Isabela
Jak widać pochód Odeda Tsura, może nie na szczyty, ale z pewnością w górne rejony jazzowego areopagu trwa. Oded idzie krokami wolnymi, bo też i armia z Monachium porusza się niespiesznie. Jeden krok co dwa lata. W 2020 Oded zasilił szeregi młodszej kadry oficerskiej. Teraz pora na krok kolejny. Tym razem na rynek trafia album Isabela.
Za wiele nie różni się od poprzedniej, jeśli pominąć fakt, że teraz wszystkie utwory na płycie są autorstwa lidera i ma inną okładkę. Skład jest ten sam, podobnie jak poprzednio silnie odwołuje się do ragi jako idealnej formy artystycznego przekazu i kultywuje Tsurowskie inspiracje muzyką Indyjską, z tą tylko różnicą, że Isabela to forma wariacji na temat jednej ragi.
Właściwie jedyną, nazwijmy to cokolwiek istotną różnicą, o jakiej chciałbym napisać to fakt, że o ile poprzedni album był delikatny i nudny, to Isabela jest podobnie nudna i delikatna, ale jednak nieco przyjemniej się go słucha. Tzur ma niewątpliwie umiejętność budowania melodyjnych improwizacji, spala się w medytacyjno-lirycznym graniu, tutaj jakby odrobinę bardziej dynamicznie, ale i tak w nie na tyle znaczący sposób, by ukłuć ucho nawet niedzielnego słuchacza jazzu. Może się nawet zdarzyć, że w jakiś sposób zastąpi z czasem w bibliotekach tzw. muzycznych oprawców, samego etno-Garbarka
Sprawy powinowactwa jego muzyki i z muzyką Coltrane’a pozwolicie zmilczę, ponieważ bardziej sugerują dziennikarską potrzebę schizofrenicznego poszukiwania nowego herosa albo wyścig po najgłupszy, ale chwytliwy slogan, niż rzeczywisty efekt analizy estetyczno-stylistycznej. Co tu gadać, bzdura powtórzona wiele razy w końcu zacznie obowiązywać jako jedynie słuszna wykładnia i replikowana w nieskończoność stanie się prawdą zadekretowaną. W tym znakomita większość piszących o jazzie jest niezrównana i raczej nic tego nie zmieni. Kto wie czy nie zaczną się nią podpierać także organizatorzy festiwali (ci też potrafią zdobywać się na rzetelną bezmyslność). Ale w tym znakomita większość piszących o jazzie jest niezrównana i raczej nic tego nie zmieni.
A my słuchacze? Cóż, w swojej masie pewnie nabierzemy się na to, bo dlaczego nie? Na bardziej ostentacyjne głupoty i w ważniejszych dziedzinach niż jazz się, nabieramy się nieustannie. Tak jest wygodniej.
Invocation; Noam; The Lion Turtle; Isabela; Love Song For The Rainy Season.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.