Warsaw Summer Jazz Days dzień IV: Mistrz jest tylko jeden!

Autor: 
Mateusz Magierowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Trzeci dzień Warsaw Summer Jazz Days stał przede wszystkim pod znakiem występu dwóch kipiących wręcz energią jazzowych orkiestr – legendarnej formacji Sun Ra Arkestra i mającej wszelkie dane by się legendarną stać - Power of the Horns, dowodzoną przez trębacza Piotra Damasiewicza. Powiedzieć że dzień czwarty był dniem kwartetowym to powiedzieć zgoła nic, biorąc pod uwagę fakt, że jako pierwszy na scenie w Soho Factory miał się pojawić się uznawany za najlepszy współczesny mały skład zespół największego żyjącego jazzmana – Wayne’a Shortera. To, co działo się na festiwalowej scenie  dobitnie pokazało, że opisywanie muzyki granej przez Danilo Pereza, Johna Patitucciego, Briana Blade’a i Wayna Shortera bez (nad)użycia przedrostka naj- jest co najmniej zgoła niestosowne.

Piękne było to, co się wydarzyło, począwszy od pierwszych dźwięków kontrabasu Patitucciego, przebijającego się przez szum i harmider generowany przez napływających do Soho spóźnionych fanów jazzu aż po ostatnie akordy zagranego na bis utworu „Adventures Abroad The Golden Mean”. Struktura i kompozycja były w tej muzyce jedynie punktem odniesienia, elastyczną formą, której granice muzycy nieustannie konstruowali na nowo i wypełniali treścią będącą wypadkową niezwykłego wręcz porozumienia i sztuki reagowania na poczynania partnerów. Utkana z dynamicznych, krótkich fraz gra Shortera była w niej głosem kulminacyjnym, wieńczącym, ale i sygnałem oraz katalizatorem zmiany, propozycją podążenia nową, jakże często nieoczekiwaną drogą, pozwalającą słuchaczowi raz po raz zachłysnąć się nieustającą kreatywnością jazzowej legendy. Była jednocześnie głosem oszczędnym, głosem lidera demokratycznego, pozostawiającego członkom swojego kwartetu bezkres improwizacyjnej przestrzeni.

Wysublimowanymi smyczkowymi partiami raczył słuchaczy John Patitucci, dramaturgię i liryzm budował Danilo Perez, a energią, której erupcji nie wytrzymał jeden z bębnów, kipiał niezmordowany Brian Blade. Wszystko to działo się w atmosferze nieskrywanej satysfakcji z wzajemnego grania ze sobą i szczerego, pełnego szacunku dla słuchaczy luzu oraz dystansu do samych siebie oraz tworzonej tu i teraz muzyki, co po poniedziałkowych wypadkach zornowskich cieszyć musiało szczególnie.

Kiedy wybrzmiały ostatnie dźwięki „Adventures …” i stało się pewne, że Wayne Shorter Quartet nie zagra już tego wieczoru, zapewne nie tylko moim udziałem stało się uczucie nienasycenia, którego choć częściowo zagłuszyć nie pozwoliła nawet świadomość, że za kilka miesięcy znów pojawi się okazja, by, tym razem w ramach wrocławskiego festiwalu Jazztopad usłyszeć Shortera, Patitucciego, Pereza i Blade’a ponownie. Czwarty dzień Warsaw Summer Jazz Days wciąż jednak trwał, a zgromadzonych tłumnie słuchaczy czekały jeszcze dwa koncertowe wydarzenia. Po kwartecie Shortera, na scenie pojawić się miały kolejno zespoły Macieja Obary i Piotra Wojtasika.

Międzynarodowy kwartet utalentowanego alcisty Macieja Obary to bez wątpienia jedna z tych polskich formacji, której wysłuchanie po koncercie Shortera i jego towarzyszy nie groziło odczuwaniem zbyt głębokiego dysonansu. Zanurzenie się w muzyce Obara International Quartet pozwoliło mi na chwilę zapomnieć o shorterowskim nienasyceniu i utwierdzić się w przekonaniu, że polsko-norweskie combo to bez wątpienia ścisła czołówka małych składów, dowodzonych przez polskich jazzmanów. Maciej Obara, Dominik Wania, Ole Morten Vaagan i Gard Nilssen zagrali, toutes proportions gardées, w duchu tych którzy chwilę wcześniej z niej zeszli – Wayne’a Shortera, Danilo Pereza, Johna Patitucciego oraz Briana Blade’a. Wiele satysfakcji nieść mogła nie tylko sama gra kwartetu Obary, ale i ugruntowana we wcześniejszych doświadczeniach z muzyką tej formacji świadomość, że kompozycje Krzysztofa Komedy i samego lidera podczas każdego wydarzenia koncertowego ożywają nowym, unikatowym życiem, podtrzymywanym przez przebogate spectrum improwizacyjnego potencjału członków zespołu. Wyróżnić należałoby w zasadzie każdego z członków  zespołu alcisty - tak niezwykle dojrzałego i uniwersalnego Wanię, jak i jednocześnie bardzo skandynawskich i energetycznych w swoim graniu Vaagana i Nilssena. Liderowi Maciej Obara International Quartet należy się laurka szczególna - za kompozycyjny talent, oraz swój własny, charakterystyczny sound, w którym splatają się liryzm, rozmach i stanowczość.

Kwartetowy dzień zakończył występ kwartetu Piotra Wojtasika, któremu towarzyszyli Viktor Toth (saksofon altowy), Michał Barański (kontrabas) oraz John Betsch (perkusja). Jakkolwiek w grze kwartetu Obary dominowały pierwiastki charakterystyczne dla polskiej i skandynawskiej tradycji jazzowej, występ formacji Wojtasika stał pod znakiem idiomu amerykańskiego i nowojorskich inspiracji lidera. Kluczową rolę w grze kwartetu odgrywał charakterystyczny puls perkusji Betscha, zakreślający przestrzenie, w których poruszali się w swych improwizacjach Wojtasik i szczególnie ekspresyjny Toth.

To było godne pożegnanie pięknego wieczoru, po którym chyba żaden ze słuchaczy nie mógł mieć żadnych wątpliwości, że wśród żyjących jazzmanów Mistrz jest tylko jeden.