Postrzegam muzykę jako działanie społeczne - wywiad z Pawłem Szamburskim

Autor: 
Piotr Wojdat

Rozmowę przeprowadzamy przed Twoim występem. Co teraz montujesz i podłączasz?

Paweł Szamburski: Jesteśmy w trakcie przygotowania do koncertu Bastardy, który będzie się odbywał na Jazdowie u nas w Ladomku. Montuję tzw. przody Yamahy oraz swój piec pełnopasmowy Rolanda. Stanowi on takie małe nagłośnienie i służy nam przez cały festiwal Lado na Wsi, który organizujemy w tym miejscu w wakacje. Nagłośnienie przydaje się także na cykl klasyczny i inne dodatkowe koncerty, jakie się tu odbywają.

Dzisiaj odbędzie się koncert Bastardy, czyli zespołu grającego na trzech instrumentach: wiolonczeli, klarnecie kontrabasowym i klarnecie. Wszystko to trzeba nagłośnić, ponieważ w ogrodzie i w przestrzeni otwartej dźwięk się szybko ucina. Każda forma jego przedłużenia oraz stworzenia takiego wrażenia przestrzeni zamkniętej pomaga nam grać i lepiej czuć się na scenie.

Ile czasu zajmują przygotowania do tego typu koncertów?

PS: Staram się to zamykać w godzinie. Nie tylko montuję sprzęt, ale trzeba też pamiętać o tak prozaicznych sprawach jak uzupełnienie zapasu papieru toaletowego w toalecie, czy rozstawienie krzeseł i leżaków. Poza tym rozkładamy też stolik powitalny, gdzie mamy zrzutkę dobrowolną na koncert i jakiś poczęstunek. To wszystko razem trochę trwa. Są na szczęście w tym roku z nami wolontariusze i ekipa przyjaciół z Lado, którzy nam pomagają. Od czterech lat to robimy. Jest to działanie społeczne i oddolne. Wynika z przyjaźni, czystej energii i zaangażowania.

Bastarda to zespół, który sięga daleko w przeszłość. Jak doszło do tego, że zainteresowałeś się muzyką dawną i co Ci się w niej najbardziej podoba?

PS: Jak zabierałem się do nagrywania płyty solowej, to wydawało mi się wtedy, że najlepiej będzie sięgnąć do źródeł naszej cywilizacji. Było to przedłużenie moich wczesno etnograficznych zainteresowań z okresu studiów. Na potrzeby solowego albumu sięgnąłem do tradycyjnych kultur religijnych basenu Morza Śródziemnego. Uważałem, że będzie to piękny materiał wyjściowy dla klarnetu. W rejestrze przypomina trochę ludzki głos, więc przełożenie pieśni monofonicznych jednogłosowych na ten instrument było fajnym i spójnym konceptem.

Dzięki temu, że przy tej solowej płycie dużo pracowałem nad starą muzyką, wręcz pierwotną dla naszej kultury, to naturalną konsekwencją był wybór repertuaru dla Bastardy. Chciałem dotrzeć do najwcześniejszych źródeł konstytuujących naszą kulturę i rejon, z którego jesteśmy. I tak natrafiłem na twórczość Piotra z Grudziądza. Jego melodie, motety i pieśni najzwyczajniej po ludzku mi się spodobały.

Potem mamy kontynuację wątku wczesnorenesansowego i średniowiecznego tym razem w kontekście rytuału związanego ze śmiercią. Następna płyta Bastardy będzie z kolei powrotem do tematyki żydowskiej. Zajmiemy się nigunami z XVIII i XIX wieku stworzonymi przez członków dynastii Modrzycer.

Dlaczego taka muzyka mnie interesuje? Bo jest to muzyka pierwotna. Pozwala na ciekawą reinterpretację. Zazwyczaj opieramy się na szkicach, a nie precyzyjnie zapisanych nutach. Pomysły są otwarte, nie ma znaków, które określałyby, jak dokładnie wykonywać te utwory. Filozoficznie to równie interesujące: te wszystkie źródła, pierwociny. Coś ciekawego, coś innego przed systemem tonalnym dur moll. Dużo jest aspektów związanych z tym pytaniem i dużo jest odpowiedzi.

Z Bastardą niedawno zagrałeś wyjątkowy koncert w Kościele Konkatedralnym na Kamionku i z gościnnym udziałem Chóru Grochów. Jak wyglądały przygotowania do tego występu?

PS: Tak nam się spodobała ta współpraca z Chórem Grochów, że doszedłem do wniosku, iż jeżdżąc z Ars moriendi do różnych miast, będę starał się nawiązać kontakt z lokalnymi chórami. Właśnie amatorskimi. Chciałbym je zapraszać do współpracy na jeden, dwa utwory. Uważam, że otwiera to niezwykłą przestrzeń, zwłaszcza w świątyni.

Ten koncert był doświadczeniem granicznym, jednym z tych wielkich doświadczeń dla muzyka. Zapamiętujesz taki występ do końca życia i przeżywasz ekstazę, grając razem z tymi śpiewakami. A przygotowywaliśmy się z nimi do koncertu dość krótko. Oni byli częścią występu, nie śpiewali we wszystkich utworach. Ingerowali w cztery kompozycje. "Requiem aeternam" zaśpiewali tradycyjnie jeden do jednego. Pojawili się w finale oraz dwóch utworach skorzystaliśmy z ich umiejętności na potrzeby interwencji sonorystyczno-barwowych bez tekstu. Wyszli z tego zwycięsko. Uważam, że to było cudowne doświadczenie. Otworzyło to nam kolejną przestrzeń w głowie do tego, co dalej możemy robić z Bastardą. Tak nas to zapaliło, że chcemy zaprosić chór na płytę na featuring do jednego utworu.

O chórze jako jednostce instrumentalno-wokalnej myślę bardzo ciepło i rozważam jego obecność na mojej kolejnej solowej płycie. Praca z ludzkim głosem, który jest pięknie podany i pokierowany przez Maję Kłoskowską, była totalnie satysfakcjonująca i otworzyła kolejne ciekawe rejony dla nas jako muzyków. 

W trakcie koncertu zwracałeś uwagę na to, jakim momentom rytuału śmierci poświęcone są wasze utwory. Czy mógłbyś zrobić krótkie wprowadzenie dla naszych czytelników, tak aby słuchanie “Ars moriendi” było bardziej świadome?

PS: Koncepcję całego albumu przygotował nam muzykolog z Instytutu Sztuki PAN Antonio Chemotti. Poznaliśmy się już przy sympozjach muzykologicznych pokazujących, co można zrobić z muzyką średniowieczną i jak ją reinterpretować. Na potrzeby “Ars moriendi” Antonio Chemotti zaproponował nam konkretne źródła, po kilka do każdego momentu rytuału śmierci w wiekach średnich i wczesnorenesansowych.

Wtedy umieranie, śmierć i pogrzeb były bardzo zrytualizowane. To był głęboki i bardzo rozbudowany proces. Zaczynało się od przygotowania do śmierci, gdzie celebrowano Pasję Chrystusa. Stąd też mamy utwór "Vita in ligno moritur", czyli pieśń, którą śpiewało się w Wielkim Tygodniu i w trakcie Triduum Paschalnym. Potem mamy litanie agonalne, czyli pieśni śpiewane na łożu śmierci. Zdarzało się, że kompozytorzy tworzyli je dla siebie. Np. Guillaume Dufay zamówił sobie w testamencie wykonywanie jego utworu na łożu śmierci.

Potem przechodzimy do procesji. W kościele odbywa się rozbudowana msza żałobna, która jest ogromnym i złożonym procesem symbolicznym. Na końcu jest zamknięcie trumny i święcenie wodą święconą. A potem pogrzeb w ziemi ze śpiewaniem pieśni “Quis dabit oculis nostris fontem lacrimarum”, której tytuł tłumaczymy w ten sposób: „Któż uczyni oczy nasze fontanną łez?”. Jest to niezwykle poruszająca pieśń, która wpuszcza też światło w ten rytuał.

Utwory są trudniejsze do zagrania od Petrusa, bo tam były piosenki. W przypadku “Ars moriendi” mamy do czynienia z całym rytuałem. Przechodzimy przez to filmową narracją. Zwłaszcza od piątego utworu, czyli od śmierci fizycznej człowieka, czuć zmianę w tej muzyce. Staje się dużo łagodniejsza i momentami nawet dająca nadzieję. A potem jest nawiązanie do odganiania demonów w mocnym utworze “Parce mihi Domine”.

Cały ten proces i narracyjność nas najbardziej interesowały. Zrobiliśmy z tego autorską muzykę. Pokazujemy częściowo melodie, często na jednym głosie, od czasu do czasu wkrada się lekka polifonia w postaci dwóch głosów.

Jak bardzo obciążające pod względem emocjonalnym były przygotowania do tej płyty?

PS: To był trudny temat. Ale jaki by nie był, to nam się po prostu bardzo dobrze ze sobą pracuje. Mamy też duże pokłady kreatywności i pogody ducha, więc staraliśmy się do tego podejść jak do filmowej sceny. Np. idziemy w procesji, to wyobrażaliśmy sobie, że musimy nadać krokom odpowiednie tempo i zaczęliśmy tupać.

Wprowadzanie filmowej narracji pomaga eksplorować i wymyślać muzykę. Ta nasza improwizacja w oparciu o konkretne źródła i wytyczne aranżacyjne pozwala wybudować nowe elementy. Wczoraj w Łodzi graliśmy koncert, w trakcie którego trzy razy ze zdziwieniem spojrzeliśmy na siebie, gdy inaczej poszedł numer. Zagraliśmy go wiele razy i znamy źródła, a mimo to powstawały nowe pomysły.

W sumie to samo działo się przy opracowywaniu materiałów historycznych. Wymyślaliśmy, co z nimi zrobić. Koncentrowaliśmy się głównie na tym muzycznie, a nie filozoficznie. Nie chcieliśmy na siłę wprowadzać się w stan smutku i niepokoju. Ważne było dla nas to, że jesteśmy sobą w tej sytuacji. Stawialiśmy na naturalne dochodzenie do muzycznych rozwiązań. A źródła i tak sugerowały nastrój. No i nasze brzmienie, które jest nokturnowe i bardzo ciemne. Wiolonczela i klarnet kontrabasowy ciągną w mol, ciągną w smutne rzeczy. Także jest to naturalny repertuar dla tego zespołu.

Na ile zmieniała się wasza muzyka w trakcie trasy, którą kończycie dzisiejszym koncertem w Ladomku?

PS: Mamy wytyczne, aranżacje i koncepcje. Wiemy jak przez to przejść, ale siłą Bastardy jest to, że zakładamy otwartość na scenie. Jeśli pojawi się od kogoś nowa sugestia, np. idźmy w tę stronę, przedłużmy koniec, wypełnijmy inną energią ten utwór, to to się dzieje. Nie są to jednak radykalne zmiany. Np. nie zmieniamy tonacji utworu.

Ale już duża swoboda i ja to uwielbiam. Dzięki temu za każdym razem tę muzykę gra się świeżo. Pozwalamy na tę relację ze sobą, która jest dialogiem, rozmową, wymianą. Muzyka się ogrywa, z koncertu na koncert jest coraz bardziej ustabilizowana. Czasami nudzą nas pewne rozwiązania i to nas pcha do poszukiwań. Jeśli jesteś improwizatorem, to im więcej się gra, to tym lepiej dla muzyki. Cały czas się rozwija, przekształca i wydaje mi się, że też ulepsza. Oczywiście można tę całą pracę wykonać przed nagraniem płyty, siedzieć trzy miesiące i ćwiczyć. A ja uważam, że lepiej to robić krócej. Wtedy przy nagraniu jest też ta niewiadoma. Czuć w takiej sytuacji tę świeżość, zaczynają się też poszukiwania. A potem są koncerty i jest publiczność. To jest niesamowite. Dużo bardziej wolę grać koncerty niż nagrywać muzykę w studiu nagraniowym w słuchawkach i na spince.

Przed trasą Bastardy grałeś na koncertach materiał z solowego “Ceratitis Capitata”. Czy i jak dalece odchodziłeś od wersji nagrań znanych z tego albumu?

PS: Grałem trasę koncertową po 5 latach od wydania płyty. Punktem wyjścia dla tego projektu są proste melodie konkretnych modlitw, wokół których improwizuję z zachowaniem struktury harmonicznej i nastroju. Na początku ta improwizacja była dużo bardziej swobodna niż teraz. Obecnie staram się zachować porządek tego, co znamy z płyty. Próbuję bardziej realizować ten materiał. Wożę ze sobą tę płytę i ją sprzedaję, więc nie chcę za bardzo odchodzić od materiału wyjściowego. Nie zmienia to jednak faktu, że w trakcie koncertu zdarzają 2-3 mikroelementy, które i mnie zaskakują.

Czy były w trakcie tej trasy jakieś poza muzyczne zaskoczenia?

PS: Postrzegam muzykę jako działanie społeczne. Z tym wiążą się spotkania z ludźmi, rozmowy, wymiana energii. Sam koncert jest ważny, ale bardzo ważne jest to, co dzieje się poza muzyką. Spotkałem bardzo dużo super środowisk i osób. Mogłem się wymienić wiedzą i poprzeć też tezę, że na tym rynku, w którym funkcjonujemy, jest wiele osób, które jadą na tym samym wózku. To jest pokrzepiające. Spotykasz ludzi, którzy robią coś oddolnie, animują kulturę i przedstawiają ludziom w miastach i miasteczkach wartościową muzykę. Jeżdżąc, widzę jakąś nadzieję. I to było najciekawszym moim doświadczeniem na tej trasie. Nie samo granie. Nawet może nie opowiadanie o tych liturgiach.

Dużo mówię w trakcie koncertów i lubię to robić. Wydaje mi się, że jest to takie łamanie ściany między publicznością, a twórcą. Bardzo mi zależy na tym, żeby ta ściana była jak najbardziej miękka i można było poczuć to, że jesteśmy razem w jakimś procesie. Wtedy też bardziej usprawiedliwione są eksperymenty. Człowiek rozumie, że też jesteś człowiekiem i masz prawo do różnych rzeczy. Też do niedoskonałości i emocjonalności. Jak się tę ścianę rozwali w kilku miejscach, to jest lepiej dla grającego i publiczności.

Powoli szykujesz kolejną płytę Bastardy. Wspomniałeś już, że na warsztat weźmiecie niguny żydowskie…

PS: W październiku nagrywamy w radiu płytę na żywo. Być może właśnie z uczestnictwem Chóru Grochów. Album wyda poznańska wytwórnia Multikulti. Mam nadzieję, że potem będziemy grali tę muzykę na różnych festiwalach żydowskich. Są to piękne pieśni religijne klanu Modrzycer.

Planuję też drugą solową płytę, ale to na przyszły rok. W nagraniu miałby uczestniczyć perkusista Paweł Szpura, być może pojawią się też inni goście. Mam pomysł na solówkę konceptualną z dużą ilością elektroniki i przetwarzania klarnetu, który chcę odklarnetowić.