Mazzoll plays Responsio Mortifera – w gdańskim Polmozbycie

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Jarosław Kowal, GdanskTown.pl

W ramach powrotu na scenę Jerzy Mazzoll działa po swojemu odważnie, choć nieśpiesznie. Zapowiedzi jego pierwszej od dwunastu lat solowej płyty Responsio Mortifera krążą od dłuższego już czasu, natomiast okazje do dotarcia do tego materiału są zgoła nieczęste. Tym bardziej nie wypadało przegapić wczorajszy koncert w gdańskim klubie Polmozbyt, na którym Responsio Mortifera rozbrzmiała live dopiero po raz drugi.

„Na granicy zmęczenia i skupienia” koncert rozpoczął się dość późnym wieczorem, kiedy wszystkim zainteresowanym udało się dotrzeć na miejsce. Właściwie mógłbym wszystkich obecnych wymienić co najmniej z imienia – powiedział z uśmiechem Mazzoll i wraz z perkusistami Olegiem Dziewanowskim i Qbą Janickim oraz skrzypkiem Tomaszem Sroczyńskim przystąpił do dzieła.

Elektryzujący, nieco oniryczny spektakl był wariacją i szerokim rozwinięciem tego, co znajduje się na płycie "Responsio Mortifera". Owa wielowymiarowa muzyka powstała w pełnym przenikaniu elementów elektroakustycznych: żywych tonów klarnetu i basklarnetu lidera, obu perkusji i skrzypiec, oraz różnolitych sampli użytych przedtem do zbudowania albumu. Liczba tych cząstek, jak i sposobów ich łączenia była tak imponująca, że trudno jest określić jej złożoność oraz linie połączeń z całkowitą dokładnością. Wyobraźnia popychała muzyków od półciszy elektronicznych poszumów niby cofanej taśmy (elektronikę obsługiwali wszyscy grający poza liderem) do głośnego elektrorezonansu, od quasimarszowych rytmów jednej perkusji, do pierwotnego niemal transu obydwu jednocześnie. Basklarnet zagłębiał się w tym tle, by za moment zapętlonym śpiewnym motywem wejść na czoło, lub zabrzmieć głosem zawieszonym w przestrzennej magmie. Do tych między wieloma innymi wymienionych dźwięków dochodziły słynne impro-songi Jerzego Mazzolla – choć nie całkiem improwizowane (niektóre bazowały na notatkach) to jednak pozostające w formule wysoce otwartej (vide reakcja Jerzego na odgłos przypadkowo gdzieś w klubie rozbitej szklanki). Nie zabrakło też równie charakterystycznych bliskich punkowym riffom żywiołowych zagrywek i chaosu ostro rozbrzmiałej improwizacji – choć pozostawała ona pod kontrolą lidera, który dwukrotnie ucinał ją ruchem ręki.

Jeśli kiedykolwiek był to yass, to już nim na pewno nie jest. Choć nawiązuje do wcześniejszych dokonań - co lekko podkreślił kończąc występ cytatem z jednego z najstarszych swych utworów -  Jerzy Mazzoll cały czas idzie naprzód by dzięki nowym, szerszym rozwiązaniom dotrzeć tam, gdzie dotrzeć pragnie. Oby tylko nie nastąpiło to dotarcie zbyt szybko, bo jak mówią – muzyk spełniony przestaje grać, a tego byśmy nie chcieli.