Aga Zaryan - Czuję się potrzebna. Mam dla kogo śpiewać.

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
materiały promocyjn

Aga Zaryan - bez wątpienia jedna z najważniejszych polskich jazzowych śpiewaczek, gwiazda, która opiera się śniadaniowej telewizji , kolorowym magazynom i nie goni za statusem celebrytki. NIemal jedyna, która przypisuje swój sukces nie tylko sobie, ale też muzykom, z którymi gra. Nagrywa pod skrzydłami brandu Blue Note z wielkimi postaciami jazzu światowego Geri Allen i Brianem Bladem. Jest zajęta nie tylko karierą, ale także pomocą charytatywną. Na szczęście także koncertujeale, ot choćby 14 kwietnia  w Chorzowie i co najważniejsze lubi rozmawiać, rozmawiać o muzyce.

 

Czy jest jeszcze coś o co nie zostałaś zapytana z okazji swojej najnowszej płyty?

Niewiele osób pyta mnie o muzyków, z którymi współpracuję. Mam wrażenie, że osoby, z którymi rozmawiam rzadko znają tak dobrze jazz. Czasem mam wrażenie, że nuianse nie mają dla nich znaczenia, a przecież te pisane lata temu piosenki dzięki ich udziałowi w nagraniach brzmią inaczej.

Tak dobrze jak....?

Jak osoby, które naprawdę przesłuchały wiele płyt, od lat się interesują tą muzyką i zajmują się nią na co dzień, czyli m.in takie osoby jak Ty. Dla mnie to miało ogromne znaczenie, że spędziłam z Geri Allen i Brianem Bladem tych kilka dni. Wspólne muzykowanie, słuchanie wersji utworów, rozmowy o tym co gramy. To ważna nowa lekcja. Byłam na nią już gotowa.

Bardzo dziękuję! Teraz będę musiał jakoś Twojej opinii sprostać! Zatem powiedz proszę co Twoim zdaniem Geri i Brian oraz polska część składu wnieśli?

Pozwolisz, że zacznę od mojej " starej gwardii". Darek Oleszkiewicz i Larry Koonse to muzycy, którzy tworzą mój amerykański zespół od lat. Nagraliśmy wspólnie kilka płyt, byliśmy razem w kilku trasach koncertowych. Darek jest ze mną od debiutu,  od płyty My Lullaby. Zagrałam z nim po raz pierwszy w jego domu w Pasadenie na jamie, na który przyszedł też Larry. Byłam wtedy z wizytą u Darka razem z Michałem Tokajem. Spędziliśmy 3 miesiące na Zachodnim i Wschodnim Wybrzeżu Stanów poznając kluby nowojorskie i chłonąc to co najlepsze.  Dopiero zaczynałam wchodzić w świat jazzowy. Zagraliśmy tam kilka kameralnych koncertów, ale ten czas to był czas słuchania głównie innych i zbieranie doświadczeń. Larry i Darek urzekli mnie od samego początku swoim podejściem do materii muzycznej. Mądrością wyboru dźwięków i wrażliwością. Stąd pomysł zaproszenia Larry’ego na moją drugą płytę „Picking Up the Pieces”, w której z kolei zrezygnowałam z fortepianu i perkusji, żeby uzyskać inne brzmienie niż na debiutanckiej płycie.

A Geri i Brian. Pamiętam kiedyś mówiłaś, że to było Twoje wielkie marzenie, żeby kiedyś Brian Blade mógł zagrać w Twoim zespole.

To prawda, od początku wyznaję zasadę, że w muzyce nie ma sentymentów i należy grywać z tymi, którzy fascynują swoją grą i postawą. Oczywiście uwielbiam występować z Łukaszem Żytą, który jest wyśmienitym muzykiem i przed nami mam nadzieję jeszcze druga droga. Współpracujemy harmonijnie od mojego debiutu. Briana poznałam osobiście przez Larry’ego kilka lat temu. Larry puszczał Brianowi „A Book of Luminous Things” i opowiadał mu o mnie, podobno w samych superlatywach.
Fellowship Band słucham od dawna, jestem też fanką Briana w jego projekcie Mama Rosa i oczywiście wciąga mnie jego gra u Shortera. Słuchałam go w akcji w Nowym Yorku, Wiedniu i Pradze Czeskiej i Warszawie. Po jednym z koncertów wiedząc, że zna już moją muzykę zapytałam wprost czy nagramy coś razem. Był na tak.
Geri Allen poznałam dziesięć lat temu. Zawsze będąc w Nowy Jorku sprawdzałam czy gdzieś nie występuje. Trafiłam na kilka jej koncertów.  Mam jej kilka płyt m.in Zodiac Suite Revisited, na której to płycie gra kompozycje mary Lou Williams u boku mając sekcję w postaci Bustera Williamsa i Billiego Harta na zmianę z ANdrew Cyrillem. Wracam do tej płyty, ni i oczywiście do Jumping the Creek - Charlesa Lyoyda właśnie z Geri Allen, Robertem Hurstem i Erikiem Harlandem.

To jedna z ważniejszych kobiet w jazzie. Lata temu po jednym z jej nowojorskich koncertów porozmawiałyśmy ,ale wtedy jeszcze nie miałam koncepcji co mogłybyśmy razem zagrać. Ale wtedy zaczęłam już się nad tym zastanawiać. Słuchając jej płyt, czułam, że powinnam kiedyś z nią pracować. Przyjęła zaproszenie i genialnie weszła w świat, który jest muzyką, którą zna od dziecka. Chciałam, żeby na tym albumie pojawiła się kobieca energia. Wszyscy nadawaliśmy na podobnych falach. Do nas dołączyła urocza Carol Robbins, dodając bajkowego brzmienia harfy. Każdy z gości wniósł do wspomnienia o Ninie i Abbey kawał swojej wrażliwości.

Nie dziwię się temu wcale, że tak o Tobie opowiadał. Padło pytanie co wnieśli Twoi zagraniczni goście do Twojej muzyki. Nie bez powodu ten wątek kontynuujemy. Spotkałem się nie raz z opiniami, że zarówno udział Geri Allen, jak i Briana Blade’a wniósł znacznie mniej niż można było się spodziewać i że jest to wielki zawód.

Dla mnie Geri ma w sobie magię. Jest uduchowiona i skupiona na każdym dźwięku. Nie ma nadmiaru. To samo podejście ma Brian. Inaczej gra się jazz instumentalny, inaczej kiedy dochodzi historii opowiadana tekstem. Geri jest niezwykle uważna i dba o detale kiedy akompaniuje. Nie chce przykryć kaskadą dźwięków opowiadanej historii. W Polsce mi czasem brakuje wrażliwości na słowa piosenek. Może to wynika z na ogół dość ograniczonej znjomości angielskiego wśród środowiska polskich muzyków, a może dla niektórych to po prostu nie ma znaczenia.
Tę opinię słyszę po raz pierwszy od Ciebie. Moje pytanie brzmi: co to znaczy, że wnieśli znacznie mniej niż można było się spodziewać ? Jeśli ktoś tak uważa, to wydaje mi się, że nie umie docenić kunsztu tak wybitnych artystów. Nie rozumie koncepcji tego albumu. Tu każdy wniósł tyle ile uważał za stosowne. Potrawy nie należy przesolić czy dodać ton pieprzu, a już do mdłości może doprowadzić  jej przesłodzenie...
Jeśli to jest dla kogoś wielki zawód to trudno. Nie zadowolimy każdego. Wiem, że tysiącom osób dobrze się słucha tych nagrań. Ten album jest klasyczny. Taki był zamysł.

Byś może tak właśnie jest, że nie umie docenić ich kunsztu. Sądzę jednak raczej, że chodzi o to, że Geri Allen od dekad, w swoich zespołach, w Timeline ostatnio, a Brian Blade przez swoją spektakularną grę w kwartecie Shortera odcisnęli na wielu słuchaczach wielkie piętno i ilekroć się pojawiają w innych konfiguracjach takiej właśnie gry się od nich oczekuje.

To mało inteligentne podejście. Ubieramy się różnie zależnie od okazji. Podobnie jest w muzyce. Brian czy Geri odnajdują się w różnych koncepcjach gry. Podczas prób naturalne  poszliśmy w tym kierunku. Ci muzycy wyśmienicie znają historię muzyki, wiedzą o czym są te piosenki. Porównywanie gry w zespole instrumentalnym grającym free z grą na albumie, którego podstawą formą jest piosenka i są krótkie określonej długości solówki jest moim zdaniem grubą pomyłką.  Czy nie słyszysz, że są to zupełnie inne światy ? To są inne bajki. Żenuje mnie, że muszę Ci takie oczywistości tłumaczyć.

Słyszę i doskonale wiem, że to są inne światy, ale nie o moje słyszenie chodzi. No właśnie piosenka jest podstawową formą w twojej twórczości. Jak Geri Allen, nie tylko przecież znawczyni historii muzyki, ale także kobieta udzielająca się w sprawach równouprawnienia rasowego zareagowała kiedy zaproponowałaś jej nagranie „Strange Fruit”, utwór, który ostatecznie co innego znaczy dla czarnoskórych Amerykanów w USA niż dla białych Europejczyków?

 Nasz cały skład podszedł z takim rodzajem wrażliwości do interpretacji tych piosenek. Nie wiem o jakich ludziach mówisz, mi nikt tych zarzutów nie przedstawił osobiście.

Nazwisk nie mogę podać, bo nie wiem czy sobie tego by ci ludzie życzyli. Ciekawiło mnie co o takich opiniach myślisz? Teraz już wiem i czytelnicy wiedzą. Możemy powrócić do Strange Fruit?

Myślę, że Ci ludzie nie rozumieją tego po co nagrałam ten album.  Kiedy mieliśmy przerwę w próbie Geri zapytała mnie skąd pomysł na narywanie tej akurat kompozycji. Dość długo rozmawiałyśmy. Zobaczyła, że mimo tego, że jestem białą europejką urodzoną w latach siedemdziesiątych znam historię Stanów i porusza mnie niesprawiedliwość i koszmar, którego doświadczyli Afroamerykanie. Rozmawiałyśmy nie tylko o Ninie i Abbey, ale również o Billie Holiday, bo to przecież ona śpiewała ten utwór po raz pierwszy. Geri zachęciła mnie do napisania liner notes. Podczas nagrywania tego utworu wytworzył się w zespole rodzaj intensywnej energii. O takich rzeczach trudno mówić, ale to był bardzo istotny moment podczas nagrań. Strange Fruit to najmocniejszy w wyrazie protest. song. Kiedy go słuchałam po raz pierwszy w życiu wbił mnie w krzesło. Nagrywając w studiu nie liczył się dla nas kolor skóry i pochodzenie. Muzyka i tekst niosły nas same. Po odsłuchaniu w reżyserce, zapanowała długa cisza.
Dla Geri mam wrażenie, że nie było bez znaczenia, że nagrywamy ten utwór na płycie poświęconej dwóm kobietom walczącym o równouprawnienie. Czułam od początku wybierając przez rok repertuar na tę płytę,  że tego utworu nie może zabraknąć.

To znamienne, że tekst do Strange Fruit napisał Abel Meeropol, biały nauczyciel żydowskiego pochodzenia. No własnie i Abbey Lincoln i Nina Simone, każda na swój sposób i sobie właściwym temperamentem walczyły o prawa Afroamerykanów. W ich piosenkach był bunt.  Czy o tym buncie chciałaś się wypowiedzieć śpiewając piosenki z ich repertuaru?

Niezupełnie, bo teraz jest inny czas, ale nadal dzieją się niestety straszne rzeczy na świecie. Chciałam ten utwór nagrać ku przestrodze i ku pamięci. Przefiltrowałam go przez własną wrażliwość. Nie chciałam, żeby ta płyta była stricte jazzowa, bo moje bohaterki były różnorodne muzycznie, szczególnie Nina Simone, która śpiewała utwory z repertuaru Dylana czy The Beatles i nie była wokalistką jazzową. Ma albumie słychać bluesa, czy folkujący klimat. Chciałam śpiewać o miłości, bo o niej na ogół śpiewały bohaterki albumu. Nie miały w miłości szczęścia, a w piosenkach można o niej na różny sposób mówić, można się dzielić emocjami, które miłość wywołuje. To oczyszcza. Po raz pierwszy zaśpiewałam po francusku. Nina i Abbey zdarzało się nagrywać piosenki francuskie. Stąd Avec Le Temps piękna kompozycja Leo Ferre.

Sądzisz, że to było dla nich takie oczyszczenie?

Sądzę, że muzyka dawała im energię do dalszego życia. Wiem, że obie miewały różne stany emocjonalne i bywało, że miały pod górkę, szczególnie Nina SImone, która bywała dwubiegunowa. Czytałeś jej autobiografie " I put a spell on you" ? Bardzo ciekawa książka. Myślę, że przebywanie na scenie ma w sobie moc terapeutyczną. Bywa cudownym doznaniem, podobnie praca w studio. Jak muzycy wiedzą o czym są piosenki, to można daleko zajść i niekoniecznie wszystko zagrać czy zaśpiewac. Słowo i muzyka są równie ważne i powinny się pięknie uzupełniać. Nic nie powinno ucierpieć. Geri Allen zwracała niesamowitą uwagę na to, żeby swoją grą nie zdominować mojej interpretacji. To pokazuje jak dojrzałą jest artystką, jak mądrą jest kobietą. Życzę wielu pianistom takiej mądrości ! Dla wokalisty takie podejście jest skarbem. To pomaga interpretacji. Nadmiar dźwięków często zabija piękno w muzyce. Niektóre utwory graliśmy na różne sposoby. wybraliśmy to podejście, które wydobywa z piosenek najwięcej piękna. Dobrze kiedy muzycy się równoważą, wtedy powstaje upragniona harmonia, do niej ciągle dążę. Nie lubię harmidru i wiele hałasi o nic,  ani  kwadratowego matematycznego podejścia do muzyki. Muzyka ma to coś ulotnego, a zarazem zapadającego w głębię duszy na zawsze i dlatego chce się do niej wracać czy jest się wykonawcą czy słuchaczem. Tak, muzyka zdecydowanie może oczyszczać ! Przecież muzykiterapia nawet naukowo to potwierdza.

Dla wokalisty takie podejście jakie ma Geri Allen jest skarbem. Podobnie o jej pianistyce, ale wiele dekad temu mówiła Betty Carter, choć na ich wspólnej płycie Geri grała zdecydowanie inaczej niż u Ciebie, ale nie ma się czemu dziwić, była wtedy na starcie kariery.

Betty Carter, którą uwielbiam i mam płytę o której mówisz. To chyba Feed the Fire?

Tak właśnie! Dave Holland na kontrabasie i Jack DeJohnette na perkusji

Betty  miała zupełnie inną energię i to przełożyło się na grę całego zespołu. Na tym polega piękno wspólnego muzykowania, słuchamy się nawzajem i prowadzimy dialog. Kiedy mówimy szeptem to nie zaczniemy nagle bez sensu krzyczeć....Jedna fraza prowadzi do drugiej. Kolejna jest konsekwencją poprzedniej. I w tym wszystkim niezastąpiona rola otwartych uszu i serc. Bez tego nie ma szansu na magię. Muzyka nie powinna być wykalkulowana. Takie podejście miały bohaterki mojej ostatniej płyty, dlatego wierzyłam ich interpretacjom.
Ja jestem na codzień dość szalona i gadatliwa, muzyka mnie uspakaja, może podświadomie wybieram często utwory spokojne. Uważam też, że głośno i wysoko nie brzmi wcale lepiej niż niżej i ciszej....Przede mną długa droga rozwoju. Jak dobrze pójdzie to jestem na półmetku życia. Wiem, że kolejna płyta będzie znowu autorska, bo ostatnie lata to nowe doświadczenia i chcę te emocje przenieść w świat muzyki.

To kiedy przyjdzie czas na szaleństwo?
 

Jak znajdę na nie sposób to czemu nie? W przypadku Remembering Abbey & Nina zależało mi na intymnej interpretacji tych utworów. Byłam gotowa na ten album, bo wiedziałam jak chce te piosenki zinterpretować. Artysta może nagrać płytę całą z balladami, albo całą z utworami up tempo. To jego sprawa. Pytanie czy znajdą się chętni do słuchania takich płyt. A szczęście moja nowa płyta jest platynowa i gramy w pełnych salach. Czyli ten spokój jest jeszcze komuś potrzebny.
Nie dajmy się zwariować, naokoło jest już dużo szalonej muzyki mało przyjemnej dla ucha, która przyprawia mnie o rozstrój nerwowy. Szukam w muzyce pięknej intrygującej harmonii i muzyków, którzy umieją na instrumencie wyczarować całą paletę emocji. Wtedy z nimi płynę bez asekuracji i wiem że znajdę spokojnie grunt, dlatego mogę swobodnie się poruszać. Tak się czułam nagrywając ostatnią płytę.


Ale co do tego, że Twoja płyta pokryje się jakimś szlachetnym kolorem to raczej chyba wątpliwości nie miałaś?

Nigdy nie wiem jak zostanie odebrany kolejny projekt. Oddaje mu całe serce, a potem już nic ode mnie nie zależy. Cieszę się, że mam słuchaczy, którzy kupują moje albumy i przychodzą na koncerty. To daje napęd do dalszej pracy. Czuję się potrzebna. Mam dla kogo śpiewać. Zaczynam pisać teksty na kolejny album. Już mam kilka ciekawych obserwacji, które chcę przelać na papier. Chcę więcej pisać muzyki. Ale daje sobie na to czas. Nigdzie się nie spieszę. Nowe koncepcje powoli dojrzeją. A po wydaniu znowu będę w pewnym sensie debiutanką. W tym jest moc muzyki. Nic nie jest dane na zawsze. Rzeka możliwości nieustannie płynie, a my możemy z niej czerpać w miarę uznania. Ekscytujące!