Bill Hassay Jr. po raz pierwszy stanął ze skrzypcami na rogu Georgetown Street w 1978 roku. Potem znalazł pracę w marketingu. Po latach znów ją stracił. Ponownie więc otworzył swój futerał i zaczął grać. Mało kto uwierzy, ale na początku jego ulicznej kariery wsparł młodego skrzypka drobniakiem sam Stéphane Grappelli. I nie był to jedyny uśmiech losu, jaki spotkał go na ulicy.
Choć jeden z największych wirtuozów jazzowych skrzypiec nie zabrał go wcale z ulicy w tournee do okoła świata, a jedynie uśmiechnął się i wrzucił mu do futerału parę dolarów, Bill wspomina to spotkanie z uśmiechem. Pomyślałem wtedy, mówi Hassay Jr. dziennikarzowi Washington Post, że: Najgorsze co mogło się stać już się wydarzyło. Grappelli zobaczył mnie jak gram na ulicy.
Kocham grać. Kiedy robisz coś o tak dawna jak ja, to jest jak oddychanie.
Kiedy trzy lata temu stracił swój etat, Hassay wrócił na ulicę. Tym razem towarzyszy mu iPod odtwarzający podkład. Kiedy nie gra jest nauczycielem na zastępstwo. Niedawno jednak szczęście uśmiechnęło się do niego po raz kolejny:
- Wow! To było naprawdę pięknę! - powiedział siwowłosy mężczyzna - Przygotowuję film dokumentalny o życiu miejskim w Filadelfii - Szukałem właśnie kogoś takiego jak ty, aby nagrał do niego muzykę.
Hassay Jr. Przyjął propozycję.