Jazz Jantar: Vijay Iyer Solo - spontaniczna architektura

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
Paweł Sasim

Vijay Iyer jest wielki. Obserwowanie podróży, jaka zaczyna się wraz z położeniem rąk na klawiaturze, jest czymś fascynującym, skłaniającym nie tylko do zasłuchania, ale także do namysłu nad współczesną muzyką. Piękny solowy koncert, ostatni na swej europejskiej trasie, zagrał wczoraj w Klubie Żak, na Festiwalu Jazz Jantar Vijay Iyer.

Pianista ten, uznawany za muzyka dekady, uznawany za nowy paradygmat dla współczesnej jazzowej pianistyki, na scenie pojawił się w szarym, prostym garniturze. Przez cały koncert nie powiedział ani słowa. Po każdym utworze wstawał, kłaniał się z pokorą. Można było odczuć gdzie w tej solowej, przeszło półtoragodzinnej wypowiedzi, jeden utwór jest rozwinięciem, dopowiedzeniem poprzedniego, a gdzie, po większym wysiłku, pełniejszej konstrukcji, stawia Iyer akapit. Kompozycje pływały w przestrzeni improwizacji. Ciężko było rozpoznać źródła muzycznych cytatów. Służyły mu one nie za płaszczyznę dialogu z publicznością, puszczenie oka – "znacie,rozumiecie" - były elementem jego palety środków, obok barwy, dynamiki, melodii, struktur, faktur, stylistyk...

Na początku koncertu, w pierwszym utworze wydawało się, że otwierają się wrota, gdzie jednym skrzydłem jest amerykański minimalizm, powtórzenia, prostota i permutacje Steve’a Reicha – drugim zaś jazzowa tradycja i frywolność spod znaku Theloniousa Monka. Słychać było jak grane przez Iyera dźwięki zarażają kolejne, jak rozpędza się, rozwija, otwiera dla siebie możliwości instrumentu. Kompozycje nabrzmiewały i pęczniały, mieszcząc się jednocześnie w określonych ramach, projekcie, pomyśle na utwór. Struktura, choć jej przebieg był trudny do przewidzenia, była wyraźnie obecna – nic nie działo się tam przez przypadek. W kolejnym utworze Iyer rozsypał dźwięki na wszystkie strony. Jego ręce pędziły po klawiaturze tak szybko, że jego palce zlewały się w abstrakcyjny obraz. Po chwili zgiełk ten przemienił się w najbardziej liryczny moment koncertu.

Vijay Iyer przy fortepianie

Ujmujące w jego stylu jest to, że muzyka Duke’a Ellingtona, Theloniousa Monka, Steve’a Colemana czy Buda Powella jest absolutnie naturalnym elementem jego krwioobiegu. Jest w nim, i przebija podczas koncertów. Vijay Iyer w jednym z wywiadów wspomniał, że muzyka jest dla niego czymś na kształt spontanicznej architektury - podczas grania, improwizacji, w danym czasie trzeba stworzyć przestrzeń, która pozwoli muzykom, czy – jak w przypadku koncertu solo – jednemu artyście, na rozwój. Iyer budując swoją muzykę operuje językiem, który ciężko byłoby przełożyć na jakąkolwiek inną konwencję czy dziedzinę sztuki. Kolejnym utworom chyba rzeczywiście najbliżej jest do niezwykłych przestrzeni, budowli, gdzie po przekroczeniu progu idziemy przez chwilę małym, zwyczajnym korytarzem, by po chwili znaleźć się w niezwykłej sali balowej ze stropem kilkanaście metrów nad głową, by już za chwilę znaleźć się w wąskim przesmyku, który pokonywać musimy idąc przyklejeni plecami do ściany. Gdy już zwiedzimy ten pałac, przy którym Sagrada Familia jest zupełnie oczywistą konstrukcją, okazuje się, że ten projekt miał jednak wielki sens.

Pod koniec koncertu z instrumentu zaczęły płynąć dźwięki „Human Nature” z repertuaru Michaela Jacksona. Zgromadzona w komplecie, publiczność zaczęła wymieniać porozumiewawcze uśmiechy. Zaraz jednak wyraźne stało się, że popkulturowy przebój z płyty „Thriller” jest dla niego takim samym, ważkim materiałem muzycznym jak historia jazzu. Ten tak  wyraźny jednak cytat muzyczny na zakończenie koncertu zdawał się mówić: "Pokazałem wam mój świat. Jest on może nieco dziwny, połamany, niezbyt melodyjny - ale tak czuję i taki właśnie jestem. Teraz pokażę wam, że w tej przestrzeni mieści się też coś, co znacie, coś waszego – naszego. W świecie, do którego Was zapraszam muzyka Michaela Jacksona wygląda tak." Już po chwili „Human Nature” przeszło w bluesa, przypominającego stylistycznie pianistykę sprzed czasów jazzu. Utwór zwieńczył cytat z „Marszu Żałobnego” Fryderyka Chopina. Oczywiście gdańska publiczność, żywo nagradzająca owacją każdy kolejny utwór Iyera, nie dała pianiście szybko opuścić sceny. Pierwszy bis miał być wyciszeniem, ukojeniem i oczyszczeniem po niełatwym koncercie. Gdy na pierwszym się nie skończyło, Iyer znów wychodząc od bluesa zakończył koncert w iście rockowym klimacie.

Po koncercie odbyło się spotkanie Vijay’a Iyera z publicznością, którego zapis opublikujemy wkrótce.

Vijay’a Iyera będzie można posłuchać w Gdańsku jeszcze raz – w niedzielę, o 20:00 w Klubie Żak. Tym razem zagra w duecie ze swoim wieloletnim muzycznym towarzyszem, uznanym przez magazyn Downbeat za najlepszego saksofonistę altowego roku – Rudreshem Mahanthappą.

Marcin Stefaniak Quintet

Niełatwe zadanie miał kwintet Marcina Stefaniaka, który na scenę Żaka wszedł około godziny 23:00. Vijay Iyer muzyczną poprzeczkę ustawił na najwyższym światowym poziomie. Przyznać jednak trzeba, że ich koncert, choć z zupełnie innej dziedziny niż występ amerykańskiego pianisty, był bardzo udany.

Zespół mógł imponować intrygującym repertuarem – zabrzmiały kompozycje Joe Hendersona, Jerry’ego Bergonziego, Kenny’ego Barrona czy Joey’ego Calderazzo. Samo sięganie po takich, nie do końca oczywistych twórców, zasługuje na uznanie. Najlepszym momentem koncertu było chyba jednak wykonanie utworu leadera – Marcina Stefaniaka (saksofon tenorowy) – pt. „Reveal yourself”. Jak zapowiedział autor, do tytułowego uwolnienia się, odsłonięcia, zachęcał go podczas warsztów muzycznych Eddie Gomez. Słychać było przypływ energii, jaki towarzyszył muzykom podczas grania.

Każdy z członków zespołu zaprezentował się bardzo dobrze. Na szczególną uwagę zasługują młodzi muzycy - trębacz Emil Miszk i pianista Szymon Burnos. Zwłaszcza ten ostatni sięgał w swych improwizacjach po różnorakie wpływy i techniki.

Bardzo dobre granie! Można mieć nadzieję, że ten młody, zawiązany niewiele ponad pół roku temu zespół, nabierze jeszcze więcej doświadczenia i będzie to bardzo interesujący głos na polskiej scenie – szczególnie, jeśli oprze się mocniej na własnych kompozycjach.