Revisite
Płyta „Revisité” to znak naszych czasów, kiedy autorskie utwory z „regularnych” płyt poddawane są następnie procesowi remiksowania, często przez mniej lub bardziej znanych specjalistów, częstokroć nawet nie związanych z muzyką, której miksy robią. Taką właśnie produkcją jest też omawiany krążek cieszącego się w niektórych kręgach sporym uznaniem francuskiego trębacza Erika Truffaza.
Płyta zawiera w sumie sześć utworów, przy czym jeden w dwu częściach, pochodzących z takich płyt Truffaza jak „The Dawn”, „Bending New Corners” i „The Mask”. Spośród „remikserów” jedynie coś mi mówią nazwisko Buggy Wesseltoft oraz Mobile in Motion, a i zdaje się, że udało mi się na jakiejś składance napotkać Aleksa Gophera. Niewiele, ale biorąc pod uwagę muzykę, która dociera z głośników - równie niewiele tracę. Jeśli ktoś w ogóle lubi nu jazzową stylistykę, po której porusza się Truffaz, jego autorskie nagrania mogą się podobać. Nie muszą. Jednak trudno zaprzeczyć, by chyba za wyjątkiem „The Walk Of The Giant Turtle” nagrania te nie miały jakiegoś uroku. I choć do muzyki w zasadzie niewiele wnoszą, to jednakże przynajmniej potrafią być rozróżnialne spośród innych nu jazzowych produkcji. I tego wszystkiego na „Revisite” zabrakło.
Niestety utwory stały się płaskie, a o znakomitej ich większości powiedzieć można jedynie tyle, że brzmią jak setki innych nagrań słyszalnych na lekko bardziej ambitnych radiostacjach (tzn. tych, które odróżniają się od eremefowo-zetkowego standardu). Remiksy - przynajmniej moim zdaniem - oprócz sprowadzenia utworów Truffaza do modnej klubowej czy lepiej klubowatej papki nic do nich nie wniosły. Pamiętam - drzewiej bywało - że kiedy już ktoś szarpnął się za dokonanie innego remiksu jakiegoś utworu, najczęściej przebojowego, to dostawało się zupełnie nową jakość, praktycznie nowe nagranie, a jeżeli nie to, to przynajmniej nowe odczytanie utworu. Teraz, chyba łatwość dostępu do narzędzi prowokuje do remiksowania każdego. I cóż z tego, że pojawiają się tu nazwiska Wesseltofta - niemal guru europejskiego nowego jazzu - skoro płyta zawiera jedynie popłuczyny po oryginalnym Truffazie.
Nikomu nie polecam, może za wyjątkiem młodych osób, które zachłystują się obecnie wszelkimi dźwiękami o klubowym nastawieniu, a wszystko to, co niemal nie zawiera śpiewu i nie jest grane w komercyjnych radiostacjach, jak nie jest hip hopem, to nazywane jest jazzem. Nie jestem jednak przekonany, czy nawet ci amatorzy muzyki, byliby na dłuższą metę zachwyceni tą, co tu dużo mówić, po prostu nudną płytą.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.