Beautiful Existance
Do tej pory wydawało mi się, że Joe Morris jeśli już coś nagra, to zawarta na płycie muzyka, a przede wszystkim dźwięki grane przez niego, zawsze będą stanowiły pewną barierę dla słuchacza. Dopiero po zmierzeniu się z wyzwaniem, po jej przejściu, odkryje się wspaniała, pełna piękna muzyka. Tymczasem omawiana propozycja kwartetu gitarzysty jest prościutka jak dobrze wyheblowana deska. Chwyta za serce od pierwszego dźwięku i tak już trzyma. Zakochać się można w tej muzyce. Szczególnie, kiedy dźwięk do uszu pochodzi z lampy.
Kwartet Morrisa, to zespół, którego bazę stanowi trio znane z "Age of Everything" uzupełnione o alcistę Jima Hobbsa. Dodanie saksofonu spowodowało pewną zmianę charakteru muzyki w całości. O ile jeszcze pierwszy utwór mógłby się zmieścić w dotychczasowej stylistyce Morrisa, przede wszystkim poprzez swój nieokiełznany, free jazzowy charakter, to pozostałych pięć jest chyba najłatwiej przyswajalnymi kompozycjami, jakie wyszły spod ręki gitarzysty. Od "Some Good" zaczyna się bowiem podróż kwartetu w transową, rodzącą skojarzenia z bluesem muzykę. Muzykę, o której można byłoby powiedzieć, że działa podprogowo.
Sączy się w zasadzie niewiele zmieniając, ale... No właśnie, nie wiadomo skąd, niewiadomo jak, proste unisona gitary i saksofonu stają się frazami, których chce się słuchać, do których chce się powracać. Ciągle. Wiele razy. Niespieszne solówki okazują się być dźwiękami, na które czekało się lata. A w tle? Sekcja, która robi swoje. Pięć dźwięków na krzyż granych przez bas, rytmiczne uderzenia w talerze. Nic wielkiego. Zupełnie nic. Tylko, że ta muzyka jest wielka. Jest wspaniała. Morris gra zdecydowanie mniej dźwięków niż dotychczas, budząc pewne skojarzenia z Jimem Hallem, czy może jeszcze bardziej z Billem DeArango, choć cały czas pozostaje bardzo swoisty w swym przekazie i chyba nie sposób go byłoby pomylić z jakimkolwiek innym gitarzystą. Kompletnie nieznany mi Hobbs, okazał się partnerem Morrisa na miarę Mata Maneriego, z którym według mojej opini, Morris stworzył bodaj najlepszy duet frontmanów.
I tyle. Krótko, bo naprawdę szkoda każdej sekundy słuchania tej muzyki na cokolwiek innego. Po prostu gorąco namawiam do posłuchania i zauroczenia się. "Beautiful existance"? Niewątpliwie tak, taką muzykę nagrać mógł jedynie ktoś, kto tak uważa. Dla mnie, choć mogę mieć inne skojarzenia ze słowem egzystencja, płyta na pewno zawiera piękno. W czystej, nieskażonej postaci. Rewelacja!
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.