Calma

Autor: 
Maciej Karłowski
Omar Sosa
Wydawca: 
Skip Records
Dystrybutor: 
GiGi
Data wydania: 
07.03.2011
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Omar Sosa - piano, electronics

Wiele razy przytrafiało mi się w cierpkich słowach wypowiadać się o Omarze Sosie. Uwagi te dotyczyły zarówno jego koncertów, których w Polsce dał nie mało, ale również jego autorskich płyt. Sytuacja zmieniła się dopiero kiedy wpadła mi w ręce jego bigbandowa płyta „Ceremony”. Wówczas jednak upatrywałem zmiany swojego nastawienia w aparacie wykonawczym, który Sosa sobie i słuchaczom zaaplikował. Wytłumaczyłem sobie, że to pewnie dlatego, że orkiestra wspiera pianistę, zmieniło się moje postrzeganie jego muzyki. Do dużych składów mam wszak słabość wielką i wielką i na domiar złego w większości przypadków nie potrafię jej ni jak opanować.

Pomyślałem, że bigbandowy rozmach zmiękczył moje serce tylko chwilowo. Mając zaś na uwadze, że będzie tylko kwestią czasu kiedy wpadnie mi w ręce jego kolejna płyta, tym razem będąca recitalem solo, to i zacząłem obmyślać chytry plan zemsty oraz drobiazgowe metody odegrania się na kubańskim pianiście.

Płyta w istocie w ręce mi wpadła, zew krwi jeszcze nie zgasł, wszystko więc wydawało się toczyć zgodnie z planem. Niestety cały plan szlag trafił już po zakończeniu otwierającej płytę kompozycji, a w miarę rozwijania się zdarzeń poczułem tylko rosnącą bezradność pomieszaną z zaskoczeniem. Na samym końcu jedyne co mogłem zrobić to puścić płytę raz jeszcze nie szukając dla siebie jakichkolwiek wytłumaczeń.

„Calma” to bardzo piękna i bardzo kameralna płyta. Także płyta bardzo cicha, co zresztą sam tytuł sugeruje. Przede wszystkim jednak bardzo intymna. Może nawet za bardzo, bo nie raz w trakcie jej słuchania złapałem się na tym, że być może słuchając jej, przekraczam trochę granicę, której w kontaktach z drugim człowiekiem nie wolno ot tak sobie naruszać.

Wypełnia ją 13 improwizacji na fortepian ubranych niekiedy w brzmieniową szatę skrojoną z dyskretnej elektroniki, samplowanych dźwięków z ulicy, głosów dzieci, subtelnych teł Fendera Rhodesa i fortepianowych preparacji. Ale najważniejszym głosem jest tu melodia. Chciałoby się wręcz powiedzieć, że melodia w najczystszej formie, nie zamazywana zdobieniami, nie tonąca w rozwiązłej egzaltacji, ani perlistej technice, którą Sosa niewątpliwie posiada, ale o której tu cudownie zapomniał. To prawdziwy niepamięci cud, który tym bardziej przemawia do wyobraźni, że wiedzie wprost do muzyki wolnej od manier i kokieterii.

Idę więc posypać głowę popiołem, zwracam Omarowi Sosie honor, choć wiem, że nigdy się pewnie o tym nie dowie i wracam, żeby jeszcze trochę w ciszy pobyć w otoczeniu jego bardzo poruszającej muzyki.

 

1. Sunrise, 2. Absence,  3. Walking Together, 4. Esperanza, 5. Innocence, 6. Oasis, 7. Aguas, 8. Looking Within, 9. Dance of Reflection, 10. Autumn Flowers, 11. Reposo, 12. Madre, 13. Sunset