem  chyba sformułowania "ideowe wyznanie wiary" hahaha!

No nie użyłeś J

Ja tworzę idee muzyczne, a nie ideologie. Wiary z muzyki nie uczyniłem i nie chcę tego robić. To ślepy zaułek.

Dlaczego tak sądzisz?

No wiesz wspomniany juz Albert. Wiemy jak to się z nim skończyło. Coltrane również za późno sie zorientował i poszedł w rzeczy ostateczne, mocno je wpisując w kontekst religijny...

A taki Ornette, zobacz! Wolna idea muzyczna! I to jest Droga! Choć nie siedzę i nie słucham go w kółko to on jednak wciąż żyje i jego rzeczy długo były aktualne, istotne, muzycznie ważne. Inni do tych celów musieli używać różnych środków by "dotknąć boskości". Wiemy o tym dobrze, że często to się źle kończyło. Ulegali złudzeniu, że muzyka to wszystko i "zabrakło życia"- ono gdzieś uciekło, zniknęło. Ale jest także mnóstwo dobrych, mądrych i pozytywnych wzorców.

Na przykład jakich?

Choćby taki Henrry Tradgedill. Tworzy wciąż istotne idee muzyczne...-całe pokolenia muzyczne na tym się wychowują, choć nie zawsze się do tego odwołują.

No właśnie masz pomysł dlaczego tak się dzieje?

Bo to zbyt indywidualny tok rozwoju muzycznego i duchowego. Niektórzy wręcz się nie przyznają, bo przecież nie przejdą jego drogi nigdy, ale na pewnym etapie rozwoju mogli z nim kroczyć i sie rozwijać! To jest przykład -dużej dyscypliny w czasie, wspólnej pracy i pozostawienia dużej wolności po jej zakończeniu. Tak to jest dobry, piękny przykład konsekwencji.

Dobrze, że wspominasz Henry’ego Threadgilla spośród wielkich wydaje się bardzo zapomniany.

No chyba też nie ma strony i internetowej , a przynajmniej długo nie miał. Teraz to pewnie Pi Recordings" o to zadbało! I o to chodzi. Wiem, że dziś wszyscy robią wszystko i robią sami. Ja w to nie wierzę, tak jak nie wierze w kryzys.

Wydaje mi się, że niedobrze jest wszystko "samemu ogarniać", grać na "wszystkim", nagrywać, masterować!!!

Dlaczego?

Bo coś robi się źle!

A kryzys?

A kryzys przejawia się tym, że zaczyna u nas powstawać mnóstwo ważnej, co raz lepszej muzyki, na nowo powstają kluby, które są dla muzyki i jej odbiorców i wykonawców. Ludzie znów zaczynają współdziałać.

To dobrze. Szkoda, że motywacja z zewnątrz to, jak to u nas bywa, sprowadza się do "dokręcenia sruby” sztuce.

Dokręcanie śruby? Co masz na myśli?

W społecznym łańcuch pokarmowym my twórcy i nasza sztuka jest na końcu, choć tak naprawdę stanowimy o świadomości społeczeństw czy narodów, o kierunkach idei o rozwoju...

A było kiedyś inaczej?

Wiesz co mówię o kryzysie...

Nie zawsze udaje mi sie grać w salach koncertowych lub galeriach,  natomiast kluby ponoć teraz nie płacą lub nie chcą płacić ile należy lub tyle co kiedyś i tłumaczą się kryzysem...

Powiem rozbrajająco szczerze - zauważyłeś by potaniało piwo lub ludzie mniej pili? Wrecz przeciwnie! Więc skąd to narzekactwo organizatorów lub klubów!

Są i teraz miejsca, gdzie gra się i płaci się uczciwie i tam gram!

Tak, kiedyś było inaczej!

Ale nie tęsknie za tym. Po prostu zaostrzyła sie selekcja, co nie zawsze korzystnie wpływa na rozwój nowych, młodych idei, które w konsekwencji nie mają gdzie się ujawnić i nie maja wsparcia. A to jest nasza przyszłość. Musi rozwijać się backgraund, musi powstawać nowe i nieoczekiwane. W takich warunkach to raczej nie możliwe. Oprócz hochsztaplerki niknie wiele istotnych niekomercyjnych artystów i muzyki.

Mnie to już dziś może nie dotyczy, ale jestem świadom, że musi pojawiać sie następna fala twórców, świat musi sie rozwijać i muzyka też rozwijać się będzie!

No od zawsze przecież w potoku tego co wyniesione na piedestały niknęli ci, którzy mieli mniej rynkowego szczęścia.

Ja na brak rynkowego szczęścia nie narzekam.

I słusznie! Ty je masz pomimo tego, że przez jakiś czas trudno było Cię posłuchać na żywo.

Czy mam to zobaczymy. Trudno je mieć kiedy przez 6 lat się nie wydaje nic tylko sie nagrywa, pisze, tworzy wciąż nowe koncepty i nie ujawnia ich światu.

Na martwo też by było trudno!!!! Od śmierci Jacka Majewskiego, po ostatniej płycie Pieces of Brain nie wydałem nic. Przestawiłem sie na inne tory. Bardziej do środka.

No właśnie co się przez te 6 lat u Ciebie działo

Zacząłem tworzyć Festiwale Art Depot. Od 2004 w Gdańsku potem w Wa-wie. Wreszcie w Moskwie 2006 i St. Petersburg i Moskwa 2007. Miało to też charakter warsztatu i pewnej koncepcji edukacyjnej, różnej od naszej szkoły muzycznej czy Katowic. Owoce były wspaniałe.

Gdy stwierdziłem, że mogę skończyć jak Schoenberg, którego podziwiam, ale gdy zaczął uczyć sam prawie przestał na moment tworzyć.

Ja w tych międzynarodowych kooperacjach na festiwalu grałem-co prawda-rozwijałem się, ale czystość mojej idei się rozmywała. Wtedy wróciłem do Polski i w 2008 zagrałem serie 3 koncertów w Jazzarium Akwarium z wieloma składami. Było z tego zrobione nagrane dla IIPR i prezentowane potem na antenie, a rok później, gdy wróciłem z Hamburga było Yass'no Orkiestra dla radiowejTrójki - duże słuchowisko audiowizulne.

Zawsze miałeś inklinacje do nauczania.

No może nie tyle nauczania sensu stricte, ale wybierania odpowiedniej drogi dla adeptów sztuki improwizowania...hahaha! I instrumentów też, a także postrzegania dynamiki danej osoby, rozeznania talentu, a czasem także pokierowania w odpowiednia stronę. Nawet ta ostatnia orkiestra, oprócz Igora Pudło, jako mojego partnera i przeciwwagi w tym zespole, złożona była z muzyków, którzy dziś mają juz istotne znaczenie. To fakt, tak było od zawsze. Oktet z 2006 roku, ale też i całe Arhythmic Perfection, czy jeszcze wcześniej Niebieski Lotnik z sekcją Olter-Walicki. Kto wie może i Miłość, która po pierwszym koncercie pod tą nazwą miała wrócić do starej i juz nie istnieć. Gdy dołączyłem do nich przez cztery lata penetrowaliśmy nieznane terytoria wolnej improwizacji, do granicy jazzu. A potem odszedłem, ale bez dwóch zdań to była wspólna edukacja.

A teraz ten fantastycznie zapowiadający się młody skrzypek!

Wypatrzyłem go z 7 lat temu. Raz z bardzo młodym, dobrym składem zagrałem na Festiwalu 4 Kultur w Łodzi. Byli świetni w takim sensie, ze nikt tego jeszcze nie wiedział hahaha! Dałem im "odejść" w pokoju. W tym czasie pokończyli dobre szkoły, zdobyli warsztat, a niektórzy z nich mając kontakty, nazwiska itd itp...nawet pogrywali tu i tam i zaczęli bywać znani. Spotykałem ich potem w różnych konstelacjach.

Natomiast po klasycznym Arhythmic z trąbką ,kontrabasem szukałem związku klarnetu szczególnie basowego ze skrzypcami. Szukałem też kontekstu dla muzyki i spotkania i w końcu takowy się znalazł.

Pewien mój znajomy z Niemiec - tancerz i choreograf - zamówił u mnie "Świeto wiosny".....i to niech będzie tyle....

Święto Wiosny Jerzego Mazzolla! Idziesz tropami Strawińskiego?

W tym czasie w Gdańsku w Nowym Porcie (dzielnica zapomniana i wyklęta-jedna z moich ulubionych) powstała filia CSW Łaźnia, gdzie okazało się, że mogę znaleźć przestrzeń i miejsce dla moich eksperymentów muzycznych właśnie w kontekście kreatywno-edukacyjnym. I tak powstał Warsztat Improwizacji Współczesnej Mazzolleum. Były warunki i mozliwości bym zaprosił pierwszego rezydenta jako, ze Tomasz juz dawno zwrócił moja uwagę, na dodatek znał i grał "świeto wiosny". Więcej, miał na tym tle wręcz obsesję. Pomyślałem wtedy, że możemy rozpocząć razem -DEKONSTRUKCJĘ I PRZETWORZENIE – taką arytmiczną wersje na XXI wiek...

Nie chodziło na początku o samego Strawińskiego, bardziej o wyzwanie, kontekst, rewolucję sprzed 100 lat, która dziś nie jest już rewolucją, o ruszenie "spizowego "pomnika, o zamówienie, o pracę. Spodziewano sie ode mnie wykonania "Święta Wiosny" a w końcu Arhythmic Variation.

Festiwal Kody -po usłyszeniu wersji studyjnej, która powstała po trwającej miesiąc rezydencji WIW, zaprosił nas na finałowy koncert obchodów stulecia premiery "Święta Wiosny". Radość i odbiór był wspaniały.

Masz chytry plan żeby i Twoje święto Wiosny zmieniło muzykę?

Trudno mi samemu mówić , że to było świetne, ale też pojawił sie wydawca.

I w sierpniu ukaże się "Rite of Spring Variation" jako Arhthmic Perfection Project Volum One.

Jest to duet mój z Tomkiem Sroczyńskim, na skrzypce i klarnet basowy-

czysta sprawa. Myślę, że od lat to, co robię zmienia muzykę i nie mówię  tego z pychy, ale dlatego, że nikt nie gra tak jak ja, a wielu muzyków pojawia się i odchodzi robiąc swoje i istniejąc i to znacząco później na rynku muzycznym. Bardzo mnie to raduje.

Czyli mamy szansę dowiedzieć się o Twoim święcie wiosny.

Tak, będziemy grali koncerty i wyjdzie płyta nakładem Requiem Records. Fragment jej jest już dostępny w Internecie. Muzykę przygotował i masterował -nieoceniony Marcin Dymiter.

Przywieziesz  ją ze sobą na tegoroczne Warsaw Summer Days

Oficjalna premiera - 1 sierpnia- jest lekko przesunięta w stosunku do zamiaru pierwotnego, ale na WSJD będzie przedpremierowo-dla tych którzy będą na koncercie. Do tego zagramy to z nowym moim Trio - oni wykonają także kilka mniej lub bardziej znanych kawaków Mazzoll &Arhytmic Perfection.

Podczas festiwalu zagrasz m.in. ze Zdzisławem Piernikiem kolejnym wielkim zapomnianym trochę artystą.

Ja wiem czy zapomnianym?

Przez lata planowaliśmy to spotkanie,

po wielokroć grając razem. Czekaliśmy na istotny moment. Będzie wiele nowej muzyki w tym naszym spotkaniu, ale też dotkniemy serc publiczności WSJD zarówno radykalizmem jak i tknięciem klasyki, muzyki współczesnej jak również i free oraz im pro.

Biorąc pod uwagę, że to prawdobodonie najbardziej znakomity mistrz tuby, to społeczny impakt jego dokonań wydaje się nie duży

Oh, od wieków znane są nawet powiedzenia na ten temat, o gęsiąch choćby ;-)

Albo o chwaleniu cudzego a nieznajomości swojego.

To już z może nawet cecha naszego rynku, a może jego braku? A przecież Pan Zdzisław w latach 70-tych XX-go wieku grał z Londyńskimi Symfonikami, był jednym z pierwszych interpretatorów partytur graficznych na świecie i wykonawców polskiej awangardy XX-wieku.

Rynek zostawmy może, bo rozmowa o nim to pastwienie się nad prawie nienarodzonym dzieckiem.

Co ja na to poradzę, że w Polsce sie go nie zauważa-ja go zauważam!!!

Od lat! Ale zgadzam się, nie mówmy o tym  o przywarach narodowych też lepiej nie!

Nie mówmy, zaprośmy lepiej na Twój i Pana Zdzisława piątkowy koncert podczas tegorocznej edycji WSJD.

Zdecydowanie!