Pat na orbicie - Metheny Trio we wrocławskiej Hali Orbita

Autor: 
Milena Fabicka

Zmasowanego ataku na stolice dolnego śląska dokonali w ostatni weekend trzej giganci jazzu. Bona, Metheny i Rollins skompresowani w zaledwie dwóch dniach koncertów - to dla melomana nie lada gratka. Gdyby tak jeszcze posiadać zdolność bilokacji... Jak na razie skupmy sie jednak na bujnej czuprynie i koszulce w poziome pasy Pata, któremu podczas koncertu w Hali Orbita towarzyszyli Larry Grenadier na kontrabasie oraz mistrz perkusji Bill Stewart.

Koncert rozpoczął się dość niepozornie : jako przystawka 3 spokojne duety gitarowo - basowe, przeplatane solówkami, powolutku budujące napięcie. Pat i Larry odbijali muzyczną piłeczkę  wymieniając się improwizacjami podczas Unrequited (w oryginale wykonywanym z pianistą Bradem Mehldau'em), Bright Size Life (rocznik 1975) oraz Change of Heart. Po tej rozgrzewce na scenie wreszcie zjawił sie Stewart i  we trójkę artyści przyspieszyli nieco tempa podczas Soul Cowboy. W stronę publiczności ukłoniły się tu kolejno Ibanez PM, kontrabas i rzecz jasna bębny - każde z osobna nagrodzone brawami. Pogodny nastrój kontynuował się kawałkiem James, by następnie zgasnąć podczas nostalgicznego Always and Forever , tym razem z płyty Secret Story.  Widownia niemal odpłynęła kołysana szumiącą nutą, lecz po chwili została błyskawicznie ściągnięta na ziemie dzięki energetycznemu Questions and Answers oraz kolejnym popisowym improwizacjom.


Chwila oddechu, przedstawienie zespołu i zapowiedź kolejnego utworu - tym razem to Find Me In Your Dreams, w wersji studyjnej wzbogacony śpiewem Estrelli Morente - wybitnej hiszpańskiej wokalistki, znanej chociażby ze ścieżek dźwiękowych filmów Pedro Almodovara. Melodia ta zabierała nas w poetycką podróż, przygotowującą na zbliżające się apogeum, sublimację dźwięków niespotykanych i zdumiewających.
Cudo Lindy Manzel, 42- strunowa gitara Pikasso zabrała tłum w sferę poza-orbitalną , otulając chmurą z harficznych, niebiańskich wręcz dźwięków podczas Into the Dream. Kulminację tych wszystkich wrażeń stanowiło odsunięcie kotar, za którymi znajdował się kolejny nietypowy projekt, towarzyszący Methenyemu w szalonym przedsięwzięciu Orchestrionu. Maszyneria składająca się całej palety instrumentów, m.in. z  Peterson Bottle Organs, kolejnego  kosmicznego urządzenia zbudowanego z ... butelek.


Synteza dźwięków wszelakich, nakładających się na siebie na miliony sposobów oraz wirtuozeria artystów stworzyły nieziemski klimat. Kontakt z publiką został osiągnięty czystym dźwiękiem, bez potrzeby używania jakiejś większej ilości słów. Pat po prostu dał popis, i to taki, po którym publika nie chciała puścić jego tria  po tylko jednym bisie.  Metheny nie miał innego wyjścia jak wrócić na scenę i pożegnać widownie przepięknym And I love Her Beatlesów. Potem już szybko zniknął za sceną pozostawiając czekających na autograf fanów...czyżby spieszyło mu sie na spotkanie z Sonnym?

Kto nie był w Zabrzu czy Wrocławiu będzie miał okazje zobaczyć się z Patem w Poznaniu (8.11) i Warszawie (9.11).