Magma
Pozostajemy w formule tria, albowiem, jak twierdzi nasz dzisiejszy bohater, to optymalne zestawienie dla swobodnej improwizacji, wszak człowiek ma tylko …dwoje uszu do słuchania. Gitarzysta Joe Morris nie wymaga specjalnej introdukcji, co innego Charmaine Lee, pochodząca z Australii improwizatorka, która używa głosu w dalece nieszablonowy sposób. Jeśli chodzi o nią, pewni możemy być tylko jednego – nie śpiewa! Muzyka powstała w słynnym Firehose 12, latem ubiegłego roku. Pięć improwizacji trwa 40 minut i kilkadziesiąt sekund.
Na lewej flance fortepian w stanie permanentnej preparacji (jeśli Agusti w trakcie całego nagrania choć raz uderzył w klawiaturę, to z pewnością uczynił to przez przypadek), zwinna, szybka, sucha, zapętlona gitara na flance prawej, po środku zaś wyjątkowo elokwentne gardło, które zdaje się nie mieć jakichkolwiek ograniczeń w zakresie kreowania fonii. Gęsta sieć narracji, kind of instant improvisation, like full acoustic live proccesing. Moc dźwięków trudnych do zdefiniowania i umiejscowienia w przestrzeni nagrania, choć jednego możemy być pewni – wiele z nich nie pochodzi od fortepianu i gitary. Pani Lee, raz niczym mały kotek na tylnych łapkach, innym razem groźna i zdolna do wszystkiego tygrysica. Dźwięki, które wydaje z siebie są nie mniej groźne niż preparacje jej starszych kolegów. Bywają także powabne i istotnie zalotne. Czasami brzmią niczym skowyt naprawdę złej czarownicy. Przypominają akustyczne obiekty, które tworzą fonię w samym środku przełyku . Pierwszy odcinek mija szybko w gęstwinie intensywnych dźwięków. Drugi rodzi się na samym dnie pudła rezonansowego piana. Struny gitary jęczą pod ciężarem masywnych dłoni muzyka. Spokojny, wyważony flow … szalonych preparacji. Lee poddaje swoje struny głosowe także temu zacnemu procesowi. Opowieść pięknie gęstnieje, dynamizuje się, inspirowana przyspieszonym oddechem tej ostatniej.
Trzecia bajka, i znów na wejściu Agusti preparuje piano od samego dołu. Szeleszczący oddech Charmaine, który brzmi niczym garść elektroakustycznego popiołu. Rezonująca gitara Joe z małym prądem, w strachu przed postępującą ciszą. Głos strapionej kobiety, drżący bez nadmiernej bojaźni. Woda bulgocząca w przełyku, blask pojedynczych strun i dron gitarowego mini przesteru. Narracja czyniona w gęstym mroku, z minuty na minutę, wyłania się na powierzchnię. Delicate sound of industrial – notuje obcojęzyczny recenzent - drone and blue ambient, kind of post electro-acoustic non-music. Epicka drama snuta ze szczegółów lepi się w Magmę.
Czwarty epizod budują jedynie Agusti i Charmaine – znów moc soczystych preparacji zdewastowanego piano, obok dźwięk przełykanej śliny, bukiet szeleszczących migdałków – żywa elektroakustyka tuż u nasady gardła. Jakże piękny dialog z wyjątkowo głębokim brzmieniem fortepianu. Te ostatnie grzmi i łomoce, głos tuż obok buduje misterną sieć fonicznych połączeń. W 5 minucie opowieść nabiera mocy i osiąga intensywność porównywalną z początkiem nagrania. Tłumienie zaś odbywa się na czystych strunach, które zdają się lepić w suchy ambient. Głos wchodzi w zwarcie – garść wzajemnych imitacji odnajduje ostatni dźwięk. Piąta, finałowa historia, rozpoczyna się kolektywnie, we troje, zdaje się być nieco zawieszona w czasie, rytualnie trwa. Szorowaniu strun obu instrumentów towarzyszy zmysłowe pogwizdywanie. Narracja dobrze się zazębia – akcje i reakcje. Skakanie po rozżarzonym palenisku – finałowa dawka dobrego hałasu! Uroda surowej akustyki. Na finał ostateczny Lee zalotnie podśpiewuje, a Fernandez i Morris głaskają struny z zadowoleniem.
1. Magma; 2. Basalt; 3. Maglev; 4. Andesite; 5. Rhyolite;
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.