Invitation To Openess
Kilka ostatnich roczników lat 60. i kilka pierwszych lat 70. ma coś w sobie z epoki odkryć geograficznych. Ruszano w nieznane, odkrywano rzeczy, o których wcześniej nikt nie śnił, poznawano smaki i przyprawy, które diametralnie zmieniały proste potrawy. To taki okres, w którym znany głównie z soulowo-bluesowych wokaliz i gry fortepianie muzyk mógł na chwilę zmienić swoje oblicze i zanurzyć się w mistycznym, elektrycznym fusion.
„Invitation To Openess” to płyta, które zdecydowanie powstawała pod wpływem „In A Silent Way” i „Bitches Brew” Milesa, ale także całego grona innych albumów końca lat 60., jak „Electric Byrd” Donalda Byrda, które stawiały na długie i bogate kompozycje. W studiu całe stado muzyków – dwa zestawy perkusyjne, przeszkadzajki, harfa, pianina, pianole i syntezatory, gitary oraz basy w wersji akustycznej i elektrycznej. No i jeszcze Yusuf Lateef, osobna kategoria dla instrumentów.
McCann nie prezentuje jednak wszystkich kart naraz, nie atakuje nas spotęgowanym dźwiękiem tuzina ludzi. Rozpoczynający album, 26-minutowy(!) „The Lovers” rozpoczyna się tak subtelnie, jak się tylko da. Zaczyna eterycznym wstępem na Fender Rhodesie, dopiero po kolei zaczynają się odzywać werble, hi-haty, dzwonki, etniczne okrzyki czy zelektryfikowane dźwięki gitary. A gdy cała to mozaika powoli zaczyna się zgrywać, pojawia się Lateef ze swoimi uduchowionymi dźwiękami, wyjętymi z najbardziej romantycznej wizji klimatu Bliskiego Wschodu.
W „Beaux J. Poo Boo”, trwającym „tylko” o połowę krócej od poprzednika, teoretycznie odzywają się soulowe i rhythm’n’bluesowe motywy, ale finalnie muzyka, trochę jak u wczesnego Weather Report, zaczyna pogrąż się w astralnej zadumie. Ten długi i zaskakująco nastawiony na klimaty elektrycznego spiritual jazzu album kończy „Poo Pye McGoochie (And His Friends)” (12 minut), tym razem już zdecydowanie nastawione na klimat r’n’b i swobodną wymianę solówek oraz krótkie „wystrzały” Mooga.
Chociaż opis „Invitation To Openess” może sugerować, że jest to album idealny, w rzeczywistości zdecydowanie bardziej postrzegam go w charakterze znakomitej, ale jednak ciekawostki dla fanów el. jazzu i brzmienia lat 70. W przeciwieństwie czy do Milesa, czy Byrda, czy Weather Report, nie znajdziemy tu tak naprawdę wirtuozowskich dla jazzu solówek, ani także szerszej, budującej jakaś opowieść koncepcji. Jest tu za to na tony pięknych motywików, świetnych wyciszeni na solo jednego instrumentu, żeby zaraz zespół odezwał się z pełną nocą. Jest rzeka dźwięków elektrycznego piana i perkusji oraz natchnione improwizacje Yusefa Lateefa. I to chyba wystarczy do tego, aby ten bardzo nietypowy w dyskografii Lesa McCanna album wysłuchać.
Długo oczekiwane wznowienie CD przynosi bonusowy utwór na żywo – klasyczne „Compared To What”, ale zagrane w całkowicie innym otoczeniu, bo nie w 1972 roku, a w 1975, i nie w USA z zespołem lidera, a w Europie w ramach świętowania jubileuszu twórczości Klausa Doldingera z grupy Passport.
1. The Lovers; 2. Beaux J. Poo Boo; 3. Poo Pye McGoochie (And His Friends); 4. Compared To What (Live '75) [bonus]
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.