Jazztopad 2012: Europa gra jazz, jazz gra Europa. Relacja z koncertów Jazz Plays Europe i Take 5 Europe
To już ostatni weekend, ale nie ostatni koncert Jazztopadu. Wczoraj na deskach teatru współczesnego mieli okazję zaprezentować swój materiał uczestnicy projektów JazzPlaysEurope i TakeFiveEurope, z którymi festiwal współpracuje. Niedziela miała być gratką dla fanów free, nieszczęśliwie się stało, że 82letni już Ornette niestety nie może zagrać. Jednak żeby nie było, że albo Coleman albo nic, na jamie w Colloseum zagra Piotr Damasiewicz i Gerard Lebik Venn Circle Quartet, co może nie będzie oczywiście takim trzęsieniem ziemi, ale myślę, że na pewno miękkim lądowaniem po festiwalowych skokach, no i też świetną okazją, aby posłuchać trochę dobrego wrocławskiego jazzu.
Koncert podzielony był na dwie części. W pierwszej usłyszeliśmy efekty współpracy siedmiu muzyków z krajów europejskich, którzy w jazzowym laboratorium tworzyli muzyczne mieszanki przez trzy dni, by potem ruszyć w trasę i powstałe związki prezentować w swoich krajach. Była to 4ta edycja projektu , a próby miały miejsce w Luksemburgu. Polecam również zerknąć na stronę, gdzie można wgryźć się we wszystkie szczegóły : http://www.jazzplayseurope.eu/ Przejdźmy już do efektów tego eksperymentu...
Pierwszy kawałek jaki usłyszeliśmy nosił tytuł Psalm, a była to kompozycja perkusisty - Jerome'a Kleina'a. Fajnie, nowocześnie, niezwykle zwrotnie...trochę przypominało mi to styl Obary, który z resztą też grał tego samego wieczoru. Ta substancja raz wrzała, raz stygła. Muzycy na chwilę spotykali się wszyscy w utworze, by potem prym wiódł fortepian, czy gitara. Mnie tym kupili. Po Psalmie przyszedł czas na Lament. Lament to rzecz jasna tytuł utworu, tym razem autorstwa Polaka - Mateusza Rybickiego, grającego na klarnecie i jego basowej odmianie. Tutaj już przechodzimy do bardziej nieprzewidywalnych tworów, z rodzaju tych, gdzie może stać się dosłownie wszystko. Bardzo intensywna kompozycja, być może nieco zbyt ambitna jak na tak krótki czas do opracowania, gdyż miałam wrażenie, że pod koniec konstrukcja utworu nieco się rozjeżdżała. Ale jak to w laboratorium - trzeba próbować różnych mikstur.
Kolejną z nich była propozycja kontrabasisty Stefana "Pisty" Bartusa ze Słowacji. Kawałek nosił tytuł "Period" i był zupełnie inny od dwóch poprzednich, znów odwołam się do przykładu jaki skojarzył mi się z Polską sceną, ponieważ w związku w wartkim tempem wyczuwałam bardzo delikatne skojarzenia z Contemporary Noise Quintet. Delikatne, bo w sumie kompozycja była dość pogodna i chwilami wręcz swingująca. Przyznam, że po pierwszych trochę naiwnych moim zdaniem tonach nie wiedziałam czego się spodziewać, jednak potem obawy okazały się niepotrzebne, gdyż Słowak porwał uwagę, po czym zdecydowanie stał się ulubieńcem, jeśli chodzi o sceniczną osobowość.
Ogólnie mówiąc o osobowości nasuwa się od razu myśl, że każda z prezentowanych kompozycji jest niejako przełożeniem charakteru autora na muzykę, gdyż "Winter" Nathana Daemsa znów prezentowała zupełnie inny klimat niż poprzednie. Ten saksofonista tenorowy, zaproponował coś zupełnie spokojniejszego i wyciszonego. Kontrastem również zakończyli, utwór autorstwa gitarzysty - Guillermo Celano, przetłumaczony przez Rybickiego jako "W poszukiwaniu własnej jaźni" był już mocno konceptualny, w grę weszło muskanie strun metalowym drutem i dźwięk gniecionej kartki w tle, a do tego pod koniec rockowe akordy - nieco kosmicznie.
Pięciu wymienionych artystów zaprezentowało swoje dzieła, nie zapominajmy jednak, że ich realizacja nie obyłaby się bez grającego na fortepianie Romana Babika, przedstawiciela sceny niemieckiej, oraz drugiego saksofonisty na tenorze, reprezentanta Francji - Jeana Baptiste Bergera.
Podczas drugiej części koncertu na scenie pojawiło się ośmiu jazzmanów, tym razem biorących udział w projekcie Take Five Europe. Jest to platforma, która umożliwia młodym artystom udział w warsztatach, nie tylko muzycznych ale i biznesowych, podczas których mają szansę nauczyć się tego, czego nie doświadczą w warunkach akademickich. Efekty współpracy prezentują podczas pięciu festiwali członkowskich : Jazz sous les Pommiers, Noth Sea Jazz Festival, Molde Jazz Festival, London Jazz Festival, Banlieues Blues i rzecz jasna Jazztopad.
Tutaj już cały koncert wydawał się bardziej spójny niż poprzedni, chociaż kompozycje też były bardzo różnorodne. Pierwszą jaką usłyszeliśmy napisał Bram Stadhouders, grający na gitarze. Znalazły się w repertuarze także utwory przedstawicieli polskiej sceny, czyli suita Macieja Garbowskiego i "Boobie trap" Obary, które potem przeszło w kompozycję „Margerett” wirtuoza trąbki Toma Arthusa. Niepozorny i skromny Fraser Fiefield z Wielkiej Brytanii wprowadził ludowy charakter podczas "Psalmu" - kompozycji na między innymi dudy i flażolet, ponadto udzielał sie także na saksofonie sopranowym. Na wibrafonie zaś grał francuz Benjamin Flament, który zaczarował wszystkich utworem o miasteczku Arles we Francji, ładnie spiętym gitarową klamrą. Gard Nielsen także miał okazje popisać się na perkusji , podczas utworu o tytule bliżej nieznanym, zaś na sam koniec artyści zagrali "Biggie Norwega Ole Morten Vagan'a. Jak widać bardzo sprawiedliwie podzielili się rolami, gdyż każdy miał okazję pokazać coś od siebie. To dobra wiadomość, że ich ścieżki na pewno nie rozejdą się tak szybko, a na pewno będą się jeszcze wielokrotnie przecinać.
Obydwie części były co prawda zróżnicowane stylowo, jednak myślę, że w tym przypadku akurat wyszło to na dobre, gdyż artyści mogli pokazać swoje talenty w pełnym wachlarzu barw. Młodzi jazzmani udowodnili, że potrafią być elastyczni, a umysły mają otwarte. Serce rośnie jak się patrzy na młody jazz i to w jak niezłej jest kondycji, mimo małych siniaków nabijanych od czasu do czasu.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.