Przeczytaj

  • Irek Wojtczak i NY Connection w Szóstej Po Południu

    Irek Wojtczak – saksofonista i kompozytor od dawna zachowuje się dziwnie. Nie gra z kim popadnie, zastanawia się co gra i jak, nie wydaje się zorientowany na byle jakie „joby”, nie pindrzy się do kamer, i co być może jeszcze dziwniejsze interesuje się polską muzyką ludową nie tylko z okazji roku Kolberga.

  • Forever Young

    Jacob Young, jazzowy gitarzysta o utrwalonej pozycji na norweskiej scenie jazzowej, nagrał swój ósmy krążek wraz z towarzyszącymi mu: znanym polskim pianistą młodego pokolenia – Marcinem Wasilewskim oraz dwoma pozostałymi członkami jego tria: perkusistą, Michałem Miśkiewiczem i grającym na kontrabasie Sławomirem Kurkiewiczem. Skład kolektywu dopełnia norweski saksofonista, Trygve Seim.

  • Nowojorskie kujawiaki nad Bałtykiem - Irek Wojtczak NY Connection

    „Z Polakami już to robiłem” - śmiał się w wywiadzie umieszczonym na jednym z portali internetowych Irek Wojtczak, spytany o genezę projektu NY Connection. Istotnie, saksofonista eksploracją muzyki ludowej (głównie pochodzącej z rodzimych dlań okolic Łodzi i Łowicza) zajmuje się od dłuższego już czasu, jednakże skłonić do współudziału w tej materii jazzmanów amerykańskich udało mu się bodaj po raz pierwszy. Pierwsze, bardzo smakowite owoce tej kooperacji można było usłyszeć wczoraj w Sopocie.

  • Amphi + Radio Rondo

    Gdyby tylko Barry Guy miał ochotę zrobić sobie dłuższą przerwę od grania, argumentów na poparcie takiej decyzji miałby co niemiara. Za nim wszak kilkadziesiąt już lat intensywnej pracy, dziesiątki płyt i setki koncertów. Nie byłby nawet z jego strony specjalnie zuchwałym horacjański okrzyk Exegi monumentum! - zwłaszcza od czasu, gdy na rynku ukazał się pomnikowy box Mad Dogs. Twórczy ferment szalejący w jego głowie widocznie nie pozwala mu jednak na muzyczną emeryturę i z perspektywy słuchacza jest to, jak mniemam, radosna sytuacja.

  • Enter

    Koncertowa płyta Fire! Orchestra była piękna. Studyjna… jest jeszcze lepsza…

  • Waiting for you to grow

    Wzrastanie to zazwyczaj proces wymagający nie tylko czasu, ale i odpowiednich warunków. Prawu temu podlegają zarówno byty przynależne światu natury - jak chociażby umieszczona na rysunku zdobiącym recenzowaną w niniejszym tekście płytę, kipiąca soczystą zielenią roślina jak i twory ludzkiej kreatywności, takie jak chociażby muzyka improwizowana.

  • Finał Warsaw Summer Jazz Days: Mistrzostwo w dogrywce!

    Finał Warsaw Summer Jazz Days zbiegł się z finałem brazylijskiego Mundialu. Ci, którzy wyrzekli się emocji sportowych na rzecz muzycznych na pewno nie żałują takiej decyzji. Był to kolejny dobry festiwalowy wieczór, choć na wrażenia najciekawsze trzeba było czekać do ostatniego punktu programu.

  • WSJD: Dzień trzeci - „Czarne konie” Mariusza Adamiaka

    Trzeci dzień Warsaw Summer Jazz Days zapowiadany był jako „czarny koń” festiwalu ze względu na koncerty dwóch nieznanych szerzej w Polsce zespołów: wibrafonisty Warrena Wolfa i gitarzysty Liberty Ellmana. Trio Wolfa wyszło na sceną jako pierwsze, zaś występ kwintetu Ellmana wieczór kończył. Środkową jego część wypełnił mistrz organów Hammonda, Joey DeFrancesco. Czy „czarne konie” Mariusza Adamiaka spełniły oczekiwania?

  • WSJD: Big Three - Pawlik, DeJohnette i Holland!

    Gdy w drugim dniu Warsaw Summer Jazz Days widownia powoli zbierała się w Soho Factory, na Stadionie Narodowym grały już supporty przed wieczornym koncertem Metalliki. W drodze na kolejny festiwalowy dzień, myśląc o nadchodzących występach zespołów Włodka Pawlika, Jacka DeJohnette i Dave'a Hollanda, mijałem fanów amerykańskiej grupy i przypomniała mi się nazwa jej przedsięwzięcia z 2010 roku: Metallica występowała wtedy w ramach trasy „Big Four” razem z trzema innymi legendarnymi metalowymi kapelami.

  • Warsaw Summer Jazz Days 2014: Mistrzowie w trzech kategoriach

    Po prologu Warsaw Summer Jazz Days w postaci koncertu SBB nadszedł czas na czterodniowy maraton właściwego jazzowego grania. W pierwszym dniu festiwalu odbyły się trzy koncerty i tak też będzie przez pozostałe dni. To potężna dawka jazzu, obcowanie z którą – gdy program jest tak urozmaicony, jak miało to miejsce w czwartkowy wieczór – jest kilkugodzinną, fascynującą przygodą.

  • WSJD: SBB wciąż Szuka, Burzy Buduje!

    „Powrót do czasów młodości”, „Czekaliśmy na Was 35 lat!” – słychać było na widowni w Soho Factory na koncercie grupy SBB w oryginalnym, pierwszym składzie: Skrzek-Anthimos-Piotrowski. Faktycznie, wydarzenie to miało wymiar historyczny, gdyż zespół w tej obsadzie przez ponad 30 lat ze sobą nie grał. Podekscytowanie starszych widzów tym powrotem nie dziwi, gdy słucha się nagrań kapeli z lat 70., na przykład tego z 1979 z Sali Kongresowej. Nie sposób nie odczuć, jaką niezwykłą energię oraz jak wielki ładunek emocjonalny i intelektualny zawierała ta muzyka.

  • Chameleon

    Gdy w latach 90., za sprawą takich zespołów jak Brand New Heavies czy Incognito, zaczął wracać stary dobry jazz-funk, za tego typu granie brali się nie tylko młodzi artyści, ale ponownie i weterani gatunku. Z różnymi skutkami. Wiele z nich przesłuchałem raz i odłożyłem na półkę, inne skutecznie wyparłem z pamięci. Mam jednak wrażenie, że dziś ta muzyka zwyczajnie dojrzała. Do instrumentalnej wirtuozerii dołączyła na dobre perfekcja w produkcji muzyki.

  • Nowojorski 4 lipca, czyli Rafał Sarnecki Quartet w Szóstej po Południu

    Stolica, czwarty lipca, już trochę po szóstej po południu, Szósta po Południu. Wchodzę do środka Szóstej, tym razem nie tylko na obiad. Kelnerka sadza mnie przy wykrzywionej lustrem ścianie, na pięknym krzesełku retro, lata 50. Czad. Na scenie pojawia się kwartet Rafała Sarneckiego. I nagle nie Polski stolica, ale centrum Big Apple to jest to miejsce, gdzie jestem.

  • Life forum

    Wyobraziłam sobie sytuację, w której po raz pierwszy przyszłoby mi słuchać płyty „Life Forum” Geralda Claytona, bez wiedzy, że obcuję z muzyką tego właśnie artysty i jego najnowszym albumem. Zrobiłam to, by bez cienia sugestii wzbudzić odruchowe skojarzenia. Ich ilość była naprawdę spora: od (nieco oczywistych) wczesno-hancockowych, ale późno bluenote’owskich wariacji, poprzez bebopowe, trochę „uładzone” improwizacje, aż po ultranowoczesne wpływy amerykańskiej sceny jazzowej.

  • Radom

    Ten album spodobał mi się właściwie od pierwszego wejrzenia. Począwszy od głęboko nasyconej czerni napisu „Pole” na okładce, po końcowe dźwięki ostatniego, tytułowego utworu „Radom”.

Strony